Czy w trakcie największego ekonomicznego kryzysu we współczesnej Polsce jest miejsce na partyzantkę w biznesie? Każdy racjonalnie myślący człowiek odpowie natychmiast – nie ma. Nie ma, to rzecz oczywista. Z wyłączeniem jednej branży. W gastronomii partyzantka to chleb powszedni, a że chleb będzie bohaterem dzisiejszego wpisu, zaparzajcie kawę i czytajcie. Jeśli spytacie mnie – gdzie zjeść włoskie kanapki we Wrocławiu, odpowiem krótko – na pewno nie w opisywanym przeze mnie miejscu.
GiaGia italian streetfood
ul. Polaka 10 | FB
Początek był piękny. Gdzieś w czeluściach Instagrama wpadło mi w ręce zdjęcie nieźle wyglądającej kanapki na tle mostu Grunwaldzkiego. Oooo, to jest to, pomyślałem. Poza pysznym Coffee&dreams na Strzegomskiej, kanapek o włoskim rodowodzie we Wrocławiu właściwie nie uświadczymy poza pojedynczymi próbami podejmowanymi przez niektóre pizzerie.
Potem jednak historia potoczyła się nie tak, jak powinna. A szkoda. Było tak.
Podejście pierwsze – lokal zamknięty, pomimo że godziny wskazują na otwarcie.
Podejście drugie – lokal zamknięty, pomimo że godziny wskazują na otwarcie. W drzwiach kartka z numerem telefonu. Tylko nie do końca kumam w jakim celu miałbym zadzwonić.
Podejście trzecie – jest, eureka! Otwarte.
MIEJSCE
Myślę, że tutaj zaczyna się pierwszy dramat ludzi, którzy postanowili otworzyć GiaGia italian streetfood. Powiecie – studenci, kampus Polibudy, będzie się działo. Owszem, ale też każdy kto obserwuje gastronomię w tej okolicy wie, że wcale tak łatwo nie jest. W kontakcie stanowi ewenement, bo to akurat miejsce mogące poradzić sobie w każdym zakątku tego świata. Ogólnie jednak to martwa ulica. Schowana, podobnie jak sam lokal GiaGia, a właściwie to okienko, przy którym można zamówić jedzenie. Jak rozumiem zamysł – to głównie spot wyjazdowy dla wszelkiego rodzaju generatorów zamówień w delivery, ale skoro jest się oznaczonym w guglu, to warto nad drzwiami wywiesić mały szyld z nazwą.
MENU
O czym myślicie, kiedy słyszycie o włoskich kanapkach? Moje pierwsze skojarzenie to głośny Włoch za ladą krojący plastry salami i mortadeli, a następnie wrzucający je do polanej oliwą baigietki, panini, chleba. Sama kanapka naładowana świeżymi wędlinami, odrobiną warzyw. Nooo, dobra, zejdźmy na ziemię. Obudźmy się z tego snu.
Menu GiaGia prezentuje się na pierwszy rzut oka całkiem ciekawie, aż do momentu kiedy zagłębimy się w nie mocniej. Wybierając kanapki do testu chciałem wybrać jak najbardziej różnorodnie, ale… na przeszkodzie stanęła mi nuda tego menu. No bo tak: na jedenaście kanapek mamy do wyboru… trzy wędliny. TRZY. T R Z Y. Prosciutto cotto, prosciutto crudo i salami piccante. Rozumiecie? Ja też nie. W karcie znajdziecie dwa rodzaje pieczywa – panini oraz foccę. Aha, nazwy poszczególnych pozycji odnoszą się do imion bohaterów serialu Rodzina Soprano. To w sumie chyba jedyna w miarę przemyślana kwestia w GiaGia. No, jeszcze prezentacja wizualna to naprawdę niezła robota.
JEDZENIE
Jemy moi drodzy! Zaczniemy od rzeczy najlepszej. Panini Paulie (23 zł), a więc mozzarella, pesto, parmezan, cotto i pomidorki cherry. Atutem jest zdecydowanie niezłe pieczywo. Mięciutkie, puchate, ciężko narzekać. Pesto niestety dość mdłe, a odczucie to podbijane jest jeszcze przez suszone oregano. Gdyby się czepiać, to faktu, że cała kanapka jest nieco za sucha. Ogólnie jednak zdecydowanie wybija się ponad kolejne pozycje, które muszę Wam opisać.
Kwestia pierwsza – zamawiamy dwie kanapki z działu Focca. Co otrzymujemy? Jednego giganta wielkości mojej głowy, drugą natomiast na tym samym pieczywie, ale połowę mniejszą. Nie pytajcie o co chodzi, bo nie wiem. Ogólnie podobnych zagadek jest tutaj wiele. Santino (23 zł) oraz Vito (29 zł) to poza niewielkimi różnicami, w zasadzie ta sama kanapka, kiedy spojrzymy w menu. Po rozpakowaniu jednak okazuje się, że Santino ma to samo pesto, które wystąpiło w panini, tyle że nie ma go w menu. Nadążącie? Ja już nie.
Ot, pomyłka powiecie. Ok. Pomyłką wydaje mi się jednak ładowanie sałaty lodowej (!) do środka zgrzewanej na grillu kanapki. Kto kiedykolwiek jadł dłużej podgrzewaną lodową, wie o czym piszę. Idziemy dalej. Otóż okazuje się, że obecność tego pesto wcale nie była niemiłą niespodzianką. Tą okazał się sos, który miał znaleźć się w środku prawidłowo, a który to odnaleźliśmy w drugim sandwichu. Ten różowy maziaj to nic innego, jak tylko magiczny miks majonezu i ketchupu. Tak zwany keczonez wjechał tutaj za mocno.
I teraz dwie kompletne skrajne kwestie. Obiektywna wielkość tej kanapki – gigant. Całość zjedzona z rana, wystarczyłaby mi do wieczora. Niezależnie o której kanapce mówimy – tej wielkości mojej głowy czy połowę mniejszej, a i tak gigantycznej. Kiedy jednak kupuję kanapkę, mam nadzieję na zjedzenie czegoś więcej, niż tylko pieczywa. Tutaj jednak ilość dodatków pozostawia wiele do życzenia. Wydając taką opinię wydaje mi się, że i tak wspinam się na wyżyny kurtuazji.
Na koniec wracamy jeszcze do tego, o czym napisałem na początku. Do wyobrażeń na temat włoskich kanapek. W zasadzie otrzymujemy tutaj prawdziwą włoską katastrofę. W tej wielkiej kanapce Vito znaleźliśmy… DWA plasterki salami oraz dwa plasterki prosciutto cotto. Ja rozumiem kryzys, ja rozumiem rosnące ceny produktów, ale nie róbmy sobie jaj.
O jalapeno znowu zapomnieli, ale to nawet dobrze, bo nie wiem jak ma się żalepą do klasycznej włoskiej kanapki. Włoskie kanapki, klasyk ulicznego jedzenia niemalże od północy aż po południe kraju, charakteryzują się nie tyle najwyższą jakością. Umówmy się, nie w każdej budce dostaniecie najlepsze wędliny. Dostaniecie je jednak świeże, najczęściej skrojone bezpośrednio przed podaniem oraz w obecności dodatków zapewniających odpowiedni smak. W GiaGia otrzymuję bladego pomidora nie z południa Włoch, a zapewne z południa Wrocławia, gdzie mieści się tutejszy oddział Selgrosa. Pozwolicie, że te dziwnie skrojone plastry cheddaru pominę milczeniem, bo mógłbym się jeszcze niepotrzebnie mocniej rozwinąć.
PODSUMOWANIE
Moje przypuszczenie – ludzie z Legnicy, nie obraźcie się – jest następujące: otóż o ile podobny biznes świetnie ma się w miedziowym mieście, niekoniecznie musi się to przekładać na działalność we Wrocławiu. Co by nie mówić, Legnica nie należy do najbardziej rozwiniętych gastronomicznie kierunków w Polsce, więc i osiągnąć tam jako taką popularność na rynku bez wielkiej konkurencji jest nieco łatwiej, aniżeli w stolicy Dolnego Śląska. Najzwyczajniej w świecie robiąc takie potworki, giniesz w gąszczu przeciętniaków i nikt o tobie nie pamięta.
GiaGia, macie jeszcze chwilę, aby się ogarnąć. Może pojechać do Włoch – z Wrocławia loty trafiają się w bardzo atrakcyjnych cenach, i jeszcze raz przeanalizować swój biznes. Na ten moment serwowane na ulicy Polaka rzeczy są ciężkie do zaakceptowania, a wspomniana przeze mnie na początku partyzantka to raczej brak wiedzy, doświadczenia oraz rozeznania rynku, na który się wchodzi. Jeśli nazywacie coś ulicznym jedzeniem z Włoch, niech to co sprzedajecie ludziom chociaż w małym stopniu je przypomina. Bez odbioru.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Tak masz rację Legnica jest słaba gastronomicznie, ale w Legnicy ta kanapka im nie wyszła dlatego ruszyli na Wrocław.
Pozdrawiam Legniczanka