Czy da się sprzedawać owoce morza w niskiej cenie, a jednocześnie przygotowywać je w taki sposób, aby dobrze smakowały? Takiego karkołomnego zadania podjęli się właściciele Riso Bar. Czy się udało oraz czy uda się stworzyć najlepsze miejsce z owocami morza we Wrocławiu? Czytajcie!
Ostatnio w rozmowach z ludźmi wrocławskiej gastronomii często poruszamy temat nikłej ilości jakościowych nowych projektów, które pojawiają się w naszym mieście. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że na przestrzeni ostatniego roku na palcach jednej ręki można policzyć restauracje robiące większe wrażenie. Nie kolejne pizzerie, kebabownie czy burgerownie. Po prostu restauracje przemyślane, z jakimś konkretnym kierunkiem działań, promocją i oczywiście smakiem. Niewiele tego, dlatego też cieszy mnie każdy kolejny punkt na mojej mapie podróży do odwiedzenia w stolicy Dolnego Śląska. Kolejnym jest Riso Bar.
MIEJSCE
Ulica Nożownicza nie należy do najbardziej szczęśliwych i pożądanych destynacji dla właścicieli gastro. Niby blisko do Rynku, a jednak wydaje się, że główny szlak przechadzających się turystów przebiega gdzie indziej. Wcześniej w tym samym lokalu funkcjonował wspominany z rozrzewnieniem przez wielu wrocławian Pan.pot, a jeszcze wcześniej jakiś niespecjalnie smaczny grecki bar.
Sam lokal mieści pięć stolików oraz drugiej tyle znajduje się w ogródku. Całość urządzono bez wielkiego zmysłu, raczej na zasadzie stworzenia pozorów miejsca mocno związanego z morzem i jego darami. Stąd sporo elementów marynistycznych, czy muszle przyklejone do ścian. Umówmy się – widywałem piękniejsze wnętrza.
MENU
Zjesz tu najlepsze risotto, ostrygi, krewetki i małże w mieście…
Taki przekaz, zapisany na witrynie kierowany był do potencjalnych klientów jeszcze przed otwarciem. Trzeba przyznać, że nie tyle to ruch odważny, co raczej niepotrzebny, ustawiający przed Riso Bar automatycznie wysoko poprzeczkę oczekiwań. Moje zdanie na temat takich przechwałek w typie najlepsze, znacie. Kompletnie tego nie kupuję. Wręcz czuję, że ktoś próbuje ze mnie robić wariata. Każdy jednak wybiera swoją drogę samodzielnie. Widocznie taki jest pomysł na Riso.
Karta jest krótka, bo zamyka się w kilku pozycjach w sumie. Jest kilka rodzajów risotto, arancini, na deser cannoli, a do tego ostrygi. Krótko, konkretnie, z jasnym przekazem i faktycznie mocnym nastawieniem na owoce morza i dania w pewnym sensie nawiązujące do włoskich tradycji.
JEDZENIE
Nawet nie zamierzam ukrywać, że szedłem do Riso bez przesadnych oczekiwań. Wpływ na taki stan rzeczy miał m.in. ten wspomniany wyżej sposób formy promocji, który dla mnie należy do przynajmniej kontrowersyjnych. Projekt wydał mi się wyróżniający pośród wspomnianej na początku mizerii ostatnich wrocławskich otwarć, że głupotą byłoby nie przyjść tu na obiad.
Od czego zaczynamy? Od ostryg (9.90 zł) oczywiście. Te w Riso przyjeżdżają z Bretanii, są spore, mięsiste, podawane z cytryną lub sosem z granatu. Mocna rzecz, jeśli lubicie ostrygi i uświadomicie sobie, że nie kosztują nawet dyszki. Po chwili na stole lądują dwie wersje arancino. Jedno to prosciutto e mozzarella (9,90 zł) drugie natomiast z krewetkami (11,90 zł). Obie wersje łączą dwie rzeczy – ogromna porcja oraz delikatny brak soli. Wybaczam jednak to drugie, bo całość arancini wypada pozytywnie. Są chrupiące, ryż wewnątrz nie wygląda, niczym sklejona breja, z jaką często można się spotkać. Ostatecznie jak najbardziej na plus.
Przy daniach głównych dochodzimy do najważniejszych bohaterów obiadu. Przygotowanie smacznego risotto w warunkach restauracyjnych wcale nie należy do rzeczy łatwych, więc tym bardziej duże brawa za końcowy efekt. Risotto ai funhi porcini (29 zł) wręcz eksploduje smakiem od pierwszego kęsa. Tutaj z kolei soli jest minimalnie za dużo, ale siła grzybowego aromatu, kremowość i idealnie ugotowany ryż podpowiadają, że nie można tu postawić żadnej innej oceny, aniżeli tylko piątki w szkolnej skali.
Efektownie wygląda Risotto mare e monti (32,90 zł) z owocami morza i borowikami. Tutaj z kolei mamy do czynienia raz jeszcze z wzorowo przygotowanym technicznie ryżem, natomiast smak przynosi większy balans. Owoce morza – mule, kalmary, krewetki, nadają charakterystycznego, lekko morskiego posmaku, z kolei grzyby wzbogacają danie. W tej cenie to jakaś cholerna promocja. Na koniec jest słodki aspekt całej uczty. Przepyszne, rozkosznie maleńkie, w sam raz na dwa gryzy cannoli (14,90 zł) z kremem z owczej ricotty. Jedna rurka z wykończeniem czekoladowym, druga pistacjowym. Gładkość i minimalna słodycz kremu podpowiada jedno – ktoś tu ma naprawdę dobre wyczucie smaku.
PODSUMOWANIE
Pisałem coś o tym, że ciężko znaleźć nowe, interesujące gastro projekty we Wrocławiu? No ciężko, ale dobrze wiedzieć, że otworzył się Riso Bar. Lubię wychodzić z restauracji z dobrym smakiem pozostającym w ustach. Z Riso wyszedłem z bardzo pozytywnym zaskoczeniem i posmakiem szczęścia. Zostało mi jedynie ponarzekać na ceny. Tak, tak, bo te są… wyjątkowo niskie i tego się obawiam. Wiem, że część z Was napisze, iż jestem szaleńcem, narzekając na ceny, domagając się wyższych wartości na paragonie. Na tyle długo obserwuję już jednak gastronomię, że w miarę potrafię policzyć wartość tutejszego produktu. Zwłaszcza te dania z owocami morza, sprzedawane na 23% VAT-u – w końcu to dobra luksusowe według naszej władzy, zwyczajnie nie mogą raczej kosztować tyle, ile w Riso. W dodatku w pobliżu Rynku. Nie zamierzam jednak nikogo pouczać. Życzę natomiast dużo powodzenia ekipie Riso Bar, bo jest smacznie. Po prostu.
RISO BAR
ul. Nożownicza 6/8