Od dłuższego czasu poszukiwałem naprawdę dobrego „chińczyka” we Wrocławiu, ale przychodziło to z ogromnym trudem. Owszem, jest kilka miejsc z niezłym jedzeniem, ale brakowało czegoś ekstra. Za namową znajomych udałem się na ulicę Hallera, do baru Mai Lan, do miejsca, w którym wcześniej mieściło się kilka mniej udanych gastronomicznych pomysłów, jak m.in. wcześniej kebab.
Z zewnątrz budka nie prezentuje się zbyt okazale, a jeszcze słabiej jest w środku, gdzie – co dość typowe dla Azjatów – nie dba się przesadnie o porządek. Nieco klejące się stoły, brak serwetek to jednak jedyne utrudnienia w tym miejscu. Jego zaletą jest jedzenie.
Coś, do czego już się przyzwyczaiłem, to tradycyjne kolejki w Mai Lan. Jeśli jest kolejka, to wygląda na to, że musi być nieźle. Obsługujący Azjata mówi w tylko sobie zrozumiałym języku, co wywołuje nieco komiczne sytuacje, a zarazem nadaje barowi fajnego klimatu. Przyjmowanie zamówień różni się nieco od tego, co znamy z innych miejsc. Najpierw przyjmowane są zazwyczaj 2-3 zamówienia, wydawane, i dopiero później przyjmowane kolejne. W tym czasie można zastanowić się nad wyborem jednej z pewnie około 100 różnych potraw. Możemy przebierać pomiędzy zupami, daniami z drobiu, wołowiny, wieprzowiny, owoców morza i kilku innych. Ceny za danie głównie wahają się od 13 do ok 20 zł.
Na początek decyduję się tradycyjnie, na sajgonki w cenie 6 zł za 3 sztuki. Istnieje możliwość zamówienia także jednej sztuki za 2 zł. Do tego wybieram dwa dania – kurczaka w cieście kokosowym z ryżem i surówką oraz kurczaka na ostro z tymi samymi dodatkami. Siadam przy zwolnionym akurat stoliku i czekam.
Nie mija 5 minut, a już jestem wywołany, aby odebrać dobrze wyglądające sajgonki z wieprzowiną. Jako dodatek, bez opłaty możemy poczęstować się stojącymi w dzbankach na barze sosami – słodkim i ostrym.
Sajgonki są chrupiące, z wyczuwalnym mięsem, marchewką i grzybami mun. Świetnie współgrają ze słodkim sosem i przede wszystkim – są smażone na bieżąco, pod zamówienie, a nie odgrzewane.
Trzy sajgonki tylko rozochociły mnie przed kolejnymi daniami. Najpierw próbuję kurczaka w cieście kokosowym, który – jak każde danie z kurczaka – kosztuje 13 zł. Całość polewam tym samym sosem co sajgonki i pałaszuję. Kurczak jest delikatny, dobrze wysmażony i świetnie chrupie. No i ta porcja, a właściwie jej wielkość – zabija. Ciężko zjeść to samemu. Porcja ryżu jest może nieco zbyt sucha, ale po polaniu sosem, świetnie dopasowuje się do kurczaka.
Osobną historią jest surówka z białej kapusty. Z lepszą się jeszcze nie spotkałem. Nie za twarda, bez goryczy, lekko kwaskowa z dodatkiem słodkości. Gdyby kucharz dodał więcej chili, byłaby wzorowa.
Całe danie jest niezwykle sycące, i uzależniające. Ciężko mi go nie zamówić przy każdej kolejnej wizycie w Mai Lan.
Cóż jednak zrobić, na deser czeka jeszcze jedno danie. Kurczak na ostro. Pocięta w paski pierś kurczaka tym razem nie jest w panierce, a przygotowana w woku razem z warzywami i sosem. Sosem, który jednak jak na ostry nie jest aż tak ostry. Aczkolwiek to może wina moich mocno przyzwyczajonych do ostrości kubków smakowych.
Smakuje jednak świetnie, tym bardziej, że całość polewam dostępnym na barze ostrym sosem. Warzywa pocięte w dość spore kawałki nie są rozmiękłe i fajnie chrupią pomiędzy zębami. Co ważne, warzywa nie są wrzucone na woka wprost z mrożonki, a przygotowywane na miejscu i dostarczane na bar w ogromnych miskach. Nie ma mowy o gotowych półproduktach, za co jeszcze bardziej cenię to miejsce.
Kurczak, którego jest sporo, ale nie aż tyle co w kurczaku w cieście kokosowym, nie jest przesmażony i gumowaty, co dość często można spotkać w innych azjatyckich knajpkach.
Mai Lan to według mnie najlepsze miejsce z azjatycką kuchnią we Wrocławiu. Właściwie każde danie jest udane, choć przy tym wyborze, nie miałem jeszcze okazji spróbować wszystkich. Kucharzy pochwalić można za powtarzalność, ponieważ za każdym razem dania smakują tak samo. Wielkość porcji także przemawia zdecydowanie na ich korzyść. Jeśli pominiemy momentami długi okres oczekiwania i lekki nieporządek w środku, otrzymamy świetną miejscówkę z doskonałym jedzeniem za niewielkie pieniądze.
Mai Lan
ul. Hallera 41
[…] knajpek we Wrocławiu, w poszukiwaniu najlepszej z nich. Trafiłem zarówno na świetne jedzenie w Mai Lan, jak i na dramat w Ha-Noi. Na naszym Facebookowym fanpage’u zapytałem was gdzie jeszcze […]
[…] we Wrocławiu, oferujące właśnie takie specjały. Do moich ulubionych zdecydowanie należą Mai Lan z Hallera i Thai-Viet ze Sztabowej. Długo czaiłem się także, aby odwiedzić zachwalane przez […]
[…] odwiedziłem już większość z nich, trafiając zarówno na te świetne, jak m.in Thai-Viet czy Mai Lan oraz fatalne, czyli Ha-Noi. Nauczyłem się nie przywiązywać zbyt wielkiej uwagi do wystroju, […]
my szczególnie polecamy kaczkę po pekińsku- duża porcja wspanialej kaczki w naprawdę dobrej cenie:)
kaczka po pekińsku jest mega 🙂
[…] odświeżenie pamięci, i już wiem. Tak, to Mai Lan, czyli mój ulubiony wrocławski „chińczyk”, który dotychczas znajdował się przy […]
Taaak, kaczka po pekińsku rządzi. Mai Lan to najlepszy „chińczyk” w mieście!
mnie zastanawiam jedno czy w tej knajpie jedzenie jest zdrowe ? wszystko smażone jest na maksymalnie rozpalonych palnikach a do tego wszystko się dymi 🙂 Może i smacznie ale czy zdrowo ?
Blog jest ciekawy i razem z tym blogiem poruszam sie po „knajpach”, ale zastanawia mnie czy opisywanych restauracjach możemy czuć się w miarę bezpiecznie ?
W Mai Lan jadam często i nigdy nie miałem problemów. Na pewno nie jest to szczyt zdrowego jedzenia, ale karmią przyzwoicie i raczej nie trują:)
nie weim jak we Wrocławiu ale w Warszawie policja złapała szajke ktora handlowala psami , mieso z tych psów szko do takich knajpek wietnamskich…po tej akcji wekszosc pozamykala swoje bary /pewnie posprzatali i za pare dni otworzyli/ ja tam bym takiego jedzenia nie ruszyla….wole jajko sadzone z ziemniakami i kwasnym mlekiem tanio i zdrowo…