Wiele dziwnych miejsc przerobiłem w trakcie swojej blogowej przygody, ale przyznam, że mało która z restauracji zaskoczyła mnie w stopniu, w jakim udało się to zrobić Art of food z Kołłątaja. Właściwie to tak naprawdę nie wiem czy sama nazwa tego niewielkiego lokalu nieopodal Dworca Głównego brzmi właśnie w ten sposób. Potencjalnych wersji jest przynajmniej kilka – Art of food, Indian Spice House czy też Indian pure veg food. Każda z nich przewija się w różnych miejscach w sieci czy na materiałach reklamowych. Sprawdź sobie na Facebooku, powiecie. Z chęcią, tyle że w tym miejscu pojawia się mały problem – nie prowadzą Facebooka. Mało tego, jeśli dotrzecie do nich na miejsce, a niezbyt dobrze czujecie się w języku angielskim, istnieje szansa, że pojawi się jeszcze jeden kłopot, ponieważ cała ekipa pracownicza porozumiewa się właśnie jedynie w tym narzeczu.
Sam lokal łączy w sobie bar szybkiej obsługi z wychodzącym na ulicę okienkiem do obsługi, przy którym można składać zamówienia. Całość karty z kolei to ukłon w stronę wegetarian. Mięsa tu nie uświadczycie, podobnie jak tradycyjnych stołów czy talerzy. W środku można zjeść jedynie przy ladach przytwierdzonych do ściany, siedząc na wysokich stołkach.
Na plus należy zaliczyć przejrzystość menu, a także ceny. Maksymalnie 15 zł za danie, do którego dorzucany jest jeszcze napój, to niezwykle atrakcyjna opcja zarówno na lunch, jak i szybki obiad przed podróżą polskimi kolejami.
Na przystawkę samosy (10 zł) – prawdopodobnie najlepsze z tych, jakie miałem okazję jeść w stolicy Dolnego Śląska. Atrakcyjnie podane, zwłaszcza w tak streetfoodowym koncepcie, fantastycznie pachnące, pełne ziołowego aromatu kolendry, z mięciutkim farszem z groszku i ziemniaków i lekko chrupiącym ciastem. Dobrze się to zaczyna. Mało wyrazisty jest Veg curry rice box (15 zł). W tym wypadku zabrakło mi tego typowego, mocnego indyjskiego kopa. Główną rolę odgrywa zwłaszcza czosnek, a sprawę delikatnie ratuje świeża kolendra. Po drugiej stronie skali znajduje się z kolei Chana masala rice box (15 zł). Od pierwszej chwili czuć uderzenie intensywnych, skondensowanych aromatów ziołowych, przyjemnie skontrowanych w smaku orzeźwiającym imbirem oraz podkręcającą całość ostrością. To właśnie ona w pewnym momencie staje się motywem przewodnim potrawy, ale w pozytywnym znaczeniu. Do tego sporo ciecierzycy i świetnie ugotowanego, sypkiego ryżu. Chętnie wróciłbym na to danie raz jeszcze.
Przychodziłem do Art of food (?) z niejakimi obawami, ale wyszedłem naprawdę usatysfakcjonowany. Śmiem twierdzić, że w takiej cenie nie da się nigdzie zjeść równie poprawnych indyjskich dań. Nie zaszkodzi praca nad jeszcze większą wyrazistością dań, ale już jest nieźle, zwłaszcza jak na formę i warunki, w jakich funkcjonuje ten bar. Na miejscu istnieje także możliwość zakupienia oryginalnych indyjskich produktów, choć sam sklepik przypomina bardziej niezbyt uporządkowany magazyn. Mimo wszystko, do Art of food wpadnę z wielką chęcią raz jeszcze. Może nie jest to kulinarny artyzm, ale solidna robota na pewno.
Art of food
Kołłątaja 23
Jak się nazywają? tak jak na paragonie się wydrukowało 😉
Kurka, dobre, ale ja nie pamiętam czy dostałem paragon:)
To tak nie działa. Można mieć założoną działalność pod własnym imieniem i nazwiskiem, a posługiwać się całkiem innym brandem 😉
Slepik – jak w Indiach! Klimat knajpki – jak w Indiach!!!!
narzecze to coś innego niż porozumiewanie się w języku angielskim 😛