Czy możliwym jest stworzenie restauracji, która właściwie zawsze jest pusta, jednak utrzymuje się od dłuższego czasu i cieszy ogromnym zainteresowaniem oraz sporą sympatią? Jak się okazuje, w przypadku Curry Karma z ulicy Strońskiej jest to absolutnie normalne i nie powinno nikogo dziwić.
Umówmy się, że siłą Curry Karma nie jest wystrój – plastikowo-ikeowy czy też atmosfera – pusty lokal trochę straszy. Główną moc tego miejsca stanowi po pierwsze – lubiane we wrocławiu hinduskiej jedzenie, po drugie – dowozy w obrębie ogromnych osiedli zlokalizowanych dookoła, po trzecie – lunche w przystępnej cenie. Czy smakowo też wszystko się tu zgadza? Postanowiłem sprawdzić, mając w pamięci całkiem przyzwoite dania jedzone jeszcze podczas Gastro Miasto.
Do Curry Karma zawitałem trzykrotnie i za każdym razem lokal świecił pustkami, a dopiero przy trzecim podejściu poza mną w środku pojawili się inni goście. Co jednak znamienne, każdorazowo drzwi niemal nie zamykały się ze względu na liczne odbiory osobiste, na których Curry prawdopodobnie bazuje. Ja jednak postanowiłem spróbować ich potraw na miejscu, na przestrzeni około dwóch miesięcy, kiedy to udawało mi się przejeżdżać w okolicy.
Rozpocznę od rzeczy złych. Tak bardzo złych, że chciałbym o nich wykrzyczeć coś jak najszybciej i zapomnieć. Zupa tom yum. Raczej jednak zupa a’la tom yum (14 zł), której bliżej do polskiej, babcinej pomidorówki, aniżeli tom yum. Co w ogóle ta zupa robi w hinduskiej knajpce? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że ta gęsta breja z kilogramem warzyw i lekkim aromatem trawy cytrynowej i kafiru, nie jest niczym dobrym. Niezłe są wegetariańskie samosy (11 zł), aromatyczne, choć jednak z minimalnie zbyt twardym i zesmażonym ciastem.
Ciekawą opcją są codziennie pozycje lunchowe, dostępne w kwocie około 20 zł. Dokładnie za tyle złotówek zjadłem chiken tikka z chlebkiem naan. Może i prezentacja dania nie należy do najlepszych, ale już lekko palony kurczak kupuje mnie w stu procentach. Dymny posmak, ziołowość i soczystość, to siła tej pozycji, zestawiona z naprawdę niezłym, chrupiącym, sporych rozmiarów chlebkiem naan.
Większości Polaków posmakuje na pewno tutejszy butter chicken (30 zł). Bardzo słodki, wręcz ulepkowaty, pomidorowy. Osobiście bardziej wolę opcję idącą w stronę smaku wytrawnego, ale co by nie mówić, maślany kurczak jest zwyczajnie smaczny. Kremowy, słodki, z mięsem miękkim niczym pianka i naanami, którymi chcesz wylizać każdą kroplę sosu. Kompletną odmianę stanowi chickien madras (28 zł). Jego piekielny charakter wychodzi już po chwili i powoduje szybsze bicie serca. Ton nadaje w tej sytuacji spora ilość chili i uwierzcie, nawet jeśli Wasza tolerancja na ostrość jest spora, będziecie musieli się napocić, aby dokończyć całe danie.
No więc skąd ten fenomen Curry Karma? Ano z dobrej lokalizacji, sporego zapotrzebowania na taką kuchnię, ale przede wszystkim ze względu na przyzwoity smak. Tak, przyzwoity, nie najlepszy w mieście, bo smakowo do takiego Thali jednak sporo brakuje, ale można zjeść bez większych obawień o wpadkę. Jeśli mieszkacie na Gaju, jeśli potrzebujecie zamówić coś na dowóz w tych okolicach, idźcie śmiało. Wstydu na pewno nie będzie.
Curry Karma
Strońska 6 a
Thali ma chyba to samo menu parę złotówek drożej – czy lepsze – tutaj jestem ciekawa opinii osób, które rzeczywiście były w Indiach. 😉
Ja zwykle biorę mięsne danie główne z naan (chociaż butter chicken, ani żadnej wersji palak jeszcze nie jadłam), dania są naprawdę dobre, aromatyczne, smaczne mięso (jadłam też baraninę i nie mam zastrzeżeń).
Mango lassi bardziej jak jogurt; trochę sie zawiodłam; masala smaczna, z (okropnym) kożuszkiem (tak jak być powinno 😉 ).