Co i gdzie jeść w lecie we Wrocławiu? Cykl Gdzie je WPK przychodzi z pomocą już w 24. odcinku, w którym odwiedzamy dwa świetne plenerowe eventy, jemy rybę nad morze, makarony i lody w budce z 1984 roku. Na zdrowie!
Gdzie je WPK #1 | Gdzie je WPK #2 | Gdzie je WPK #3 | Gdzie je WPK #4 | Gdzie je WPK #5 | Gdzie je WPK #6 | Gdzie je WPK #7 | Gdzie je WPK #8 | Gdzie je WPK #9 | Gdzie je WPK #10 | Gdzie je WPK #11 | Gdzie je WPK #12 | Gdzie je WPK #13 | Gdzie je WPK #14 | Gdzie je WPK #15 | Gdzie je WPK #16 | Gdzie je WPK #17 | Gdzie je WPK #18 | Gdzie je WPK #19 | Gdzie je WPK #20 | Gdzie je WPK #21 | Gdzie je WPK #22 | Gdzie je WPK #23
Winnica Moderna
Żar Wino już od trzech lat regularnie odbywa się w dolnośląskich winnicach, ciesząc zarówno świetnym lokalnym winem, jak i atmosferą pikniku oraz smacznym jedzeniem z żywego ognia. Podczas ostatniej edycji w Winnicy Moderna tematami kulinarnymi zajęła się gościnna ekipa z Krakowa – Ogień restobar, kierowana przez Pawła Portoyana.
Za co lubię Modernę? Za bliskość – z mojego Zakrzowa to w porywach dwadzieścia minut drogi autem, podczas których można przenieść się z miejskiego zgiełku wprost do zielonej oazy sprzyjającej leżakowaniu, chilloutowaniu i resetowaniu głowy. Lubię też za pogodę, która nigdy nie zawodzi. Nawet kiedy z rana pojawiają się opady, w godzinach rozpoczęcia eventu wychodzi piękne słońce. Podobnie było i tym razem, dzięki czemu mogliśmy rozkoszować się słonecznym popołudniem w towarzystwie wina i smacznego jedzenia.
Co było jedzone? Świetny kebab pieczony na żywym ogniu, którego smak przywołują moje ślinianki zawsze, kiedy tylko o nim pomyślę. W ogóle trzeba raz jeszcze oddać organizatorom, że stworzyli połączenie idealne, trochę także zakorzenione w naszej współczesnej kulturze grillowania i popijania przy tym. Oczywiście z lekkim przymrużeniem oka. W przypadku Żar Wino mamy do czynienia z kombinacją pokazującą, że grill nie musi być banalnym, prostackim rodzinnym spotkaniem, a przyjemnym eventem z jakościowym produktem i niekoniecznie zakończonym pijaństwem. Kolejna edycja odbędzie się już 6. sierpnia również w Modernie, a będzie to prawdziwa gratka dla miłośników wrocławskiej gastronomii, ponieważ za grillem staną Paweł Bieganowski i Tomasz Wencek. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj.
Festiwal Pasibrzucha
Rok temu napisałem, że Festiwal Pasibrzucha to taki nasz mały Opener. W tym roku terminy obu imprez nawet zbiegły się ze sobą. Trzeba przyznać, że rozmach Pasibrzucha imponuje i w kwestii eventów kulinarno-kulturalnych na ten moment stanowi on niedościgniony wzór. Impreza odbywała się w pierwszy weekend lipca i pomimo solidnego opadu w piątkowe popołudnie, cały teren Wrocławskiego toru wyścigów konnych zapełnił się ludźmi, a w sobotę i niedzielę doprawdy ciężko było wetknąć pomiędzy choćby szpilkę.
Względem zeszłego roku wyciągnięto odpowiednie wnioski, podwajając liczbę wystawców, co w bardzo prosty sposób przełożyło się na mniejsze kolejki do gastro stoisk. Z racji współpracy z Festiwalem, przypadła mi rola jednego z jurorów w konkursie na najlepsze danie, więc przez cały piątek i połowę soboty jedliśmy ile się dało, aby przetestować dania prezentowane przez wystawców. Rywalizację zdominowała kuchnia koreańska, ponieważ dwa pierwsze miejsca zajęły kolejno: Chingu oraz Solleim.
Co zagrało mocno? Na pewno koncert starego wygi rapowych scen OSTR, który rozruszał solidny tłumek pod sceną, kończąc swój występ z burgerem w dłoni i freestyle’owym tekstem na jego temat, co spowodowało lekką ekscytację gromadzonej widowni. Poza koncertami na scenie zjawili się standuperzy, wieczorem czas zajmowało kino plenerowe, a w ciągu dnia odbywały się różne challenge. W tym ten z jedzeniem ostrych papryczek, podczas którego niektórym oczy wychodziły z orbit.
Powtórzę się pewnie w kwestii tego, co pisałem rok temu, ale rzeczywiście mamy do czynienia z eventem stanowiącym niejako kierunkowskaz dla wszystkich chcących organizować imprezy kulinarne. Właściwie to inaczej – imprezy stricte kulinarne odchodzą do lamusa, a nadchodzi okres wielowymiarowych uczt łączących w sobie mnóstwo atrakcji zadowalających cały przekrój społeczeństwa. I na Partynicach do tego doszło, a mogę się tylko spodziewać, że kolejna edycja, która odbędzie się od 30 czerwca do 2 lipca 2023 okaże się jeszcze większym sukcesem.
