W ostatnich latach można zaobserwować znaczący wzrost ruchu wodnego na naszej kochanej Odrze, z czego jako wrocławianie możemy się cieszyć i kibicować, aby ten segment krajobrazu stolicy Dolnego Śląska został jeszcze mocniej zagospodarowany. Padły nawet pomysły, aby uruchomić osobną gałąź komunikacji miejskiej na wodzie, ale to chyba jednak mocno ambitne plany. Podoba mi się za to możliwość zwiedzania nadodrzańskiego miasta z poziomu wody, co pozwala jeszcze bardziej docenić jego walory.
Skąd ten wstęp? Otóż od kilku tygodni byłem namawiany przez znajomego na połączony ze śniadaniem rejs po Odrze. Śniadaniem na łodzi, z widokiem na Wrocław. Przez dłuższy czas wykręcałem się ze względu na pewien niedoczas we wszystkich prowadzonych przeze mnie działaniach, aż w końcu uległem, i z perspektywy czasu cieszę się, że w końcu się udało.
Aż dziwne, że dopiero teraz ktoś wpadł na ten pomysł, bo to właściwie samograj. Świeże powietrze, woda, jedzenie przygotowane przez kogoś, dobre towarzystwo plus świecące od rana słońce. Na łodzi Funboat byliśmy już kiedyś w ramach imprezy integracyjnej, a teraz okazało się, że od tego sezonu właśnie w ich głowach zaświtała myśl o porannych posiłkach na rzece.
Trzeba przyznać, że w niedzielny poranek mieliśmy furę szczęścia, bo udało się wstrzelić w pogodowe okienko pomiędzy deszczem z samego rana i późniejszą ulewą przed południem. Traf chciał, że podczas naszego śniadaniowania towarzyszyło nam piękne słońce. Przynajmniej raz aura nie stanęła na przeszkodzie w tym roku.
Jak to wygląda od strony technicznej? Śniadania na łodziach Funboat organizowane są tylko w weekendy, a miejsc na każdy z rejsów jest dziesięć, więc warto pomyśleć o rezerwacji nieco wcześniej. Cała zabawa razem z godzinnym rejsem to koszt 100 zł. My zjawiamy się na pokładzie łodzi przycumowanej w Przystani Uniwersyteckiej o godzinie dziewiątej w niedzielny poranek, a z za steru wita nas uśmiechnięta twarz zapraszającego od razu do stołu kapitana.
Do stołu nie trzeba nas specjalnie zapraszać, bo widząc to, w jakie barwy został ubrany, pędzimy do niego automatycznie. Jest kolorowo, luźno niczym w domu, a naszym oczom ukazuje się dużo dobra. Jest domowa, upieczona z rana chałka, słodkie, kolorowe pomidory, jajko poszetowe, hummus, marynowany łosoś czy niezbędne do niedzielnego śniadania konfitury oraz twarożek. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to właśnie ten brak zadęcia, domowy luz i pyszna prostota całego przedsięwzięcia.
Prawda jest taka, że to nie samo śniadanie oraz wchodzące w jego skład produkty odgrywają pierwszoplanową rolę. Bohaterem jest otoczenie, przyroda, woda, a także poczucie wolności i możliwość obcowania z ukochanym, pięknym Wrocławiem z poziomu wody. Rozmawialiśmy nawet o tym, czy w takich okolicznościach przyrody sprawdziłoby się jakieś inne, poważniejsze śniadanie np. z ostrygami i innymi owocami morza, ale szybko doszliśmy do wniosku, że to właśnie atmosfera rozdaje karty na łodzi i wprowadza w błogostan.
Po pierwszej części jedzeniowej, gdzieś na wysokości ZOO, na stół trafiają deserowe owoce, a w kieliszkach ląduje prosecco. Przyznacie, nie brzmi to źle – kilka bąbelków z rana, miękka chałka, owoce. Ja kupuję to w ciemno.
Czy śniadanie na pokładzie łodzi w niedzielny poranek to dobry pomysł? Sami chyba rozumiecie, że to pytanie retoryczne. Przyjemnie spędzone 90 minut, sporo ciekawych historii na temat Wrocławia zasłyszanych od załogi, możliwość spędzenia czasu ze znajomymi i rodziną w odcięciu od przepychu. Jeśli jeszcze nie było Wam dane przepłynąć się po Odrze i zjeść śniadania na wodzie, rezerwujcie w ciemno.
Funboat