Spotkaliśmy się z większą grupą znajomych w niedzielę na Rynku, chcąc zjeść jakiś obiad i napić się piwa. Padło kilka opcji, w większości lokali ciężko było znaleźć miejsce dla ponad 10 osób, więc swoje kroki skierowaliśmy na ulicę Odrzańską, do restauracji Brajt, którą często polecaliście nam w komentarzach.
Miejsce się znalazło, wystrój restauracji na kolana nie rzuca, jest dość mroczny, jakby ktoś zapomniał wymienić żarówki w lampach. Na wejściu przywitała nas informacja, że kartą płacić nie można. Po szybkim zerknięciu w menu nastąpiła spora konsternacja. Czy te ceny są w euro? Wartości stojące w karcie przy daniach zdecydowanie nie należą do „rynkowych”, prędzej można by spotkać podobne w barach mlecznych.
Jako że było nas tyle osób, pojawiła się okazja spróbowania właściwie całego przekroju dań z karty. Osobiście zdecydowałem się na barszcz z krokietem mięsnym (7 zł), pierogi ruskie ze śmietaną (8,50 zł) oraz – jak zawsze i wszędzie – smażony ser z frytkami i surówką z białej kapusty (16 zł).
W momencie zamawiania restauracja była właściwie pełna, ruch spory, więc nie nastawialiśmy się na super szybką obsługę, ale zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. Kelnerka dość szybko zebrała zamówienia od całej ekipy, przyniosła napoje, a zupy na stoliku pojawiły się w rekordowo szybkim tempie.
Nie rozpisując się za bardzo – barszcz z proszku, a krokiet ze śmierdzącym mięsem. Próbowało go kilka osób, każdy wypluł swojego gryza na talerz, dramat. Uwielbiam krokiety, zjadłem ich mnóstwo w naprawdę wielu miejscach. Czegoś tak fatalnego jeszcze w swoich ustach nie miałem.
Żurek za cztery złote okazał się najlepszym daniem dnia. Gęsty, kwaskowy, ze sporą ilością kiełbasy i boczku oraz ziemniaków. Wyrazisty w smaku, dobrze doprawiony, zdecydowanie na plus.
Tatar (10 zł) podobny do tych podawanych w barach z alkoholem po 5 zł. Gotowa, kupna porcja z dodatkiem pokrojonych w drobną kostkę ogórków konserwowych i cebulki. Dla koneserów.
Wyczytałem w internecie, że pierogi ruskie w Brajcie są najlepsze we Wrocławiu. Kolejny raz okazało się, że anonimowym opiniom ufać nie wolno. Podczas wizyty zjedliśmy zarówno gotowane, jak i pieczone pierogi, ale i jedne, i drugie wypadły bardzo blado. Grube i twarde ciasto przykryło kompletnie bezbarwny, pojawiający się w epizodycznej roli farsz. Zawartość pierogów przypominała jakąś papkę podawaną niemowlakom. Niech za cały komentarz wystarczy, że z całego zestawu najlepsza była gęsta śmietana.
Pieczeń wieprzowa (7 zł) miała być z kluskami śląskimi, ale niestety, w niedzielę klusek w Brajcie nie uświadczymy. Pozostało więc domówić ziemniaki. Cena podobnie niska jak poziom tej potrawy. Wysuszone mięso, zalane ogromną ilością tłustego sosu. Typowa podeszwa, w dodatku bez smaku, pieczona chyba jedynie w towarzystwie soli, a przygrzewana w mikrofali, której dźwięki dochodzą z kuchni.
Z dwóch kolejnych dań, które miałem okazję spróbować, czyli filet z kurczaka zawijany (8,50 zł) i schab panierowany (7 zł), lepsze okazało się to pierwsze. Taki właściwie kotlet de volaille, ale nie z masełkiem, a serem i szpinakiem w środku. Niestety, ale wszystkie dania był mocno nasiąknięte tłuszczem, więc albo zostały wrzucone na zimny olej lub usmażone wcześniej i odgrzane w mikrofali.
Z mikrofali na pewno był kotlet schabowy, tłusty, z miękką, niechrupiącą panierką i gumowaty.
Na koniec mój faworyt, ser smażony, na którego punkcie jestem przewrażliwiony, a wręcz uczulony na złe przygotowanie. W Brajcie pobito wszelkie rekordy.
O ile wydaje mi się, że ser nie był z mrożonki, tak już sposób jego przygotowania to kryminał. Otłuszczona panierka skutecznie odstraszyła mnie od pierwszego kęsa. Ser przesiąknięty był smrodem tłuszczu, na którym został usmażony, tragedia.
Sorry za jakość zdjęć, ale dostosowałem się nimi do jakości jedzenia. Brajt zawiódł na całej linii. Uśmiechy z naszych twarzy zniknęły po podaniu pierwszych dań. Ceny zaskoczyły bardzo pozytywnie, zdecydowanie nie pasują do lokalizacji, ale jak się okazuje, jedzenie nie było warte nawet tyle. Totalny brak smaku, 90% potraw z mrożonek, proszku i mikrofali. Właściwie ciężko uwierzyć, że takie miejsce jeszcze się utrzymało do 2014 roku. Przyznam, że byłoby mi wstyd podawać to, co dostępne jest w Brajcie. Na koniec, przed wyjściem czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Kelnerka poinformowała nas, że nie działa kasa fiskalna, więc wyliczy nam rachunki na kalkulatorze. Wyliczenia wskazały, że jeden z kolegów zamiast 48 zł miał zapłacić 88. Czeski błąd, nikogo nie oskarżamy, ale niesmak pozostał.
Restauracja Brajt
ul. Odrzańska 18/19
Bo do Brajta nie chodzi się jeść. Tam się chadza biesiadować. Z racji śmiesznie niskich cen jedzenia, całkiem poprawnego zresztą (zamawianego w kolejności: danie dnia, deska zakąsek, deser – szarlotka), i alkoholu, można zatracić się ze znajomymi na parę ładnych godzin. A będąc już w formie, brak ustalonych godzin zamknięcia prowadzi do wschodu słońca oglądanego na Wyspie Słodowej 😀 Śmiejemy się, że to pralnia pieniędzy, bo ceny ani trochę nie przystają do lokalizacji.
Przy okazji, poproszę o recenzję lokalu Alladyn, po drugiej stronie ulicy. Jakiś czas temu uaktualnili menu i jest jeszcze lepiej. Duże porcje, tematyczny wystrój, hinduskie MTV, wiśniowa szisza i słodka, miętowa herbatka. I grzańce piwne mają pyszne, z migdałami (uprzejmie zwrócić uwagę, żeby dali odpowiednio dużo miodu, bo często zapominają).
pozdrawiam 🙂
Miałam „przyjemność” pracować w Brajcie przez bardzo krótki czas – i odradzam to miejsce wszystkim znajomym. I nieznajomym.
1. Zaplecze jest bardzo małe, co równa się niewystarczającej ilości lodówek, jedzenie często siedzi więc w nocy na zapleczu.
2. A na zapleczu jest robactwo.
3. Większość jedzenia jest robiona na zapas i mrożona.
4. Tak jak większość jest odgrzewana w kuchenkach mikrofalowych.
5. Piwo. Gdy poleciało za dużo piany, odstawiało się ją, a jak przyszedł kolejny klient to dolewało się świeżego piwa do tego co już stało – nieraz godzinami. Jeśli zostało cokolwiek, co trzeba było wylać, to obcinali to z pensji kelnerek.
Nie będę wypowiadać się tutaj o sposobie traktowania pracowników, bo to w końcu blog o jedzeniu. I o jedzeniu chciałam napisać. Za każdym razem gdy w ciągu dwunastogodzinnego dnia pracy złamałam się i kupiłam coś do jedzenia – byłam załamana.
To miejsce, które należy omijać szerokim łukiem!
Racja dodam że kelnerki nie mile i masakra zamknac ta bude !
Ja również pracowałam w Brajcie z kilka lat temu bardzo bardzo krótko. Jedzenie jest paskudne i bardzo bardzo tłuste. To co mnie dziwiło to to , że musiałam myć ręcznie naczynia w zimnej wodzie, która służyła potem cały dzień :)). Brak wyparzarki już nie mówiąc o zmywarce. Nie polecam.
Lubię Brajta za niską cenę i atmosferę trochę jak w Czechach 😉 Dla mnie jest tam dobry klimat. Jest to takie normalne miejsce, nie kolejne hipstersko-designerskie. No i swojskie jedzenie, a o takie bywa trudno w okolicy rynku 😉
Niestety tam pracowałam ..jedzenie praktycznie jest tylko rozmrażanie,mało co jest świeże,zupa dnia to zupa sprzed 4dni,dlatego zup dnia jest kilka,to zlewki..schabowy potrafi być zamrożony tygodniami i podany zepsuty, a piwo autentycznie jest zlewane po poprzednim kliencie i dolewanie do Twojego piwa lub piana co opadala,dramat, omijam bardzo szerokim.lukiem,pracowałam tylko mc bo chciałam dorobić na studiach,za dużo mi się nie podobało i mnie zwolniono…na moje szczęście