Chingu korean street food
Upał, wolne popołudnie, dzieci na podorędziu i wtem wpadasz na myśl – lecimy na plac zabaw, młodzież się pobawi, a my bierzemy jedzonko i konsumujemy w plenerze. A, co! Plan był, plan został zrealizowany i przez chwilę w tych naszych 38 stopniach można było poczuć się jak na wakacjach. Takich pod namiotem co prawda, ale dobre i to. No więc zamówiliśmy sobie z WOLTa kubełki z Chingu z dowozem na… plac zabaw. Można, można!
Mam jakąś bliżej nieokreśloną słabość do tych pomarańczowych kubełków. Kubełek z kurczakiem, ryżem, makaronem, kimchi, kapustą i majonezowym sosem to po porstu mega smaczna rzecz. Streetfoodowa, złożona, dobra po prostu. Żona poszła w popcorn chicken – w tym przypadku również obyło się bez narzekań. Jedzcie!
W związku z moją współpracą z WOLTem mam także coś dla Was. Dokładniej dla osób, które jeszcze nie korzystały z aplikacji do zamawiania jedzenia. Otóż po wpisaniu kodu WPKWOLT doładujecie swoje konto kwotą 4×10 zł na osobne zamówienia. Zdrowie!
Budka z lodami
Mam wielką słabość do miejsc funkcjonujących w konkretnym miejscu od wielu lat. To one tworzą lokalny klimat, budują charakter miejsc, wychowują kolejne pokolenia. Kiedy znajoma podrzuciła mi info o takim miejscu, nie trzeba było zbyt długo namawiać. Wyruszyliśmy z żoną i młodym na Biskupin, gdzie od 1984 roku funkcjonuje w Budka z lodami. Cudowna nazwa swoją drogą.
U zbiegu ulic Orłowskiego i Olszewskiego, trochę w ciszy stoi budka. Dosłownie budka. Najważniejszy produkt w lecie to oczywiście lody. Kręcone lody, dostępne tylko w dwóch smakach każdego dnia. My trafiliśmy na śmietankę oraz kawę. Można zamawiać pojedyncze smaki, można mieszać, a ceny od małego, przez średni do dużego kształtują się na poziomie 6, 8 i 10 zł.
Kawowe są świetne, śmietanka ma w sobie odrobinę dziecięcych wspomnień, a całe miejsce okryte jest takim czarem minionej epoki. Dobrej epoki, epoki wspomnień i radości z małych rzeczy. Pamiętajmy o tych miejscach, bo stanowią zdecydowanie wartość dodaną w mieście.
Ragu pracownia makaronu
Są takie okresy w ciągu roku, że kiedy natrafiam na Facebooku na posty od Ragu, zapala mi się lampka i do mózgu płynie prosty przekaz – musisz to zjeść. Może dla wielu osób to mechanizm ciężki do wytłumaczenia, bo to w końcu tylko pasta. Dla mnie to aż pasta, bo makarony kocham miłością ogromną, a jeszcze bardziej kocham sezonowe dodatki do pasty.
I tak – mezzi rigatoni z bobem wciągnąłem co do jednej sztuki, chociaż łatwe to nie było ze względu na ogrom porcji. Na drugą nóżkę – linguine z kalmarem. Wow, pochwałą prostoty, klasyki absolutnej, smaku nie do podrobienia. Kremowy sos pomidorowy, makaron wzorowy i do tego płynący pod każdym naciskiem noża kalmar. Klasa. Tatar z majonezem miso jest moim must have podczas każdej z wizyt w Ragu, więc ten punkt programu można odhaczyć na zasadzie – niezmienne pyszności. Na koniec jeszcze odświeżająca sałatka z melonem, pomidorkami, oliwkami i oliwą. O, tak, dobre!
Ryba nad morzem
Paragony grozy dominują w polskich mediach przez cały wakacyjny okres i choć temat był wałkowany po stokroć, w dalszym ciągu wydaje mi się, że polskie społeczeństwo nie rozumie skąd te paragony się biorą. Będąc w Gdyni postanowiłem obadać temat paragonów grozy i w tym celu wraz z rodzinką udaliśmy się do pobliskiej Rewy.
Swoją droga, Rewa to raj dla osób kochających windsurfing i kitesurfing, więc jeśli nie lubicie przebijać się w korkach na Hel, cypelek w Rewie będzie dla Was idealny. Potrafi tu konkretnie zawiać, czego doświadczyliśmy, bo pomimo pięknego słoneczka, kolokwialnie mówiąc łeb chciało urwać. Widok zasuwających na pełen gaz surferów jednak wynagrodził wszystkie wietrzne chwile.
W samej Rewie weszliśmy do losowego baru z rybą, naleśnikami i innymi plackami tuż przy plaży. Uczciwie powiem, że nie wyglądała nazbyt zachęcająco, ale że czasu nie mieliśmy zbyt wiele, po prostu usiedliśmy. Zamówienie poszło, szybka akcja i po jakichś dwudziestu minutach na stoliku wylądowały dwa talerze z rybami.
Najpierw jednak należało uiścić odpowiednią opłatę. Solidna porcja dorsza za 40 zł, flądry za 34, do tego fryty po 9 i surówki po 10 zł. Paragonu grozy nie stwierdzono, a do tego sama ryba bardzo przyzwoita, obsługa nadzwyczajnie miła i szybka pomimo konkretnego obłożenia knajpki. Narzekanie nie jest wskazane.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie