Czy restauracja z Lublina może przenieść się do Wrocławia i odnieść tutaj sukces? Sprawdźmy jak poradził sobie w takiej sytuacji św. Jan – pub regionalny.
Gdzie? Rynek 19
MIEJSCE
Kiedy tylko wybieram się do Lublina i pytam Was o miejsca do odwiedzenia w tym urokliwym mieście, pub regionalny św. Michał zawsze należy do czołówki w ilości poleceń. Dlaczego? To ciekawy case, bo ze względu na fakt, że w Lublinie mieszkają nasi przyjaciele, odwiedzamy to miasto od dawna dość regularnie i mogę przyglądać się całej lokalnej gastronomii dość dobrze. I św. Michał jest fenomenem. Lubiany przez miejscowych i przyjezdnych, a ich żeberko znają dosłownie wszyscy.
Właściciele działającego od lat pubu – dominatorzy lokalnej gastronomii, posiadający kilka najbardziej modnych lokali w mieście, wpadli w końcu na pomysł, aby wyjść poza własną strefę komfortu. Poza Lublin znaczy się. Okazja nadarzyła się w momencie zamknięcia działającej od około dwudziestu lat na wrocławskim Rynku restauracji Cesarsko Królewskiej.
Wyświetl ten post na Instagramie
W stolicy Dolnego Śląska nie mamy już jednak do czynienia ze św. Michałem, a św. Janem, bo właśnie tak nazwano wrocławski oddział restauracji. Menu przekopiowano niemal jeden do jednego, a do kwestii wnętrz przyłożono się wyjątkowo mocno. Z jednej strony jest pubowo, z drugiej święte elementy i freski spoglądają na nas z każdego niemal rogu lokalu. Ładnie jest, nie ma co. Momentami jednak wręcz przytłaczająco, ponieważ wysokie sklepienia i ogólny ciemny klimat wnętrz nie zachęcają, aby tu siedzieć zbyt długo. To dziwne, bo na ścianach pozawieszanych jest kilkanaście telewizorów, z których non stop puszczane są sportowe wydarzenia. Mnie nie zachęca to do posiedzenia i obstawiam, że to nie przypadek. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że kibic siedzący przy meczu nie należy do tych najlepszych. Zostawiających odpowiednio dużo kasy znaczy się.
MENU
Gdybym miał stworzyć wzorzec knajpy turystycznej, niczym metr w Sevres, św. Jan mógłby stać się eksponatem muzealnym. Lecimy – flaki, tatar, krążki cebulowe, żeberka, szaszłyk, burger, grillowana pierś, żurek i nachosy. Do ideału brakuje jedynie pizzy. Proszę nie traktować jednak tego w formie przytyku. Szanuję ludzi potrafiących robić biznes, a jeśli ktoś stworzył taki lokal, oznacza że jakiś sukces w gastro musiał osiągnąć. Co by nie mówić – nie są to wnętrza stworzone po kosztach.
Poza jedzeniem na barze znajdziecie 34 krany z piwem. Sama ta cyferka pozwala specom od marketingu św. Jana chwalić się najszerszym wyborem kraftów w mieście. Najszerszym może tak, ale jak wiadomo, ilość nie zawsze chadza w parze z jakością. Faktem jest, że wybór mają spory, a jedyną przeszkodą w rozkoszowaniu się smakiem piwa może być dość zaporowa cena piwa. 28.90 zł za pół litra nieprzesadnie mocnego IPA to na ten moment wrocławski rekord.
JEDZENIE
Jeśli spodziewaliście się, że po tym wstępie opiszę Wam najbardziej genialną restaurację na wrocławskim Rynku, srogo się zawiedziecie. Spojlerując każde kolejne słowo – jeśli chcecie przyjść do św. Jana zjeść, przyjdźcie na żeberko. Rzeczywiście trzyma formę, a porcja za 58,90 zł jest na spokojnie jedzeniem przynajmniej dla dwóch osób. Żeberko jest gigantyczne, polane sosem BBQ, a mięso genialnie rozpada się po każdym kontakcie ze sztućcami. Słodycz sosu to czynnik charakterystyczny, który zapamiętałem jeszcze z Lublina. Smakuje identycznie, mięcho tłuściutkie, ułożone na tonie frytek.
Przed wizytą w św. Janie natrafiłem na socialmediowe wrzutki na temat niezwykle atrakcyjnie prezentującego się szaszłyka, pod którym jeszcze na stoliku pali się żywy ogień. No więc wieprzowy szaszłyk św. Jana (69,90 zł) z przepisem z… 1915 roku należy uznać za jakąś formę wabika na turystów. Niekoniecznie jednak kulinarnego wabika. Walory smakowe dość znikome, a samo ogniowe show nie skusi mnie, aby ponownie zapłacić za kilka kawałków twardawej wieprzowiny niemal siedemdziesiąt złotych.
Na koniec jeszcze cebularz. Oznaczony jako produkt regionalny – rozumiem oczywiście zamysł wprowadzenia elementu lubelskiego – brzmi nieco groteskowo w śląskiej stolicy. To zasadniczo nie koniec dość kontrowersyjnej formy serowowania tego specjału lodem z lubelszczyzny. Otóż cebularz (27,90 zł) jako sam wypiek smakuje doprawdy przyzwoicie. Przypieczony na rantach, lekko cebulowy i mięciutki wewnątrz. Podanie go jednak z rukolą łamie mi serce. Czego jak czego, ale cebularza z rukolą się nie spodziewałem.
PODSUMOWANIE
Jak to jest z tym św. Janem? Jest w sumie tak, jak można się było spodziewać. Warto wpaść tu na żeberka i dla mnie oferta miejsca mogłaby się do nich ograniczyć. Gdybym miał przewidywać, lokal okaże się turystycznym hitem, o co na Rynku we Wrocławiu wcale nie jest tak łatwo. Czy stanie się także hitem na wrocławian? Tutaj mam wątpliwości, choć ambicje związane choćby z ilością piwnych kranów są spore. Mimo wszystko uważam, że św. Jan na Rynku to minimalna wartość dodana, biorąc oczywiście pod uwagę ogólną gastronomiczną rzeczywistość w okolicach centrum. Smacznego żeberka.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie