Wakacje, wakacje, i po wakacjach. Czas mija niesamowicie szybko, na szczęście pozostają wspomnienia i zdjęcia miejsc, do których chciałoby się wracać codziennie. Przed wyjazdem do Barcelony zrobiłem małą listę miejsc, jakie musimy odwiedzić, jako kryterium przyjmując głównie walory kulinarne. Jeszcze ze stolicy Katalonii opisałem wam pierwsze miejsce, które trzeba tam odwiedzić, tym razem zapraszam na kolejną część małego cyklu – miejsc, które trzeba odwiedzić z Barcelonie.
Od razu pierwszego dnia udaliśmy się na Mercat de la Boqueria, czyli największe i na pewno najbardziej popularne barcelońskie targowisko. Dojazd jest wręcz banalny. Wystarczy dojechać zieloną linią metra do stacji Liceu i przejść kilka kroków Ramblą, aby trafić na widoczną z ulicy bramę wejściową.
Jeszcze przed wyjazdem nasłuchałem się sporo na temat tego miejsca – zarówno pozytywnych odczuć, jak i tych zupełnie odmiennych. Ci pierwsi zachwalali świeżość i różnorodność produktów, drudzy narzekali na wysokie ceny, przepych i fakt, że La Boqueria to bardzo trendy miejsce wśród turystów. Cóż, z perspektywy czasu stwierdzam, że obie opinie zawierają w sobie jakąś prawdę, ale – parafrazując klasyka – niech minusy nie przesłonią nam plusów.
Co znajdziemy na najstarszym targowisku w Barcelonie? Łatwiej byłoby wymienić produkty, których tam nie znajdziemy. Doskonałe, jeszcze ruszające się owoce morza, wędliny, sery, warzywa, owoce, przyprawy, świeże soki, słodycze, a do tego całkiem pokaźna liczba knajpek serwujących tapas przez cały dzień.
Już nasze pierwsze wejście wprawiło nas w osłupienie. Do tego stopnia, że przy kilku początkowych stoiskach stawaliśmy na 2-3 minuty i podziwialiśmy doskonale wyglądające produkty.
Moja żona razem z młodym Kazkiem zakochali się w świeżych owocach, sprzedawanych w plastikowych kubeczkach już za 1,50 euro, a także zmrożonych owocowych sokach w niezliczonej ilości smaków. Nam podeszły najbardziej te orzeźwiające, z limonką, ale także z kiwi, ananasem i arbuzem. Tutaj mała uwaga – jeśli się nie śpieszycie, nie kupujcie od razu na pierwszych stoiskach od La Rambli. Ceny na nich są nawet o euro większe od tych ze środka targowiska.
Część stoisk oferuje także opcję jedzenia na miejscu. Nas najbardziej urzekły ostrygi (2,50 euro/szt), otwierane bezpośrednio na stoisku, z dodatkiem świeżo wyciśniętej cytryny. Streetfood w najlepszej postaci. Cena jest wyższa niż choćby w La Paradecie, ale przewaga wielkości na korzyść tych z La Boquerii nie podlega dyskusji. Smakują świetnie i uzależniają, uważajcie.
Jeśli po wizycie na Boquerii nie wybieracie się jeszcze na plażę, warto zaopatrzyć się także w inne doskonale wyglądające owoce morza. Stoiska z morskimi specjałami znajdują się w centralnej części całego targu, stanowiąc jakby osobny ryneczek.
Krewetki, kalmary, kraby, homary, kilkanaście rodzajów ryb, małże i jeszcze sporo więcej. Część skorupiaków jeszcze się rusza, wszystko właściwie woła, aby wziąć do domu, a ceny – choć nieco wyższe niż na targowiskach poza centrum – do przeżycia.
Wracając jeszcze do konwencji streetfoodu, ciężko oprzeć się kilku stanowiskom z hiszpańskim daniem popisowym – tortilla de patatas. Traktowana jako tapas, sprzedawana na kawałki za 2,50 euro przynajmniej w kilku różnych wariantach. Jak dla mnie najsmaczniejsza jest standardowa – z ziemniakami i karmelizowaną cebulką, ale opcji z większą ilością warzyw także ciężko coś zarzucić.
Na Mercat de la Boqueria znajdziecie także stoisko z kuchnią południowo-amerykańską, gdzie kupicie za 2 euro empandas z kilkunastoma różnymi farszami.
Kiedy zmęczy was wszechobecny szum, ścisk i hałas, możecie usiąść przy jednym z tapas barów. Napijecie się tam orzeźwiającego piwa i zjecie głównie owoce morza w wielu odsłonach.
Ceny są tutaj faktycznie wyższe aniżeli w większości barów, ale będąc na Boquerii i nie spróbować tutejszych tapas? Nie, nie wypada. Siadamy na hokerze, zamawiamy piwo, chipirones (10,50 euro) i hiszpańską tortillę (4,80 euro), przyglądając się całemu procesowi przygotowywania dań. Co ważne, wbrew miejskim legendom, nie jadają tu tylko turyści, ale w okolicach południa można spotkać sporo miejscowych zajadających się świeżymi owocami morza.
Każde kolejne danie czy przekąska jeszcze bardziej nakręcają apetyt. Na deser podjadamy pyszne hiszpańskie figi.
Nie zawiodą się także fani ostrości. Na kolejnych stoiskach zwisają ogromne kiści, głównie suszonego, chili, a ja znalazłem także moje ulubione galicyjskie Pimientos de Padron w niemal śmiesznej cenie – 1 euro za cały koszyk.
Prawdziwy hiszpański targ nie obędzie się także bez straganików z szynką jamon serrano. Setki wieprzowych udźców zwisają smakowicie, w większości miejsc krojone są na bieżąco zgodnie ze sztuką, zachęcając zarówno wyglądem, jak i wyrazistym aromatem.
Swój raj znajdą tutaj także wielbiciele podrobów. Ozorki, wątróbki, ogony, do koloru, do wyboru, co tylko zechcecie.
Jest jeszcze sporo stoisk z obłędnie wyglądającą wołowiną. Taką, której jeszcze w Polsce nie widziałem. Ślinka ciekła, niestety nie mieliśmy za bardzo warunków, aby przyrządzić sobie tak genialne steki.
Mercat de Sant Josep de la Boqueria lub po prostu Boqueria, to cudowne miejsce, w którym można się zakochać nawet jeśli kulinaria nie są dla nas sprawą życia i śmierci. Z tutejszych stoisk bije świeżość, możemy się na nich dowiedzieć sporo o tutejszych zwyczajach, a przy okazji podjeść sporo ciekawych rzeczy. Jeśli nawet to takie super modne miejsce, jeśli faktycznie połowa turystów z Rambli skręca na Boqueriię, to warto. Warto skręcić, warto smakować i cieszyć oczy genialnymi widokami.
La Boqueria
Rambla, 91 08001 Barcelona
Miałem podobne wrażenia. Tłoczno, egzotycznie, klimatycznie. Przy niektórych stoiskach stałem przez chwilę i się zastanawiałem, co to jest to coś, na co patrzę. Nic akurat nie potrzebowałem, więc nic nie kupiłem, zresztą ceny mnie nie zachęcały.