Czy to możliwe, że otwierając restaurację w 2024 roku nie zadbasz o podstawy? Przykład nowej tajskiej restauracji Thai Thai przy placu Teatralnym pokazuje, że tak. A szkoda.
Gdzie? pl. Teatralny 8
ROLKA NA INSTA
Wyświetl ten post na Instagramie
MIEJSCE
Działające tu przez lata Dinette wrosło w krajobraz miasta i wydawało się, że będzie trwać wiecznie. Otóż jednak nic nie trwa wiecznie, a konieczność płacenia wyższego czynszu dość skutecznie wygnała Dinette do Renomy, gdzie na parterze ma powstać nowa odsłona tej restauracji. Nie o Dinette jednak dzisiaj, a o następcach.
Narożnikowy lokal znajdujący się naprzeciwko hotelu Monopol to jedna z najbardziej pożądanych partii w mieście. Ogromny przepływ ludzi każdego dnia o każdej porze, wielkie witryny i ciekawy rozkład. To wszystko sprawia, że trafiająca tu restauracja, niezależnie od profilu, wskakuje z automatu na karuzelę samoistnej popularności, zainteresowania oraz również oczekiwań.
Jeśli chodzi o wystrój, to po poprzednikach nie pozostawiono zbyt wiele. Właściwie to nie pozostawiono czegokolwiek, a nawet główne i jedyne wejście umiejscowiono od strony ulicy Świdnickiej, a więc odwrotnie, niż miało to miejsce w przypadku Dinette właśnie.
Ktoś mógłby rzec na wejściu – czuć piniądz, ja raczej napiszę – stonowana elegancja z elementami zieleni oraz marmurowymi stolikami, a także bardzo charakterystycznymi, nieregularnymi lampami robi wrażenie. Siedzisz i czujesz, że ktoś spędził nieco czasu na zaprojektowaniu wnętrza. Pomimo dominujących ciemnych barw, do środka wpada sporo światła, dzięki czemu nie jest przytłaczająco, a całkiem przyjemnie.
MENU
Teraz tak – pozycjonowanie cenowe wpływa na pierwszy odbiór oraz nastawienie klientów. To fakt oczywisty i nie podlegający dyskusji. Thai Thai ustawia się z automatu w pozycji – jest drogo – to kolejny fakt, nie opinia – więc szykujcie się na kulinarny spektakl. Zresztą z ich strony wyczytać można raczej niespecjalnie skromne opinie wydawane na swój własny temat. Zobaczcie zresztą sami:
Wybitne, ale autentyczne potrawy, sprowadzane na zamówienie składniki najwyższej jakości, niezwykle utalentowany szef kuchni i załoga, którą starannie wyselekcjonował spośród kucharzy z najlepszych restauracji swojego kraju pochodzenia. Tajlandia nigdy nie była bliżej.
I jeszcze to:
Tworząc orientalny koncept kulinarny postawiliśmy na autentyczność w każdym calu. Menu kreuje wybitny szef kuchni, który przez wiele lat zdobywał doświadczenie….. W każdym naszym lokalu gotują bezkonkurencyjni kucharze z Tajlandii wyselekcjonowani przez Szefa Kuchni. Autentyczność podawanych dań jest zobowiązaniem i oznaką najwyższego szacunku wobec naszych gości.
Thai Thai to sieciowa restauracja, otwarta już w 2010 roku w Sopocie. Później powstały jeszcze lokale w Warszawie, Gdańsku oraz Poznaniu. Wszędzie w prestiżowych lokalizacjach z ogromnym potencjałem. Wrocław również wystartował ze sporymi oczekiwaniami, a w menu znajdziecie dość oczywiste i raczej spotykane w większości tajskich knajpek w Polsce dania. Nie otrzymujemy informacji na temat regionu Tajlandii, z jakiego pochodzą potrawy czy szef kuchni, więc dostajemy miks mający zrobić wrażenie na wrocławianach. Ceny są konkretne, karta totalnie zagmatwana, a dojście do tego, że domówienie ryżu do curry kosztuje 10 zł zajmie Wam dłuższą chwilę. Aha, jeśli przyjedziecie w czwórkę, do rachunku zostanie Wam doliczone 10% za obsługę.
JEDZENIE
Wchodzimy do wielkiego, ale pustego lokalu z przypadku. Akurat zaparkowaliśmy auto w pobliżu i ruszaliśmy na spacer, ale okazało się, że ogromne wrota do Thai Thai są otwarte. To dla mnie, człowieka przesiąkniętego social mediami, rzecz niespotykana. Brak informacji na temat otwarcia gdziekolwiek, to rzecz, którą nie wiem jak odczytywać. Zapewne usłyszę, że chcieli otworzyć się po cichu, aby nie było pełnej sali od początku. Przyznam, że nie rozumiem, bo zwyczajowo restaurację otwiera się po to, aby była pełna.
Po chwili jednak dość szybko zaczynam rozumieć te obawy. Obsługująca nas pani kelnerka była przemiła i starająca się, ale niestety totalnie, ale to totalnie nie znała karty. Na każde z naszych pytań otrzymywaliśmy odpowiedź – pójdę spytać na kuchnię. Przez co proces zamawiania przeciągał się dramatycznie długo, a w gigantycznej przestrzeni byliśmy jedynymi klientami. Inni prawdopodobnie nie dowiedzieli się jeszcze, że restauracja działa. A to niespodzianka.
Ostatecznie doszliśmy do jakiegoś porozumienia w kwestii tego, w których daniach ryż jest, a w których nie ma, jaka jest ostrość potraw, więc zamówiliśmy. Aha, jak przystało na pusty lokal i drugi dzień działalności, otrzymaliśmy informację o całkiem długiej liście dań z menu niedostępnych akurat obecnie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi, w połączeniu z moim restauracyjnym nosem, wskazywały że będzie wesoło. Niestety miałem rację. Pierwsza na stół trafia słynna sałatka som tam z zielonej papai (49 zł) oraz zupa tom yum, opisana jako ostra. I teraz tak – z nazwy rzeczywiście była to zupa tajska, natomiast w smaku czuliśmy się mocno skonfundowani, ponieważ zabrakło w niej tradycyjnej ostrości, kwasowości czy nawet słodyczy. Otrzymaliśmy za to wywar z dominującym pieczarkowym posmakiem. Wybaczcie, na pieczarkową chodzę gdzie indziej. I to nie za 38 zł, a jakieś 10.
Z założenia sałatka som tam jest ostrawa, kwaskowa, z suszonymi krewetkami, a przy tym orzeźwiająca. Z tych wszystkich atutów, ta w Thai Thai posiadała jedynie ostatni. 49 zł? Doprawdy brzmi to jak nieśmieszny żart opowiadany przez wujka Zbyszka po szóstym kielichu na weselu kuzynki Asi.
Zielone curry Keang kiew whan w wersji wege kosztuje 62 zł, ale skoro zamówiłem opcję warzywną, dopłaciłem jeszcze 6 zł, czego do tej pory skumać nie potrafię. Rozumiem dopłata za mięso, ale za warzywa, które z założenia są w składzie? Ah, no i ryż – w zestawie go nie uświadczycie, więc domawiam miseczkę, co podnosi wartość całej potrawy do 78 zł. Wow! To musi być pyszne.
Naprawdę chciałbym opisać bez złośliwości to, co otrzymałem, ale zasadniczo nie ma na to szans. Moje zasoby sarkazmu już się chyba skończyły. Zielone curry z założenia powinno być… zielone. O ile wiem, żółty to nie zielony, ale może się mylę. Jedno za to wiem na pewno: dwie gwiazdeczki – wartość maksymalna – nie oznaczają poziomu ostrości, a słodyczy. Moje curry nie było nawet w najmniejszym stopniu pikantne, za to słodkie tak. Wyglądało to groteskowo, jakby ktoś ugotował warzywa w mleczku kokosowym i podał na stół.
Pad Krapao nue (72 zł) to potrawa również sygnowana oznaczeniem maksymalnej ostrości, ale jak już wiecie, nie ma to żadnego przełożenia na rzeczywistość. Mięso jest wyraziste, soczyste, ale ani trochę pikantne. Pad Thai z warzywami (69 zł) zapodano z brokułem i kalafiorem oraz twardym makaronem ryżowym, ale tu smakowo ogólnie wszystko się zgadzało. Lekko kwaśne noodle zjedliśmy ze smakiem, acz skwitowaliśmy z dość zgodnym komentarzem, że lepsze zjeść można w kilku punktach w mieście. Niekoniecznie za tyle.
PODSUMOWANIE
Otwierasz restaurację z niezłą renomą, w doskonałej lokalizacji, z wnętrzem kosztującym pierdyliard złotych i zapominasz o tak mało istotnych kwestiach, jak promocja oraz smak i wyszkolenie obsługi. Bo przecież durny turysta i tak przyjedzie. Może przyjdzie, może nie. Skąd miałby wiedzieć, żeby przyjść, skoro olewacie go, nie informując o starcie. Po co ktoś miałby przyjść, skoro kelner nie zna dań z karty, myli je, a kiedy opowiada o ich wysokiej ostrości, na końcu jesz słodkie potrawy. Dlaczego ktoś miałby chcieć zostawić tyle kasy za poszczególne pozycje z menu, skoro ich smak nie jest adekwatny do cen. To tylko kilka pytań, ale zasadniczo Thai Thai jako całość nie powoduje, że chcę zostawiać u nich kolejny raz kasę. Nie chcę, a Wy idźcie i przekonajcie się czy maci podobnie.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie