Ostatnimi czasy często zdarzało mi się pisać o lekkiej nudzie, jaka wkradła się do świata wrocławskiej gastronomii. Po latach ewidentnej hossy na rynku restauracyjnym, nadszedł regres powodowany z jednej strony pandemią, z drugiej natomiast odpływem wielu osób z otwartymi umysłami do innych branż. Na szczęście co jakiś czas we Wrocławiu pojawiają się prawdziwe perełki i do dwóch z nich zapraszam Was dzisiaj.
Najbardziej gorącymi kierunkami wyznaczającymi trendy gastronomicznych w Europie są niewątpliwie Berlin, Kopenhaga czy Londyn. Obserwując te oraz kilka innych miast – w tym również w pewnym sensie naszą Warszawę, trochę brakowało mi w stolicy Dolnego Śląska dopływu świeżej krwi oraz konceptów, które mogłyby się odnaleźć w każdej z europejskiej stolicy i odnieść w nich sukces. Kiedy myślę o wrocławskich restauracjach, barach czy kawiarniach aspirujących do takiego miana, do głowy przychodzi mi 8-12 miejsc i pewnie w większości czytający te słowa wymieniliby podobne nazwy. Nie, nie byłby to bar Witek, choć ten akurat posiada atut niepodważalny, którego brak wielu współczesnym kulinarnym projektom, a więc konkretną historię.
Do pewnego momentu – mniej więcej do okresu tuż przed rzeczoną pandemią – gastronomiczny Wrocław rozwijał się miarowo. Niezbyt szybko, ale był to rozwój, żeby użyć stwierdzenia popularnego w środowisku sportowym, dwóch prędkości. Z jednej strony powstawały sobie kolejne nudne do bólu restauracyjki osiedlowe i kopiowane jedna po drugiej pizzerie, z drugiej pomysły otwarte na jakość, innowacyjność oraz wiedzę – kulinarną oraz biznesową. Na chwilę przed wybuchem covidowego szaleństwa coś jakby się zatrzymało, a Wrocław z roli miasta powoli bo powoli, ale goniącego stolicę, popadł w gastronomiczny marazm. Ten wydaje się w ostatnich miesiącach tylko pogłębiać i choć bardzo chciałbym, aby sytuacja się zmieniła, przestałem się już dziwić, że młodzi ambitni ludzie z Polski ponownie wolą eksponować swoje pomysły i wiedzę poza krajem nad Odrą i Wisłą. Klimat dla biznesu jest, jaki jest, a w najbliższym czasie lepiej raczej nie będzie. Szkoda, więc tym bardziej należy cenić odwagę tych próbujących jednak wbrew logice i biznesowym zasadom robić coś fajnego.
Dzisiejsza krótka opowiastka dotyczyć będzie dwóch miejsc. Dwóch oryginalnych, niesztampowych, odważnych, w których nie widać nawet zalążka źle pojmowanego koniunkturalizmu. Kiedy przeczytacie mój opis jednego i drugiego, choć pochodzą z dwóch różnych branż, odnajdziecie w nich mnóstwo cech wspólnych.
WINO
Pijalni | FB | pl. św. Macieja 11/1 a
Winarstwo w Polsce w ostatnich latach przeżywa rozkwit, o czym świadczy choćby liczba winnic powstałych na samym Dolnym Śląsku. Prawdziwym wyznacznikiem jest jednak ilość wypijanego przez Polaków wina oraz ich popularność. Nie tylko wina miejscowego, ale w ogóle. Niezwykle silny, choć oczywiście niszowy, wydaje się być nurt win naturalnych. Porównuję go trochę do ruchu piwnej, kraftowej rewolucji, przynoszącej do całego koncernowego rynku winiarskiego powiew świeżości dzięki pełnej gamie oryginalnych, niebanalnych trunków.
Wina naturalne to w skrócie swego rodzaju trend uważany przez winiarskich konserwatystów za dziwactwo. Tak naprawdę to jednak przede wszystkim wyjście całego młodego pokolenia przeciwko przemysłowej produkcji wina. Nie należy jednak przesadnie mieszać naturalności z nie zawsze dobrze kojarzoną ekologią. Naturalność w winiarstwie to nie certyfikaty, a pewien styl funkcjonowania, podejścia do produkcji, szacunku do lokalności i tradycji.
Wine bar na Nadodrzu
I w taki sposób funkcjonuje wine bar Pijalni. Na własnych zasadach, bez chodzenia na skróty, z oryginalnie prowadzonymi social mediami. Za projektem stoi Dominika Szpakowska, z którą pierwszy raz zetknąłem się, gdy jeszcze pracowała za kontuarem w sushi barze. Prawdziwą energię zyskała jednak zaczynając działalność na własną rękę. Winną działalność, która jest jej pasją.
Nic w Pijalnych nie jest oczywiste. Lokalizacja na Nadodrzu to pomysł tyleż wspaniały, co ryzykowny. Przecież pomimo nowej ery tej dzielnicy, w dalszym ciągu nie cieszy się jakimś specjalnym poważaniem wśród lokalsów. Chyba jednak żadna inna lokalizacja nie pasuje mi tak do niekonwencjonalnego wine baru, jak właśnie ta. Nie trafisz tu ot tak, z ulicy, idąc śladem najbardziej utartych turystycznych ścieżek miasta. Trafisz tu jednak, jeśli lubisz dobre wino, jakość, indywidualne podejście do klienta i wiedzę.
Dominika opowiada o każdym ze swoich win z pasją, ale płynie z tej opowieści prawdziwa radość oraz chęć zaprezentowania najlepszego, co akurat znajduje się na konkretnie wyselekcjonowanych półkach winnych. Na każdej z nich znajdują się rzeczy wyjątkowe – z Francji, Słowacji, Włoch czy Węgier, ale i Polski. To jest winna ekstraklasa, to jest winny klimat, który sprawia, że taki miłośnik piwa jak ja, zakochuje się w winie od razu.
Pijalni to wzór dla każdego wine baru, udowadniający że nie trzeba chadzać utartymi ścieżkami winnych handlarzy, umieszczających te same etykiety w trzydziestu różnych knajpkach. Pijalni udowadaniają, że wiedza i pasja rodzą najlepsze projekty, a rzeczy z założenia totalnie nieoczywiste tworzą charakter tego miasta. I chciałbym, aby gastronomiczny charakter Wrocławia tworzyły koncepty pokroju Pijalnych. Idźcie tam na wino. Nie pożałujecie.
KAWA
Chmiel Kawę | FB | Szewska 27
W przeciwieństwie do świata win, kawiarnie we Wrocławiu mają się dobrze. Przynajmniej dobrze mają się miłośnicy kawy, którzy mogą wręcz przebierać spośród dobrych, ulubionych miejsc wyspecjalizowanych w kawie. Tych skupionych na łączeniu tradycji i kaw speciality mamy sporo, a ostatnio wręcz pojawia się coraz więcej lokali startujących na bazie działających już palarni kawy. Trochę inną drogą podążyli właściciele kawiarni Chmiel Kawę, zlokalizowanej w miejscu, gdzie gastronomia w ostatnich latach miała pod górę. Trzeba jednak pamiętać, że trochę na własne życzenie ze względu na dziwne koncepty powstające pod tym w sumie trudnym adresem.
Chmiel Kawę wydaje się być jednak odpowiednio skrojonym biznesem na ten punkt. Wiecie, dla gościa kochającego piwo ten chmiel zestawiony z kawą w nazwie brzmi dobrze. Co ważniejsze jednak, nie tylko brzmi, ale i pachnie, smakuje, eksploduje. Narożny lokal na Szewskiej nabrał nowego sznytu, energii, a także charakteru, który podpowiada – wstąp do nich, bo robią dobre rzeczy.
Kawa z chmielem
I rzeczywiście ich nitro cold brew z chmielem jest hitem nad hitami. Lekka cytrusowość wchodząca pomiędzy kawowy posmak i gładkość pochodząca z nalewaka azotowego, rozkłada na łopatki. Piłem już trzy razy i za każdym razem buzia cieszy mi się na samo wspomnienie. Chmiel Kawę to następne miejsce we Wrocławiu, gdzie za konkretny projekt zabierają się osoby znające temat, żyjące nim, chłonące nowinki.
Sam lokal jest piękny, urządzony z wykorzystaniem ceglanych elementów, a podobają mi się zielone, optymistyczne wstawki. Nazwa opowiada właściwie wszystko na temat charakterystyki miejsca. Kawy napijecie się tutaj na kilka sposobów – drip, aeropress, ale i wspomniane cold brew nitro. Do tego nalewak z piwem oraz puszki z wybranymi trunkami z dobrych polskich browarów kraftowych. Nie można zapomnieć o deserach – są pieczone na miejscu ciasta oraz makaroniki.
Co mnie urzeka w Chmiel Kawę? Podejście do klienta. Bez sieciowej gadaniny, za to z fachowym wytłumaczeniem m.in. profilu smakowego proponowanej kawy, jej pochodzenia oraz tego, czego możemy się po niej spodziewać. Lubię takie tematy, podoba mi się opowiadanie z pasją o kawie czy piwie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu o odpowiednich ludziach na odpowiednim miejscu.
Jeśli lubicie dobrą kawę, macie zajawkę albo po prostu szukacie oryginalnych przestrzeni do popracowania, przetestujcie Chmiel Kawę. Z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że się nie zawiedziecie.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie