Gdzie zjeść w Warszawie? Zadałem Wam to pytanie przed wyjazdem do stolicy w połowie maja na żużlowe Grand Prix na Stadionie Narodowym. Wyszła z tego całkiem pokaźna liczba miejscówek do odwiedzenia, z których udało się odwiedzić kilka. Co zjedliśmy w Warszawie? Zapraszam na dwudziesty odcinek cyklu Gdzie je WPK.
Kolacja FOOD&FUTURE
Na samym wstępie zajechałem do Vitkaca, gdzie magazyn Food&Friends zorganizował kolację przygotowaną m.in. przez gwiazdkowych Szefów Kuchni z Polski czy Włoch, a wśród gotujących znalazła się także reprezentantka Wrocławia, Beata Śniechowska z restauracji Młoda Polska bistro. Cała impreza odbywała się w dość luźnym klimacie, choć dania lądujące na talerzach utrzymano w klimacie fine diningowym. Podczas eventu mającego miejsce w restauracji Concept 13 z pięknym widokiem na Warszawę, licytowano również przeróżne przedmioty, a dochód z nich przeznaczono oczywiście na pomoc braciom z Ukrainy.
Jakie dania wywarły największe wrażenie? Trzeba przyznać, że nasza Beata Śniechowska świetnie poradziła sobie wśród uznanych i utytułowanych kolegów, prezentując dwa naprawdę pyszne i świetnie prezentujące się dania. Co zaprezentowała? Marchewkę z groszkiem w swoim autorskim wydaniu – danie okazało się nieoczywistą interpretacją klasyki, ponieważ na talerzu nie uświadczyliśmy pomarańczowego koloru. Udane, orzeźwiające danie. Hitem był jednak… seler św. Jakuba, a więc jak pewnie się domyślacie, przegrzebki w wersji warzywnej. Tu było już bardzo bogato, wyraziście, a przede wszystkim udało się w tym wypadku idealnie zagrać różnorodnymi teksturami.
Z pozostałych dań lądujących na naszych stolikach moją uwagę zwróciła na pewno sałata rzymska z pistacją i agrestem, przygotowana przez nagrodzonego gwiazdką Michelin Przemysława Klimę z krakowskiej restauracji Bottigliera 1881. Za pysznym kremem ze szparagów z kawiorem stał gospodarz wieczoru, Rabio Aded Alsalam z Conceptu 13. Maślany smak i struktura pozostały mi w głowie do dzisiaj. Innymi szefami prezentującymi swoje potrawy podczas kolacji w Vitkacu byli Andrea Camastra, Fatmata Blinta z Fulani Kitchen, Dariusz Barański z restauracji Warszawskiej czy duet Isabella Poti i Floriano Pellegrino z gwiazdkowej restauracji Bros w Lecce. Ci ostatni zaprezentowali wywołującą chyba największe zdziwienie… marchewkę z przyprawami. Zobaczcie zresztą sami.
Rurki z bitą śmietaną Rondo Wiatraczna
Jako dzieciak jadałem namiętnie rurki z kremem na wrocławskim placu Grunwaldzkim w takiej niewielkiej budce, która na przestrzeni lat stała się legendą. Chyba każdy wrocławianin z mojego pokolenia pamięta ich smak oraz samą białą budkę. Kiedy dowiedziałem się, że w Warszawie przy Rondzie Wiatraczna w dalszym ciągu funkcjonuje podobna, wybraliśmy się z rodzinką, aby dla odmiany od fine diningowych dań zjeść coś nieco bardziej przyziemnego.
Ponad 60 lat tradycji, rurki nabijane cały czas jedną maszyną, skromne wnętrze. I 4.50 zł za sztukę. Wzięliśmy po jednej dla każdego, ale trzeba było wrócić po kolejne, bo smakują idealnie tak, jak pamiętam je dokładnie z wrocławskiego Grunwaldu. Pyszny powrót do przeszłości. Jeśli lubicie takie klimaty, będąc z Warszawie wpadnijcie koniecznie!
