Nieco przekornie, mój pierwszy wrocławski ślad na SFP będzie przestrogą przed tym, gdzie jadać nie ma sensu. Spragniony smaku prawdziwych burgerów, których o dziwo we Wrocławiu spotkać niemal się nie da, postanowiłem przeszukać gastronomiczne kupony na Grouponie z nadzieją na kawałek niezłej wołowiny w ciekawej cenie. Jak się okazało, miałem szczęście (jak się później przekonacie – nieszczęście) i w cenie 24 zł zakupiłem pakiet dwóch burgerów z frytkami w nieznanej mi wcześniej budce La Vendula Pizza&Bistro&Cafe przy ulicy Mickiewicza 62.
Miejsce to nieznane było mi tylko do momentu, w którym dojechaliśmy do celu. Okazało się, że La Vendula usytuowana jest w budzie, w której niegdyś można było wieszać siekierę i zjeść paskudnego gyrosa podczas oglądania meczów piłkarskiej Ligi Mistrzów, jeszcze kiedy studiowałem lata temu na sąsiadującej Akademii Wychowania Fizycznego. Owszem, obecnie wystój uległ zmianie, pojawił się nawet ogródek piwny, ale do tej pory dziwię się sobie, że mojej uwadze uciekła nazwa knajpki. La Vendula Pizza&Bistro&Cafe. Przy takim połączeniu burgery nie mogły być dobre. Człowiek uczy się jednak na błędach, a tym bardziej utwierdza się, że na jedzeniu nie ma co oszczędzać.
Pierwsze zdziwienie nadeszło już w momencie wejścia do pizzerii/bistro/baru i przeglądnięciu menu. Otóż kupon, który kupiłem, miał wartość 40 zł, a kosztował 24 zł. Dlaczego więc burgery w menu kosztowały od 9 do 12 zł, tego chyba się nie dowiemy. Po co więc było kupować Groupon, skoro biorąc dwa burgery mogłem zapłacić mniej niż jego wartość. Ciężko pojąć. Ok, dzięki bonowi, do buły z mięchem otrzymaliśmy jeszcze po porcji frytek, co i tak niezbyt się opłacało w ostatecznych rozrachunku.
Zostawmy jednak finanse na boku, a zajmijmy się clue, czyli jedzonkiem. Po przeanalizowaniu menu postanowiłem skusić się na Burgera z serem (11 zł), natomiast moja żona na Klasyka (9 zł), cokolwiek by to znaczyło. Plusem, jednym z niewielu jest fakt, że niemal cały proces przygotowania potraw można oglądać siedząc przy stoliku z – niegdyś miejscowym – Piastem w ręku.
Wypada wtrącić jeszcze dygresję na temat burgerowego menu. Jedną z pozycji w menu zajmuje „Czyli Burger”, czyli jak sama nazwa wskazuje – coś ostrego. Jako że zarówno ja, jak i żona lubujemy się w ostrych potrawach, nasz wzrok od razu powędrował w tę stronę. Niestety, szybko musieliśmy się z tej opcji wycofać, kiedy pani barmanka/kelnerka poinformowała nas, że w przypadku zamówienia „Czyli Burgera”, poza mięsem z dodatkiem papryczek chilli i bułki nie otrzymamy nic innego. Ciekawa odmiana burgera…
Po kilku minutach oczekiwania, odgłosów i zapachów grillowania, na stół wjechało oto coś takiego:
Frytki, jak to frytki w takich miejscach – dobrze usmażone, ale za cienkie, bo i do hamburgera preferuję te grubsze i dobrze doprawione. Co do dania głównego, zawiodłem się po całości już w momencie, kiedy buła z mięchem wylądowała na moim stole. Pierwszy minus – majonez i brak innego sosu. Psuć całkiem smaczną wołowinę samym majonezem, to wg. mnie barbarzyństwo, tym bardziej, że przygotowanie ciekawego sosu nie jest ani czasochłonne, ani tym bardziej kosztowne.
O ile samo mięso, rozbite na kotlet wielkości bułki, było zjadliwe, choć jak dla mnie za mało zmielone i zbyt suche, o tyle hamburger jako całość stanowił przykład antyburgera. Smak mięsa – na oko około 100 gram – zginął w wielkich płatach sałaty, która dodatkowo została obficie oblana wspomnianym majonezem. Co ciekawe, poza sałatą w środku znaleźć mogliśmy jeszcze tylko kilka kawałków świeżej czerwonej cebuli. W sumie mogę i tak uważać się za szczęściarza, bo wybierając Cheeseburgera otrzymałem jeszcze kawałek – niestety – nieroztopionego sera, najpewniej goudy. Moja żona pozostała z sałatą i cebulą.
Całości dramatu dopełniła bułka z sezamem, którą każdy z nas może kupić w dowolnym markecie. Już po pierwszym gryzie niemal rozpadła się na kilka kawałków i, oczywiście nie wytrzymała próby czasu, rozlatując się doszczętnie przy ostatnich gryzach.
Podsumowując, były to stracone 24 zł, które lepiej wydać na jednego, ale dobrego burgera, niż dwa fatalne. Może i studenci z AWF-u w przerwie między zajęciami mogą za kilkanaście złotych zapchać – dosłownie – swoje brzuchy czymś, co nazwane jest w menu burgerem, ale bardziej doświadczeni smakosze wołowych przysmaków odrzucą tę opcję na starcie.