Bornga Wrocław – koreańskie doświadczenie, które warto przeżyć

3
28738

Koreańska restauracja we Wrocławiu od kilku lat nie robi już wielkiego wrażenia na mieszkańcach miasta. Obecność koreańskiej mniejszości sprawiło, że stolica Dolnego Śląska stała się także niejako stolicą kuchni koreańskiej w całym kraju. Zwłaszcza od kiedy do miasta zawitała sieciowa restauracja Bornga – original korean taste.

Bornga – original korean taste

ul. Klecińska 2, Bielany Wrocławskie

FB

Koreańska mniejszość we Wrocławiu według przeróżnych szacunków wynosi od dwóch do nawet sześciu tysięcy osób. To oczywiście nie ta skala, co w przypadku Ukraińców, ale solidna pokaźna kolonia. O ile Ukraińcy dość łatwo asymilują się w polskich warunkach, tak Koreańczycy już niespecjalnie i raczej funkcjonują w swoich enklawach, do których należą m.in. restauracje. Ciężko nie zauważyć, że zwłaszcza na południu stolicy Dolnego Śląska koreańskich knajpek przybywa w szybkim tempie, a i tak nie o każdej z nich wiemy. Część z nich działa trochę na zasadzie ukrytych lokali, do których dostęp mają jedynie wtajemniczeni. Najczęściej nie Polacy. I nie jest to zarzut, żeby nie było. Wszystko owiane jest lekką nutką tajemniczości, ale nadaje kolorytu wrocławskiej gastronomii.

Faktem jest, że duża część restauracji koreańskich we Wrocławiu nie została otwarta z myślą o tubylcach, a jedynie pracownikach wielu tutejszych firm o koreańskim rodowodzie. Standardem są dopłaty do wyjść na obiad do wykorzystania tylko u swoich. To dość zrozumiałe, kiedy porozmawia się trochę z samymi Koreańczykami czy też osobami blisko z nimi związanymi. Mają oni dość mocno zakorzenioną potrzebę wspierania rodaków na obczyźnie.

Tutaj zaczynamy historię restauracji Bornga. To znaczy historia tejże restauracji rozpoczyna się już w 1993 roku, kiedy to powstaje pierwsza jej odsłona w Seulu. Obecnie to spora, międzynarodowa sieć, posiadająca w samej Korei 48 lokali, a także kolejne w Chinach, Indonezji, Singapurze czy Australii. Pierwsza europejska Bornga wystartowała w połowie lipca 2022 we Wrocławiu. Dlaczego we Wrocławiu? Na ten temat wypowiedziałem się kilka linijek wyżej.

Twarzą Bornga jest Jong Won Paik, koreański celebryta. W teorii to on odpowiada za menu, a to nie jest sieciowe, kiedy weźmiemy pod uwagę sieciowanie restauracji w pojęciu polskim czy amerykańskim. W przypadku Bornga mamy do czynienia z autentyczną, domową i tradycyjną domową kuchnią koreańską.

MIEJSCE

O ile udało mi się dowiedzieć, pierwsze plany na start Bornga w Bielanach Wrocławskich powstały już w 2013 roku. Upłynęło wiele wody w Odrze, zanim faktycznie do tego doszło. Po drodze pojawiło się sporo problemów, w tym również tych związanych z sąsiednio położonym hotelem. Jego właściciele obawiali się o potencjalne pożary w pięknym drewnianym budynku restauracji. Nie były to jednak jedyne kłopoty, ponieważ właściciele sieci mocno pilnują, aby jakość jedzenia w restauracjach na całym świecie prezentowała podobny poziom. Aby tak było franczyzobiorcy muszą przejść swego rodzaju chrzest bojowy, z czym podobno były pewne problemy.

Lokalizacja nie dziwi, ponieważ to właśnie ta strona miasta jest zamieszkana przez największą część mniejszości wschodnioazjatyckiego kraju. Sam budynek zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych okolicznych zabudowań. Od dawna wzbudzał zresztą zainteresowanie okolicznych mieszkańców. Drewniane fasady robią wrażenie, na myśl przychodzą od razu koreańskie tradycyjne domy, aczkolwiek rozmach chwilami wręcz przytłacza. W środku sporo miejsc, mnóstwo drewnianych elementów, a przede wszystkim stoliki z całą instalacją wyciągów nad nimi.

MENU

Na dzień dobry podpowiem – nie przerażajcie się, kiedy otworzycie solidnie wyglądające menu. Jest rozległe i na pierwszy rzut oka nie do końca zrozumiałe, a ceny poszczególnych dań mogą wydawać się mocno wywindowane. Tutaj jednak należy przypomnieć o kulturze korzystania z gastronomii przez Koreańczyków. Jest dla nich niemal niespotykanym, aby wyjść na obiad w pojedynkę. Wypad do restauracji to najczęściej okazji do wieloosobowej uczty, podczas której każdy może korzystać z obfitości prezentowanych na stole dań.

Dlatego też większość, jak nie wszystkie potrawy z menu są przeznaczone dla kilku osób. Najlepszym sposobem jest przyjście właśnie w grupie i zrobienie solidnego przeglądu karty, aby popróbować jak najwięcej. Sama karta prezentuje dość klasyczne podejście do domowej kuchni koreańskiej, dzięki czemu mamy możliwość zapoznania się z tamtejszą kulturą kulinarną. Uprzedzając pytania – nie, nie ma smażonych kurczaków.

JEDZENIE

Zaczynamy ucztę! Jak pisałem wyżej, podczas wybierania poszczególnych dań wdał się spory chaos, spowodowany niewiedzą na temat tego, ile w ogóle trzeba zamówić, żeby nie było za mało. Koniec końców wyszło tak, że ledwo wszystko wcisnęliśmy. Pierwszym etapem przygotowania do wspólnej uczty jest rozpalenie umiejscowionego w stolikach grilla. To właśnie stąd cała rozległa sieć wyciągów pomagających, aby lokal nie zamienił się w zadymiony bar. Odnosimy wrażenie, że każda czynność ma tu swojego mistrza ceremonii, a powoli układające się w całość elementy tworzą swego rodzaju smakowite show.

Po kolei jednak. Najpierw w palenisku pojawiają się rozżarzone węgielki, aby za chwilę do stolika zbliżył się kelner z wózkiem załadowanym mniejszymi i większymi talerzykami. Nie przestraszcie się, że dostajecie coś, czego nie zamawialiście. To banchany, a więc zestaw obowiązkowy podawany przy okazji zamówienia potraw z karty. Te niewielkie przystawki stanowią wstęp do kulinarnego doświadczania. Zabawa zaczyna się w momencie dostarczenia nam pierwszego z zamówionych mięs, które należy samodzielnie ugrillować przy stole. Pech chciał, że akurat podczas naszej wizyty niedostępne były mięsa, na które się najmocniej napaliliśmy, a więc wołowe żeberka.

Nic to, zdecydowaliśmy się na Yangnyeom Dwaeji Galbi (60 zł), czyli marynowane żeberka wieprzowe oraz Mansinchang Samgyeopsal (58 zł), a więc boczek w marynacie sojowej. Zamówienie uzupełniła gargantuiczna porcja Bornga Bulgogi (120 zł) na zajmującym pół stolika osobnym grillu. Do tego Haemul Pa Jeon (60 zł) – placek z owocami morza, Bornga Naengmyeon (50 zł) – makaron podawany na… lodzie, Yyesan Tteokgalbi (80 zł) – mielone mięso oraz Chaol Doenjang-jjigae (55 zł) – gulasz wołowy.

Sporo tego, więc i zabawy było sporo. Co smakowało mi najbardziej? Na pewno Bulgogi, które podczas obiadu gotowały się na wolnym ogniu z warzywami i makaronem oraz grzybami. Cudnie delikatne, lekko słodkawe mięso. W przeciwieństwie do większości moich współtowarzyszy, jestem fanem Naengmyeon. Zimny bulion wołowy jest delikatny, a w środku znajduje się mnóstwo gryczanego makaronu. Przyznam, że przeżycie jest dość specyficzne, ale w upalne dni traktuję tę zupę/danie po prostu w formie chłodnika.

Pozytywnie zaskakuje mnie placek z owocami morza. Gdzieś pojawia się krewetka, gdzieś ośmiornica, a całość pocięta jest na mniejsze kawałki, aby każdy mógł spróbować swojej części. Na zdjęciach widzicie cały duży talerz z liśćmi sałaty. Nie znalazły się one tam oczywiście przypadkowo, o czym zresztą mówi instrukcja na stolikach. W największym uproszczeniu chodzi o to, aby mniejsze kawałki mięs zawijać sobie w te liście, dorzucać pikle, ewentualnie sosy ze stołu i zajadać w formie zrolowanej.

Samo mięso wydaje się, że mogłoby prezentować nieco wyższy poziom, ale i tak stanowi sporą ciekawostkę. Przede wszystkim ważna uwaga dla osób wrażliwych na wszelkiego rodzaju tłuszczyk – takie cięcia mięsa stosowane są w Korei i z takimi należy się tutaj liczyć. Natomiast niepodważalnym atutem jest węglowy grill, nadający smak, który ciężko podrobić na elektrycznym odpowiedniku. Rozumiem więc walkę o dostosowanie lokalu do właśnie takich warunków. Wiele osób może być zdziwionych brakiem ryżu. No, prawie brakiem. Pojawia się on jedynie w formie dodatku do gulaszu – tutaj poczujecie na pewno solidną ostrość, w osobnym naczyniu, gdzie jest mieszany z ostrą pastą.

PODSUMOWANIE

Wielokrotnie słyszałem od Polaków opinię na temat koreańskich restauracji, według której boją się oni wchodzić do środka. Bo drogo, bo nie wiedzą co zamówić, jak jeść, czy dadzą radę. Uważam, że Bornga jest w tym wypadku świetnym miejscem na pierwsze spotkanie z dość tradycyjną kuchnią koreańską. Owszem, w dalszym ciągu sporo rzeczy może was zaskoczyć. Tutaj jednak słówko o obsłudze – ta naprawdę daje radę, choć nie liczcie, że wytłumaczy Wam wszelkie zawiłości w pięknej polszczyźnie. Co to, to nie, ale to chyba kolejny element całego experience.

Dla mnie wizyta w Bornga to przede wszystkim świetna zabawa, możliwość poznania tamtejszej kultury oraz podejścia do kuchni, jakiej nie spotkałem dotychczas w żadnej z innych wrocławskich restauracji z koreańskim rodowodem. Restauracji zaznaczam, bo miejsca streetfoodowe to inna para kaloszy, a ulubionego Solleim na Bielanach nic nie pobije.

Kwestię tego, czy 500 zł za tak objętościowo duży posiłek dla pięciu osób to dużo, pozostawiam wam. Ja powiem tylko, że warto było i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki, a kiedy ktoś spyta czy warto spróbować, odpowiem – zdecydowanie tak!

Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie

 

Total 53 Votes
8

Napisz w jaki sposób możemy poprawić ten wpis

+ = Verify Human or Spambot ?

Komentarze

komentarze

3 KOMENTARZE

  1. Chciałabym zjeść w tej restauracji, ale mam pytanie. Po pierwsze, czy obsługa też pomaga w całym procesie grillowania itd? Nie jestem pewna czy potrafiłabym to wszystko odpowiednio przygotować. Po drugie, jestem praworęczna i po wypadku mam uszkodzone nerwy w dłoni przez co jedzenie pałeczkami jest dla mnie niemożliwe… Czy na miejscu są też normalne sztućce? A jeśli nie, to czy ludzie z restauracji poczuliby się przeze mnie obrażeni jeśli przyniosłabym własne sztućce?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj