W przedostatni weekend września wybrałem się do Trójmiasta na tegoroczną edycję Blog Forum Gdańsk trochę z ciekawości, trochę z chęci poznania kilku osób. Kilka planów udało się zrealizować, kilka innych spraw nie wypaliło, ale sam wyjazd należy uznać za udany, choć mocno intensywny i eksploatujący. Muszę jednak przyznać ze wstydem, że ostatecznie o wyjeździe zdecydowałem dopiero w środę, stąd też mój research restauracyjny nie należał do zbyt dokładnych. Razem z Kubą Roskoszem z bloga jakubroskosz.com – co ciekawe znamy się jeszcze z czasów przedblogowych – po pierwszej sobotniej części Blog Forum Gdańsk pokręciliśmy się trochę po centrum w poszukiwaniu właściwej restauracji. Przeglądnęliśmy oczywiście testsmaku.pl, rzuciliśmy okiem na TripAdvisor, aż w końcu zdecydowaliśmy się na restaurację Prologue, znajdującą się na samym końcu nabrzeża Motławy.
Co prawda usiedliśmy na zewnątrz, tuż nad przepływającą rzeką, korzystając jeszcze z ostatnich promieni słonecznych, ale na chwilę przenieśliśmy się też do środka restauracji i mogę powiedzieć to z całą odpowiedzialnością – dawno nie widziałem tak przemyślanego gustownego wystroju. Wspaniałą atmosferę buduje tu zarówno połączenie surowych cegieł i drewnianych elementów, jak i profesjonalna obsługa, przyjemna, cicho sącząca się z głośników muzyka, ale i zmieniające się codziennie, bazujące na świeżych produktach menu.
Drukowana każdego dnia karta obejmuje kilka wersji przystawek i niemal tyle samo dań głównych z dużą przewagą ryb, choć naszą uwagę przyciąga także sezonowany antrykot. Ostatecznie decydujemy się na zębacza i solę. Zaintrygowały mnie też kalmary, ale pech chciał, że akurat się skończyły.
Miłym akcentem na przywitanie są dwa czekadełka, które otrzymujemy przed obiadem. Wypiekany na miejscu chleb urzeka nas na tyle, że widząc nasze zadowolone twarze, obsługująca nas pani dorzuciła jeszcze jedną porcję. Świetny chleb w połączeniu z lekko słonym masłem najzwyczajniej w świecie wprowadza w doskonały nastrój. Z kolei orzeźwiający, niezwykle subtelny sorbet ogórkowy z marynowanymi i chrupiącymi paskami ogórka pozwolił oczyścić przełyk przed najważniejszym.
Kuba zdecydował się na Solę Dover z sałatą rzymską, dzikim szparagiem, palonym brokułem, puree z ziemniaków i sosem Meuniere (82 zł), co okazało się strzałem w dziesiątkę. Sola doskonale soczysta, delikatna i usmażona na złocisto w maśle. Może i nie jest to najbardziej FIT sposób przygotowywania ryby, ale smak pozwala zapomnieć o kaloriach. Do tego jeszcze idealnie kremowe puree i aromatyczne warzywa. Klasyka, ale w najlepszym wykonaniu.
Mój zębacz (78 zł) trafił na talerz w towarzystwie selera naciowego, kalarepy, kopru włoskiego, groszku cukrowego, sosu Pistou i szafranowych ziemniaczków. Sama ryba nie należy ani do najbardziej popularnych, ani do prostych w przygotowaniu, ale ta jest odpowiednio delikatna, soczysta i puszysta, a przede wszystkim spasowana z resztą dodatków, zarówno pod względem smakowym, jak i tekstury. Przyjemnie świeży i chrupiący groszek czy kalarepa stanowią ciekawą przeciwwagę dla rozpływającej się w ustach ryby.
Świeże, dobrze dopasowane składniki, wspaniały wystrój i klasa Szefa Kuchni, którą czuć w przygotowanych dla nas daniach. Nie mogliśmy trafić lepiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że do Prologue przyszliśmy niemalże w ciemno. Dobra kuchnia, dobra obsługa, dobry klimat, ciężko wymagać więcej, więc jeśli ruszacie do Gdańska, wpadnijcie na rybę na Grodzką.
Prologue
Grodzka 9, Gdańsk
Widać, że duże porcje nie do przejedzenia i do tego jakże atrakcyjne ceny.
Wiadomo, przecież do restauracji chodzi się tylko po to, żeby się obeżreć.
A skąd, do restauracji się chodzi, żeby potem szpanować na blogu, że się wydaje blisko 100 PLN za jakiś kleks na talerzu.
Jak ci coś nie pasuje to schowaj łeb w piach i nie czytaj wypocin autora, miernoto.
Musisz postarać się bardziej, więcej kultury, mniej złych emocji.
To nie chodź, skoro szkoda Ci kasy. Ale podpowiem Ci dwa miejsca gdzie zjesz za grosze – Miś i Mewa.Smacznego!
Urzekła mnie Twoja podpowiedź, o mistrzu ciętej riposty na diecie. Choć trzeba przyznać, że Miś to znacznie bardziej szczere miejsce niż kleksiarnie dla snobów.
No więc napisałem – nie jedz tam, ktoś Ci nakazuje?