Dzięki zaproszeniu właścicieli Nigdy Nie Zapomnę mieliśmy okazję spróbować zimowego menu tejże restauracji. W miłej atmosferze, przyjęci z największymi honorami, spędziliśmy udany wieczór w miłym towarzystwie, a także przy świetnym jedzeniu. Hasło przewodnie dnia – wprowadzenie zimowego menu w NNZ. Tak, zimowego, bo menu w Nigdy Nie Zapomnę jest sezonowe, dostosowane do panujących warunków i w pełni przemyślane. Karta jesienna zdążyła już odejść w zapomnienie, a w jej miejsce pojawiła się zimowa, bardzo obiecująca. Zresztą zimowa jest tylko z nazwy, tak naprawdę bije od niej ciepło i dobry klimat, a także praca i serce włożone w jej przygotowanie przez szefa kuchni Wojciecha Pietrasa i Leylę Koziej.
Nigdy Nie Zapomnę to urokliwa restauracja mieszcząca się na nowym osiedlu na ul. Zwycięskiej. Doskonale wpisuje się w ostatni trend otwierania dobrych knajpek nie tylko i wyłącznie na Rynku. Wręcz przeciwnie, coraz więcej mamy małych, osiedlowych restauracji z dobrą kuchnią, przystępnymi cenami i przyjaznym klimatem. Właśnie tak jest w Nigdy Nie Zapomnę.
Na pierwszy rzut oka lokal sprawia wrażenie niewielkiego. Bar tuż przy wejściu i kilka rozstawionych na sali stolików, ale szybko okazuje się, że wcale taki mały nie jest. Drugie tyle stolików znajduje się na klimatycznej antresoli.
Menu zimowe Nigdy Nie Zapomnę ma za zadanie wprowadzić nas w zimowy, momentami wręcz świąteczny nastrój. Stąd znajdziemy w nim elementy samoistnie nawiązujące do tej pory roku, jak choćby sos z grzańca czy pieczywo piernikowe.
Na sam początek, na wejściu, nieco na rozgrzewkę otrzymujemy właśnie grzane wino z goździkami i ćwiartką pomarańczy. Dla osób, które nie przepadają za grzańcem przygotowany został zimny napój, a dokładniej woda sosnowa.
Jeszcze przed podaniem przystawki mieliśmy okazje skosztować chipsów z pietruszki i jarmużu, z których zdecydowanie bardziej podeszły nam te pierwsze. Fajna alternatywa dla niezdrowych przegryzek.
Po miłym przywitaniu właścicielek Nigdy Nie Zapomnę mogliśmy przystąpić do konsumowania najważniejszej części, a więc kolacji, która rozpoczęła się z wysokiego C, od genialnej bruschetty z kaczką confit, imbirem, chili, jabłkiem i pietruszką na pieczywie piernikowym.
Co tu dużo mówić, takim wstępem zostaliśmy kupieni w całości. Niezwykle aromatyczne, delikatnie słodkie i cieplutkie pieczywo świetnie komponowało się z dosłownie rozpływającą się w ustach kaczką. Nie sądziliśmy też, że aż tak dobrym połączeniem jest zestawienie kaczki z imbirem, który wprowadzał niezbędne orzeźwienie.
Po takiej przystawce oczekiwania wzrosły, a swoje podniebienie mogliśmy skropić słodką, ale mającą odpowiednią moc nalewką z kandyzowanych pomarańczy.
Nalewka zaostrzyła smaki, a już po chwili na stoliku pojawił się kolejny mocny punkt – krem z pietruszki i jabłek z suszonymi śliwkami. Zresztą samo podanie także zrobiło duże wrażenie.
Zupa również podbiła nasze serca. W początkowej fazie była delikatna, powoli przechodząc w ostrzejsze, pieprzne tony, żeby na koniec smak został złagodzony przez słodycz śliwek. Pyszny krem, ale porcja zdecydowanie zbyt duża. Właściwie jej połowa wystarczyłaby, aby zaspokoić głód. Ciężko jednak nadmierną wielkość uznać za wadę, wielki plus.
W oczekiwaniu na danie główne otrzymaliśmy coś bardzo oryginalnego, ale przy tym ciekawego, a dokładniej – jabłko kompresowane w winie.
Zabarwione na ciemnoczerwony kolor jabłko stwarzało wrażenie jakby zamrożonego, z mocnym posmakiem wina.
Po chwili nadszedł czas na główny punkt kolacji, a więc pierś z gęsi gotowaną przez 12 godzin metodą sous vide z rozmarynem podaną z gratin i redukcją z czerwonego wina oraz flambirowanymi mandarynkami.

Polska gęś, francuskie gratin i nieco egzotyczne w tym towarzystwie mandarynki. Jak się okazało, był to bardzo udany zestaw. Mięso było różowe w środku, a jego smak w połączeniu z wytrawnym sosem świetnie współgrał ze słodkimi owocami, a także delikatnie słonymi ziemniakami. Jak dla mnie lepszy efekt stworzyłaby jeszcze mocniej wysmażona skórka, z którą kilku innych gości także miało problem. Ogólnie jednak gęś świetnie wpisuje się w zimowe menu restauracji, wprowadza tradycyjny polski element.
W międzyczasie, pomiędzy posiłkami, istniała możliwość degustowania piwa z niemieckich browarów.
Kiedy po wcześniejszych posiłkach musieliśmy lekko poluzować guziki w spodniach, na sam koniec otrzymaliśmy coś, co zdecydowanie nie ułatwiło nam podjęcia decyzji o opuszczeniu lokalu. Deser, który postawił kropkę nad i, bardzo pozytywną kropkę. Fondant czekoladowy z gałką lodów waniliowych i ziemią jadalną.
Chrupiący z zewnątrz i lejący w środku fondant był jeszcze ciepły, z lekkim posmakiem gorzkiej czekolady, która doskonale pasowała do słodkich lodów. Jadalna ziemia sprawiła, że deser nie był jednowymiarowy i miło chrupał pomiędzy zębami.
Właściciele Nigdy Nie Zapomnę stworzyli w swojej restauracji świetny klimat, wprowadzili nas w zimowy nastrój w bardzo ciepłej atmosferze, a kucharze spisali się wzorowo, przygotowując każde danie z zegarmistrzowską precyzją zarówno jeśli chodzi o sposób podania, jak i połączenie smaków. Jeśli macie dość rynkowych restauracji, polecam wybranie się do Nigdy Nie Zapomnę na niezapomnianą przygodę kulinarną.
Nigdy Nie Zapomnę
ul. Zwycięska 14 f
facebook.com/nigdy.nie.zapomne
Trochę zabrakło mi odniesienia do poprzedniej wizyty w „Nigdy Nie Zapomnę”, ale dobrze wiedzieć, że jest lepiej.
Wiesz, tamta relacja dotyczyła burgera, a to jednak nieco innego. Zresztą, wpadki się zdarzają, co zresztą sami przyznajemy.
Zapraszamy do reklamy. Niestety widać, że recenzja sponsorowana. Nie idźcie tą drogą. Prawdziwy recenzent nie zjawia w się wsród fanfarów tylko cichutko podpatruje codzienną pracę restauracji.
Niestety bardzo się mylisz. Dostalismy zaproszenie, ale nie pieniądze, a to różnica.
TO raczej pozytywne działanie ze strony właścicieli, którzy chcą sie wypromować, ale i otworzyć na klientów. Nie mamy sobie nic do zarzucenia, bo nie dostalismy za wpis ani grosza.
Dziwne bo nie ma nic o cenach, a zawsze dosyć dokładnie się o tym rozpisujesz…, ale może niedokładnie przeczytałem.
Przeczytaj dokładnie, od samego początku, to była degustacja.
’ Nigdy Nie Zapomnę, surowego mięsa’ a teraz takie superlatywy bo na zaproszenie, zresztą ci co uważali wiedzą że „wrocławskie burgery” już w tamtym czasie pięknie was wypunktowały i obnażyły niewiedzę na temat tej restauracji. Ale miło że tak łatwo kupić waszą przychylność darmową wyżerką… haha 🙂
A co to te „burgery”? To ci, co chwalą pyszne burgery z dowozem z Tommy Burgera? To faktycznie specjaliści….
Po pierwsze nikt nas nie kupił, a zaprosił. O burgerze swoich słów nie cofamy, bo wtedy to był niewypał.
Co innego jednak burger, co innego stała karta, należy potrafić rozróżnić dwie sprawy.
Opisy potraw przelatywałam wzrokiem, tyle było tych „dopełnień smaku”… Po tej recenzji jestem już pewna, że nie masz pojęcia o czym piszesz:) Myślę, że nie warto sugerować się opinią Wrocławskich Podróży Kulinarnych
Coś konkretniej? Nie bo nie, to niezbyt konstruktywna krytyka.
Dopracuj najpierw swoją:)
Mieszkam 3 minuty na piechotę od tej restauracji. Naprawdę czekałem na bliską domu restaurację na poziomie – i taką właśnie wydawała się NNZ – sezonowe menu, przyjemny wystrój, ceny znamionujące wysokiej jakości składniki, ale bez 'Rynkowego zadęcia’. Pierwszy raz w tej restauracji był bardzo przyjemny, niestety z każdym kolejnym doświadczałem małego rozczarowania – a to coś niedosmażone, a to coś niedoprawione, a to burkliwa obsługa, na jakąkolwiek uwagę reagująca w bardzo negatywny sposób. Niestety restauracja, która miała być miłą odmianą od zadęcia znanego z 'porządnych restauracji’ w Rynku, stała się karykaturą samej siebie – a u mnie po ostatniej wizycie wylądowała w kategorii 'Ciecie, dęcie i zadęcie’. Jakość potraw jest bardzo różna – i niestety nieprzewidywalna – podkreślam jakość, a nie smak – bo to subiektywne odczucie. Jakość obsługi wyrżnęła o bruk – ocenianie i dostosowywanie zachowania do wyglądu klienta – bardzo słabe i przykre. Nie polecam, chyba, że macie ochotę poczuć się jak ubodzy krewni, których jaśnie kelner oświeci i pokaże im jak marni są.
Byłam w NNZ zachęcona rekomendacją koleżanki z firmy, nie czytając wcześniej nic. Moja przystawka z redukcjami pyszna, kompot malinowo-waniliowy ciekawy jednak zbyt słodki i nie przełamany kwaśnym smakiem, natomiast burger-no cóż, katastrofa. Obsługa obserwowała mnie podczas całej konsumpcji, co było krępujące. Burger nie zmielony do końca, nikt nie spytał o stopień wysmażenia, soli pożałowano, na koniec nikt nie spytał, czy smakowało, widać było, że smakować mi nie miało prawa, stąd ta obserwacja. Żałuję, że dania nie oddałam. Niestety całości złego smaku (dosłownie i w przenośni) dopełniła słodkawa bułka drożdżowa, w której burgera podano. Nie polecam. Patrząc na daty komentarzy widzę, że niewiele się zmieniło, a właściciele/obsługa nie wyciągnęli wniosków. Smutne, bo lokal obiecujący.
Zachęceni pozytywnymi recenzjami wybraliśmy się na niedzielny obiad do NNZ. Ponieważ wszystkie stoliki były zarezerwowane posadzono nas przy stoliku znajdującym się przy toalecie, zmywaku oraz pod schodami prowadzącymi na antresolę.
Siedząc pod schodami które znajdowały się tuz nad moją głową czułem się jak w jakimś składziku. Każda wchodząca osoba po stopniach sypała mi na głowę piasek z butów. Szeroko otwarte drzwi od toalety sprawiały wrażenie, że stolik jest częścią przepraszam za zwrot – kibla. Tuż obok kelnerki zrzucały naczynia do zmywaka.
Przez cały obiad zamiast smakować jedzenie to kuliłem się pod uginającymi się schodami, obserwowałem facetów dopinających rozporki oraz walkę matki z małym dzieckiem które zwymiotowało w toalecie.
Wyprawa z centrum miasta niewarta była zachodu.
Nie polecam.
I to by było na tyle jeśli chodzi o mądrzenie się na swoim profilu, że się nie przyjmuje zaproszeń i nie pisze z nich recenzji…
Trochę hipokryzją zalatuje.
Hue, hue, hue, nie przyjmuje, a nie przyjmowało, to dwie kwestie. Mogę Ci podpowiedzieć jeszcze, że jest taki wpis ze Śhirmp House, jesli szukasz więcej sensacji. Tylko kwestią podstawoiwą jest zrozumienie, że takie wpisy są bez sensu i nie robienie tego.
Co nie zmienia faktu, że blog jak i profil na fb zaczął już dawno trącić hipokryzją.
Ego się za bardzo rozrosło. Szkoda.
Mam dla Ciebie świetną radę – nie czytaj. Idź na blogi, gdzie nie ma hipokryzji.