W kuchni indyjskiej zakochałem się już kilka lat temu, kiedy dość często bywałem w Londynie. Raczej nie muszę tłumaczyć z jakiego powodu akurat ta kuchnia jest w stolicy Anglii tak dobra, a faktycznie jest. Od tego czasu nie miałem już okazji zjeść tak dobrych dań indyjskich, choć od razu zaznaczę, że nie byłem jeszcze we wrocławskiej Masali, która – sądząc po opiniach – prezentuje wysoki poziom.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zorientowałem się, że we Wrocławiu i to nie w samym centrum, powstała mała restauracja indyjska. Dokładnie mówiąc na ul. Jedności Narodowej, niedaleko miejsca, w którym bywam codziennie wysyłając paczki na poczcie. Początkowo źle wyczytałem nazwę – zamiast Mango Mama, moje oczy dostrzegły MangoMania, przez co pomyślałem, że to kolejny bar ze zdrowymi shake’ami i owocowymi napojami. Poszukałem, poczytałem i okazało się, że to jednak restauracja serwująca kuchnię indyjską, w której swoje miejsce znajdą także wegetarianie.
Za pierwszym razem miałem pecha, ponieważ, kiedy się wybrałem na obiad, akurat właściciele mieli jeszcze jakieś problemy organizacyjne, więc pocałowałem klamkę. Na szczęście była to pierwsza i ostatnia wpadka.
Kolejnego dnia wszystko było już ok, mogłem na dobre ruszyć z kosztowaniem dań w Mango Mama.
Lokal jest bardzo przyjemny, jasny, z kilkoma stolikami, a na ścianie widnieje namalowana mapa Azji. Naprzeciwko wejścia znajduje się bar, za którym natrafiłem na uśmiechniętą właścicielkę. Właśnie, z właścicielami wiąże się najważniejsza historia restauracji. Mango Mama prowadzi małżeństwo, Polka i Hindus, którzy kilka lat spędzili w Indiach, gdzie poznali kuchnię tego regionu od A do Z, a pieczę nad jakością potraw sprawuje teściowa pani właścicielki.
W menu każdego dnia znajduje się kilka stałych pozycji, a codziennie dodatkowo jedna-dwie specjalne. Zadowoleni będą zarówno wegetarianie, jak i wielbiciele drobiu i owoców morza. Dowiedziałem się także, że w karcie nie ma póki co jagnięciny, która ma stanowić ważny punkt Mango Mama, ponieważ poszukiwania godnego zaufania dostawcy wciąż trwają.
Większość dań znałem, właściwie wszystkie wcześniej jadłem, ale i tak przed zamówieniem otrzymałem ciekawy wykład na temat każdego z nich. Duży plus za obsługę. Pierwszego dnia zdecydowałem się na Butter Chicken (22 zł) oraz na przystawkę Samosy (8 zł). Chciałem jeszcze wodę niegazowaną, której jednak zabrakło. Nie stanowiło to jednak problemu dla właściciela, który sprawił, że po kilku minutach woda się znalazła, a ja nie musiałem za nią płacić, brawo.
Usiadłem, otrzymałem swoją wodę, a po kilku minutach do mojego stolika przyniesiono samosy z nadzieniem ziemniaczano-groszkowym oraz dwoma sosami.
Samosy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Spodziewałem się raczej mdłego nadzienia, a okazało się niezwykle wyraziste, wzmocnione kolendrą, a już zupełnie fenomenalne było delikatne ciasto. Świetnie swoje zadanie wykonały także sosy – mango i miętowy. Bardziej do gustu przypadł mi ten drugi, delikatny, odświeżający, z wyraźnie wyczuwalną miętą.
Nie skończyłem jeszcze przystawki, a moje oczy zaświeciły się jeszcze bardziej, kiedy przyniesiono danie główne.
Duże kawałki kurczaka w sosie, w którym dominowały pomidory z masalą, zostały zalane jeszcze gęstą śmietanką. Danie podano z ryżem oraz sałatką ze świeżych warzyw, a całość posypano kolendrą, dużą ilością kolendry, którą z dnia na dzień lubię coraz bardziej.
Po pierwszym kęsie byłem przekonany, że dobrze trafiłem. Kurczak był soczysty, a sos okazał się nieprawdopodobnie smaczną mieszanką smaków. Do tego sypki ryż z ciecierzycą. Co tu dużo pisać, odleciałem. Zarówno po niebywałej eksplozji smaków, jak i po ilości, bo porcja była ogromna.
Po tak udanej pierwszej wizycie, czym prędzej udałem się do Mango Mama raz jeszcze, żeby przekonać się czy nie był to jednorazowy wyskok.
Tym razem przyszedłem wiedząc co zamówię, ponieważ daniem dnia miał być kurczak Jalfrezi (22 zł). Do tego dobrałem jeszcze zupę z fasoli (8 zł). Ponownie natomiast załapałem się na darmowy napój, zupełnie niechcący. Po zamówieniu jedzenia pani właścicielka namawiała mnie jeszcze na szklankę przyrządzanego na miejscu kompotu za 3 zł, ale odmówiłem. Nie minęło jednak dziesięć sekund, kiedy pan właściciel podał mi kompot do dania. Mały gest, ale dużo mówiący o podejściu do klienta.
Sam napój o ciekawym, owocowym smaku z dodatkiem imbiru. Doskonale komponował się z podanymi niebawem daniami.
Na początek zupa fasolowa, a właściwie krem przygotowany z pieczonych, a następnie zblendowanych warzyw i podany z prażoną na miejscu cebulką. Ponownie, już po pierwszej łyżce, otrzymałem uderzenie kilku smaków. Zupa była lekko słodka, a momentami przebijała się ostrość. Całość doskonale podkreślała słodkawa, chrupiąca cebulka, a także nieodzowna kolendra.
Kurczak Jalfrezi, czyli potrawa w pewnym stopniu podobna do curry, z intensywnie gęstym sosem. Kurczak został usmażony w towarzystwie papryki, pomidorów, cebuli, imbiru, kuminu i chili. Mięso podano w osobnej miseczce, a na talerzu znalazł się ryż z ciecierzycą i kolendrą, a także surówką.
Kolejny raz moje kubki smakowe oszalały. Mięso było tak delikatne, że właściwie się rozpadało pod widelcem. Z dania przebijały niesamowite, wyraziste smaki. Cała masa smaków, wśród których zdecydowanie wyczuwalna była ostrość chili, ale i słodkość papryki i pomidorów, a także lekko goryczkowy kumin. To wszystko w połączeniu z ryżem i kolendrą stworzyło wyborne danie, w smaku podobne do tych znanych mi z indyjskich dzielnic Londynu.
Przyznam, że nie spodziewałem się aż tak dobrego jedzenia na ulicy, na której królują frytkarnie i bar z gyrosem. Mango Mama mnie zauroczyła. Jedzenie jest pyszne, prawdziwie indyjskie, przyrządzane z dużą wiedzą i doświadczeniem, a i klimat stworzony przez właścicieli robi bardzo pozytywne wrażenie. Jedno wiem na pewno, tak dobrej indyjskiej restauracji, z tak przystępnymi cenami we Wrocławiu jeszcze nie było.
P.S.
Małe szkolenie na temat tego jak powinno się mówić – indyjska czy hinduska pod tym linkiem.
Mango Mama
ul. Jedności Narodowej 77
Miałeś rację co do zbieżności naszych zdań na temat tego miejsca. Testowaliśmy z żoną przedwczoraj dwa różne dania i również byliśmy pod wrażeniem. Ogromny plus za mix świeżych warzyw. Niby to tylko trochę badyli, a jednak dobrze komponuje się – zarówno wizualnie jak i smakowo – z całą resztą dania. W końcu nie jest to kolejna garmażerka z wiadra, ale świeża zielenina.
Dzisiaj wracając z pracy również ich odwiedzę 🙂
PS. Ostatnio poprosiłem o to, by moje danie było ostre. Trochę się zawiodłem, ale dzisiaj powiem, że ma być bardzo ostre 🙂
Tak, ostrość jeszcze do poprawy, ale smakowo jest naprawdę dobrze.
Zapomniałem jeszcze dodać – świetny, przepyszny ryż!
Hmmm a mi przyjdzie chyba jednak trochę ponarzekać 🙂 ale zanim to nastąpi może kilka plusów.
Mocne strony:
Bardzo ładne i świeże dodatki w postaci warzyw itp. Przyjemne sałatki i łączenia smaków, np ogórek z granatem. Bardzo dobry (krótki) czas podania.
Słabe strony:
Oj nie jest to nawet zbliżone do kuchni indyjskiej, pakistańskiej czy tajskiej.
Jelfrezi – danie które powinno być pikantne lub piekielnie pikantne, bardzo delikatny smak. Smaczne ale nie tego oczekuję po ostrym daniu.
Pad Thai – z japońskimi noodlami :/. Bardzo smaczny ale to nie pad thai tylko makaron japoński z warzywami i kurczakiem. No i znowu nie pikantny. Do tego mokra konsystencja 😐
Byłem dwa razy i jestem zawiedziony. Oczekiwałem czegoś więcej. Porcje dość małe.
Obsługa jeszcze trochę musi się ogarnąć ale generalnie nie odstaje jakoś specjalnie.
Ale Pad Thai nie jest pikantny wcale. To ulubiona potrawa mojej żony, między innymi dlatego, że nie jest ostra. Wiem co mówię bo spędziłem miesiąc podróżując po Tajlandii.
Natomiast Jelfrezi faktycznie powinien być na ostro.
@Paweł, za duży skrót myślowy z mojej strony. Zamawiałem ostrego Pad-Thai i stąd narzekanie na to, że ostry nie był.
Korzystajac w wyjazdu do Wrocławia natknelismy się na knajpę Mango Mama. Niestety nie mozemy polecić lokalu ze względu na niesmaczne jedzenie ktore niestety nie jest ich mocną stroną. Zamowione danie bylo nieapetycznie podane a do tego smakowało nieciekawie (niedoprawione, mdłe z lekkim posmakiem tłuszczu). W knajpie panowal chaos, brak czystości, a cena nie byla adekwatna do podanego dania.
Serdecznie nie polecam!
Dzięki za opinię. Nasza relacja powstała zaraz po otwarciu lokalu, ale ostatnio dochodzą nas informacje, że jedzenie i obsługa się pogorszyły.
widocznie panu ze smagłą cerą odechciało się gotować i zatrudnili panią jadzię z okolicznej kamienicy 🙂 zajdę tam na dniach, zobaczę jak jest, porównam do znanych mi smaków i dam znać. jacek
Czekam na opinie:)
Przykro mi, ale jedzenie okropne – po zamówieniu zielonego curry przez 3h miałam niemiłosierny ból brzucha i biegunkę. Coś musiało być nieświeże. okropnie sie wymęczyłam… Danie było dziwne w smaku, brak kolendry i ogromne kawałki trawy cytrynowej w daniu. Dodam tylko, że porcja z krewetkami Ma 3 krewetki. To jakaś kpina!
Wybraliśmy się z Żoną i małą córeczką do waszego lokalu z Muchoboru małego, z racji naszej wielkiej miłości do Masali i waszych pozytywnych opinii musieliśmy to skonfrontować. Zacznę od słabej wentylacji, moje ciuchy łącznie z kurtką nadawały się do prania, mimo przeciągu, który panował w lokalu, co spowodowało, dolegliwość w postaci ubrania mojej córeczki w kurtkę, danie, która zamówiliśmy dla niej, czyli ryż frytki i kurczak w sosie wyglądało następująco, twardawy ryż plus kurczak w sosie o pikantnym smaku i kilka napitych tłuszczem frytek, gwarantuje, że małe dziecko tego nie zje? Nasze danie, czyli mix dla dwojga z kilkoma krewetkami, bo jagnięciny akurat nie było, okazał się totalnym rozczarowaniem, sałata rzucona na talerz rodem z biedronki plus kilka pomidorków koktajlowych bez przypraw i oleju totalnie bez smaku, jeden tłusty chlebek bez grama soli morskiej lub innej cieszącej oko przyprawy, jeden szaszłyk, na którym znajdował się plasterek pomidora plus dwa kawałki czerwonej cebuli, dwa kawałeczki kurczaka jedna pieczarka i trzy kawałki cukinii? dramat musiałem zrezygnować z konsumpcji bo żona by nic już nie zjadła, gwarantuje Państwu, że opisze to wszystkich możliwych formach rachunek 64 zł nie daje mi spokoju bo danie nie było warte nawet 20 zł, nie jestem hejterem ani krytykiem kulinarnym ale jeżeli tak serwujcie jedzenie to proszę was serdecznie o odwiedzenie lokali Wrocławskiej czołówki z tego samego kanonu smaku, piec tandorii nie wszytko jeszcze trzeba trochę miłości do gotowania, pogoń za nowymi klientami jest o tyle smutniejsza, że jakość jedzenia jest na bardzo niskim poziomie, może nigdy nie była na wysokim a nawet średni Emotikon smile Mimo wszystko pozdrawiam i zabieram się do pracy Emotikon smile mój opis będzie rzetelny pozwolę sobie nawet podać nr telefonu dla zainteresowanych moją opinią.
Byłem dziś z żoną w Mango Mama. Na początek wzięliśmy Pakorki (tak nazywamy „z polska”), które były dobre ale nie rewelacyjne. Jak ktoś nigdy nie jadł to warto spróbować, natomiast nie powalą na kolana smakoszy kuchni indyjskiej.
Następnie były Korma Chicken dla żony i Katmandu Lamb Special dla mnie. Korma miała świetny orzechowy smak i na prawdę nam smakowała. Natomiast moje danie okraszone w menu dwoma papryczkami chili nie było ostre, co nawet moja żona przyznała. Ja rozumiem, że w naszym kraju ludzie na rosole i ziemniakach się wychowali ale jednak w Indiach wszystko jest cholernie ostre i fajnie byłoby robić ostre dania na prawdę ostre. Do tego był jeszcze chlebek Naan i ja wziąłem kompot z mango za namową autora tego posta. No cóż, wierzę ze robią go sami ale to ma smak najtańszego soku z kartonu, nie jest smaczny. Podsumowując z jedzenia jesteśmy zadowoleni, choć ta jagnięcina na pewno nie była warta 45 złoty.
Natomiast na osobny paragraf zasługuję lokal sam w sobie. Jest ciasno i dużo ludzi (lokal ma powodzenie). Non stop ktoś wchodził i wychodził, patrzył czy są miejsca, stał po środku i się rozglądał. Do tego dwa razy się zdarzyło, że ktoś wszedł i zaczął żebrać o pieniądze. Raz został wygoniony przez obsługę. Welcome to NadOdrze. Tak więc o ile jedzenie zachęca to atmosfera lokalu bardziej zbliżona do ruchliwego McDonalda niż klimatycznej knajpki, gdzie można zarówno zjeść i odpocząć. No ale może akurat tak trafiliśmy.