Kiedy myślisz sobie o najbardziej kalorycznej rzeczy, jaką jadłeś, masz przed oczami… Do tej pory myślałem, że to mój burger z wczesnych lat zabawy w gotowanie, do którego mieścił się ogromny kawał wołowiny, a do tego panierowany, jeszcze większy smażony ser. Po zjedzeniu dwóch byłem bliski wyzionięcia ducha i powiedziałem sobie, że takich ekscesów w swoim życiu już raczej nie chcę. W międzyczasie zdarzały się różne formy przejedzenia, nażerania się mówiąc dosłownie, ale jednak chyba nikt nie lubi tego uczucia, kiedy po prostu chce się tylko uwolnić żołądek od męczarni.
Skąd taki wstęp? Jakoś tak mnie naszło, bo co i rusz w komentarzach pod moimi postami czytam, że ta pizza jest za mała, ten kotlet to chyba dla dziecka, a śniadanie dla niemowlaka. Polakowi zawsze jest za mało. Nie wiem ile jedzą te osoby, ale to chyba jakieś objawy typowego polskiego narzekania dla narzekania. Mam jednak dobrą wiadomość dla wszystkich tych, którzy czują się oszukiwani i poszkodowani przez restauracje. Na ulicy Igielnej pojawił się bar wyspecjalizowany w klasycznej amerykańskiej przekąsce – mac and cheese.
Czym jest mac and cheese? Tak pokrótce, to kwintesencja amerykańskiego podejścia do jedzenia – dużo kalorii, jeszcze więcej kalorii oraz połączenie ze sobą tak pięknie współgrających ze sobą składników, jak makaron i sos serowy. Lokalu specjalizującego się tylko w tej jednej potrawie jeszcze we Wrocławiu, a może i całej Polsce nie było, aż do czerwca, kiedy to wystartowało Cheese is more.
Po pierwsze, przyklaskuję za sam pomysł. W końcu natrafiam na coś, co w całym gąszczu streetfoodowych konceptów nie jest nudne, powtarzalne i przewidywalne. Nie jest też smakowym uderzeniem, o którym pamięta się latami, za to Cheese is more jest jakieś, i to jakieś to słowo klucz. Najgorsza jest obojętność, a przy nich nie da się przejść obojętnie, dlatego już za samo to ustawiam ich w roli zwycięzców w tym wyścigu o zwrócenie na siebie uwagi.
Podczas zamawiania, kiedy rozpędzamy się i wybieramy po dwie rzeczy z karty, słyszymy przy barze: Panowie, te porcje są duże, może lepiej zamówić tylko po jednym daniu? Wtedy urodziła się w nas typowo polska, naiwna nutka przekory: my nie damy rady? Phi. Nie daliśmy.
Już przystawki, choć w menu nazwane są mac’n’twist, powodują, że nasze żołądki niemal wywracają się na drugą stronę. Kuleczki (15 zł) to nazwa żartobliwa, bo w zestaw wchodzą cztery kule wielkością jedynie minimalnie odbiegające od mojej pięści. Otoczone chrupiącą panierką kulki skrywają wewnątrz mnóstwo makaronu zalanego serem, a ich wielkość daje o sobie znać już po pierwszych gryzach, jakby chcąc powiedzieć: nie będzie łatwo! Nie było, ale to taka forma przekąski, która bardzo mi odpowiada. W końcu – kto nie lubi sera w panierce? Żeby nie było za lekko, przystawka czy też danie numer dwa, okazała się jeszcze bardziej okazała. Nachosy (18 zł) to jakaś niewyobrażalnie wielka micha napchana smażoną tortillą, pociętą w trójkąty z dodatkiem oczywiście mac and cheese, awokado, granata, fasoli i kolendry. Kolejny milion kalorii, lekkie odświeżenie za sprawą dodatków i limonki. Pierwsza myśl? Ciężkie to jak cholera, a przed nami jeszcze główne pozycje z karty.
Zdradzę od razu, że zgodnie z przewidywaniami Pani z baru, rady nie daliśmy. Walczyliśmy, próbowaliśmy użyć podstępu, ale przeciwnik był mocniejszy. Ta niepozorna miseczka ze zdjęcia poniżej napakowana jest makaronem i serem o wadze ponad 700 gram. Klasyk (22 zł) jest mieszanką czterech serów – mozzarell, mimolette, cheddara i parmezanu. O ile w przypadku mac’n’cheese w kulkach mógłbym powiedzieć, że było mdłe, tak w tym wypadku dostajemy bardzo wyrazistą mieszankę z niepoliczalną ilością kalorii oraz tłuszczu. Ciekawie prezentuje się opcja sezonowa (27 zł). Miks serowy m.in. z serem kozim, gorgonzolą i mimolette w zestawieniu z kurkami oraz pietruszką, to zwyczajnie klasyka, która nie może nie smakować. Nawet przy tak dominującej ciężkości całego dania.
Długo myślałem, jak podejść do oceny Cheese is more. Bo nie będę ściemniał, że porwało mnie to smakowo. Nie porwało, ale uczciwie przyznam, że szedłem z nastawieniem, że będzie słabo. A słabo nie było, zdecydowanie. Traktuję Cheese is more jako swego rodzaju ciekawostkę, ale bardzo doceniam sam pomysł konceptu. Foodporn jest trendem mocno działającym na wyobraźnię i ktoś w Cheese wziął to pod uwagę. Spójność konceptu podkreśla wafelek do loda, jaki otrzymujemy przy składaniu zamówienia. Po zjedzeniu swojego obiadu można podejść do maszyny i samemu ukręcić sobie loda. W końcu kalorii nigdy dość! Trzymam kciuki, życzę powodzenia, a o brak gości bym się nie bał, bo takiej ilości jedzenia nie zjecie nigdzie indziej w tak korzystnych cenach. Niech ser będzie z Wami.
Cheese is more
Igielna 14/15