Bibenda
O Bibendzie napisano już chyba wszystko, ale trzeba i powinno się o tym miejscu mówić jak najwięcej. Zazwyczaj możecie spodziewać się kolejki przed wejściem, ale są na to sposoby. Rozwiązanie z tych najprostszych, stosowane przeze mnie także choćby we wrocławskim Ragu – po porostu przyjść na samo otwarcie, w tym wypadku o 13, a nawet chwilę wcześniej, kiedy to rusza serwis. Jaka jest Bibenda? W skrócie powiedziałbym, że po prostu prawdziwa. Nie znajdziecie tu sztucznego klimaciku napędzanego jedynie przez odpowiednią grę kolorowym wystrojem i działaniami w social mediach.
Wchodząc do Bibendy od razu rzuca się w oczy duża otwarta kuchnia, zwiastująca że jedzenie będzie tu ważnym elementem. Na równi z winem, bo jego selekcja jest tutaj nieprzypadkowa, nieoczywista, a naturalne wina dostarcza im m.in. wrocławianin Mateusz z Wolne.wina. Piękne, jasne, pełne zieleni jest patio, ale my zajmujemy miejsce w środku, ponieważ na zewnątrz miejsc już brak mimo wcześniejszego przybycia.
Całe menu to wspaniały przekrój sezonowości, kolorów i prostoty zarazem. Co możemy znaleźć z menu majowym? No oczywiście, że szparagi. Z jednej strony z jajkiem na miękko, lemon curd i olejem ziołowym, z drugiej z ostrym pesto kolendrowym i burratą. Niby prosto, ale idealnie, świeżo, ze wspaniałą strukturą. Cudowne są gnudi z ricotty, w których można się po prostu zakochać. Rozpływają się, a pangrattato chrupie rozkosznie. Grillowana marchewka z labnehem z jednej strony lekko piecze, z drugiej smacznie komponuje się z kremowym, łagodzącym ich odbiór kremowym dodatkiem. Przepyszna jest Bibenda, olśniewająca i nie zawodzi pokładanych w niej nadziei. Nie chce się stąd wychodzić, choć z szacunku do każdego, kto czeka w kolejce, aby u nich zjeść, trzeba zwolnić stolik. Do zobaczenia następnym razem!
Bar Pacyfik
Na rogu ulic Hożej i Emilii Plater znajduje się bar w pewnym sensie przypominający mi klimatem wrocławski Rumbar. Otwarte na oścież witryny, bar z dużą ilością tequili i mezcalu oraz ciemne, lekko mroczne wnętrze. Dla odmiany ogródek jest nasłoneczniony i przyjemnie się w nim siedzi, kiedy robi się ciepło. Co w menu? Sporo się tu dzieje, ale dominuje streetfood z różnych stron świata. Najpierw na stolik wjeżdża tacos birria z szarpaną wołowiną i to chyba najlepsza rzecz, jaką u nich zjedliśmy. Wołowina pojawia się również w Tijuana street fries, a w zupełnie innym klimacie jest ceviche z okoniem morskim. Super ceviche, kwaśne, ze sporą ilością leche de tigre, awokado, ogórkiem, selerem, cebulą i sporą ilością kolendry. Oj, dobrze robi w ten upalny dzień. Najniżej oceniliśmy zbyt mocno gałkowy mac&cheese, ale ogólny odbiór miejsca bardzo na plus.
Browary Warszawskie – DESEO i Japonki
Tuż przed powrotem do Wrocławia zawitaliśmy jeszcze do miejsca, o którym mówi wielu, a więc Browarów Warszawskich. Co zjeść w Browarach Warszawskich? Ze względu na brak czasu zawitaliśmy tylko do dwóch miejsc, ale oba można zapisać na liście – konieczne do odwiedzenia. Najpierw jednak trochę o samych Browarach. W miejscu dawnego browaru powstało osiedle apartamentowców i biurowców, a u ich podnóża kilkadziesiąt gastro punktów. Tyle, że można by nimi obdzielić jedną trzecią Wrocławia. Takim moim luźnym przemyśleniem jest kwestia podejścia do zorganizowania przestrzeni w takich miejscach w Warszawie i Wrocławiu. Otóż mamy dwa nowe punkty na mapie stolicy Dolnego Śląska, gdzie istnieje szansa zagospodarowania ich m.in. pod fajną gastronomię. To Browary Wrocławskie na Jedności Narodowej oraz dawny szpital na placu Jana Pawłą II, zwany obecnie Bulwarem Staromiejskim. Co różni Wrocław od Warszawy. W skrócie wszystko. W stolicy ktoś pomyślał, zanim wybudował i stworzył modne miejsce ze smacznymi knajpkami. We Wrocławiu najpierw wybudowano, a teraz ktoś myśli – co z tą przestrzenią zrobić. I tak w warszawskich Browarach jest full ludzi, a we wrocławskich cisza.
Dotarłem w końcu do DESEO i gdyby opisać to pokrótce, musiałbym ograniczyć się do stwierdzenia – dlaczego dopiero teraz?! Lekko cukierkowe wnętrze robi wrażenie, ale największe robią słodkości wystawione w witrynce. Jest kolorowo, uzależniająco, a same desery – pyszne. Można być fanem mono deserów lub nie, ale te z DESEO są świetnie skomponowane. Asia 2.0 to marakujowa rozkosz, sernik pistacjowy z kolei pozostaje tak długo na podniebieniu, że nie możesz przestać o nim myśleć ani na minutę. Co z lodami? Ano są to jedne z najlepszych lodów, jakie jadłem w życiu. Ciężkie, kremowe, gęste, bogate w smak. Bierzcie w ciemno i nie wybrzydzajcie. Każdy smak to strzał w 10!
Na wynos, na drogę do domu przyjęliśmy jeszcze box sushi z restauracji Japonka. Charakterystyczne kwadratowe rolki (?!) to również sushi wysokich lotów, z dobrym produktem i bardzo przemyślanym pakowaniem i pomysłem. Idźcie koniecznie, jeśli będziecie na miejscu. W ogóle same Browary Warszawskie przyciągają. I to nie restauracjami pokroju Nines Roberta Lewandowskiego, ale przede wszystkim przestrzenią, niezłym zagospodarowaniem zielonych skwerków, food hallem i w końcu samym browarem warzącym piwo na miejscu. Robi to wrażenie i aż chciałoby się takiego miejsca we Wrocławiu.
Blow Burgers
Kto to jest Blowek? Uczciwie nie wiedziałem, ale już zdążyłem wyczytać. Mówiąc dosłownie – gość ma niemal pięć milionów subskrybentów na YouTube, co wydaje mi się czymś totalnie abstrakcyjnym. Aby w jakiś sposób wykorzystać ten ogrom ludzi, stał się właścicielem burgerowni Blow Burgers działającej pod tym szyldem w kilku miastach. Jaki jest haczyk? Otóż to tak zwane dark kitchen, restauracja duch, będąca tylko spotem wyjazdowym dla aplikacji. I tak traf chciał, że na WOLT wynaleźliśmy to miejsce i zamówiliśmy Blow Chicken. Moje oczekiwania względem zamówienia? Uczciwie, to właściwie żadne. I tutaj przychodzi najbardziej nieoczekiwane zakończenie tej historii, bo ta kanapka – pomimo średniej i lekko suchawej czarnej bułki, jest przyzwoita. Taki klasyk streetfoodu – coleslaw, sos, kurczak w chrupiącej panierze. Taki odpowiednik swojego kolegi z KFC w bułce z sezamem. Przyznam, że zaskoczyło mnie, że ta kanapka naprawdę ma smak, panierka chrupie i całość się po prostu broni.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie