Z nieskrywaną radością przyjąłem jakiś czas temu informację o zamknięciu po kilku latach restauracji o mylącej nazwie Gruzińskie Chaczapuri. Jeśli pamiętacie, można było tam zjeść wszystko, ale na pewno nie gruzińskie jedzenie. Mniejsza z tym, bo bardziej chodzi o lokal, spory nawet jak na rynkowe warunki, świetnie położony, tuż przy wejściu na wrocławski Rynek od ulicy Św. Mikołaja. Przez krótki czas dział tu budzący moją odrazę bar Huki Muki, aż pod koniec 2016 roku na witrynie pojawiły się naklejki dobrze znanej mi azjatyckiej restauracji, idącej głównie w stronę kuchni indyjskiej, Mango Mama.
Restauracja rozpoczęła działalność na początku stycznia, odwiedziłem ją dwukrotnie na przestrzeni kilku dni i mam kilka ciekawych wniosków, ale o nich zaraz. Na początek mały zawód, otóż otwarcie lokalu przy Rynku sprawiło, że Mango Mama na Nadodrzu skończyła swoją działalność, pomimo informacji o ponownym starcie w styczniu. Coś mi mówi, że to już koniec jednej z fajniejszych kulinarnych miejscówek Nadodrza.
Pomimo ledwie kilku dni działania, w środku ciężko znaleźć wolny stolik. Raz trafiam na jeden akurat zwalniający się, za drugim razem zajmuję miejsce przy ladzie znajdującej się pod oknem. Otwarta, spora kuchnia początkowo wydaje się być niezłym pomysłem, zwłaszcza dla osób, które lubią podpatrywać co się dzieje z ich daniem, ale po chwili wyczuwalny jest pewien problem z wentylacją. Podobnie ma się sprawa z obsługą – kelnerek jest naprawdę sporo, biegają po sali, ale zazwyczaj trochę bez sensu, zapominają o gościach, a innym – jak mnie – podają wszystkie zamówione dania w jednym momencie. Dwie wizyty, dwa razy maksymalny czas oczekiwania wyniósł 10 minut, ale otrzymywałem od razu cały zestaw – przystawka, zupa i danie główne. Kiedy zwróciłem na to uwagę, odniosłem wrażenie, że obsługująca mnie pani nie za bardzo widziała problem.
Karta zdaje się przypominać tę z Nadodrza. Dzieli się tradycyjnie – na startery, zupy, orientalne klasyki, dania indyjskie, a także te z pieca tandoor. W moim wypadku na pierwszy ogień idzie zupa daal z chlebkiem roti (15 zł). Rozgrzewająca, świetnie pachnąca, przygotowana z żółtej i czerwonej soczewicy, gęsta i bardzo pożywna. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, iż jest podawana z chlebkim roti, który tym się różni od popularniejszych naan, że do jego produkcji używa się mąki razowej. Goan Vindaloo z kurczakiem (28 zł) to teoretycznie najostrzejsze danie z menu, opatrzone w karcie dwoma papryczkami. Rzeczywiście grzanie czuć od pierwszego momentu, ale ostrość wydaje się być zachowana na akceptowalnym poziomie, a papryczki nie dominują cudnie indyjskiego aromatu przyprawowego. Miękki kurczak rozpada się pod naciskiem widelca, chlebek naan momentami przyjemnie chrupie, a wychodzący na wierzch kuminowy posmak pozostaje w pamięci na długo po wyjściu z lokalu.
W drugim wypadku mam do zjedzenia za jednym zamachem jeszcze więcej. Tajska zupa (12 zł) rozczarowuje, brakuje jej ciała, a i sam kolor – idący w stronę błotnistej barwy, lekko zniechęca. Jest mleko kokosowe, jest ostra pasta i kilka grzybów, tyle. Brak odpowiedniego balansu, brak złożoności, która może podobać się tak bardzo choćby w Tom Kha. Frytki Karachi (9 zł) okazują się kompletnym niewypałem – rozmięknięte, z batatów i zwykłych ziemniaków, posypane przyprawami i podane z bardziej słodkim, aniżeli ostrym sosem na bazie chili. Z tercet zamówionych tego dnia dań najlepiej, choć nie idealnie, wypada chicken tikka masala (25 zł). Ciężko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do gęstego pomidorowego sosu. Słodkiego, ostrego i aromatycznego. Zabrakło jednego, ale najważniejszego elementu – charakterystycznego, lekko palonego mięsa z pieca tandoor. Kawałki kurczaka niestety niewiele się różniły od tych z dnia poprzedniego.
Czy Mango Mama czymś zaskakuje? Nie, bo też i specjalnie nie należy spodziewać się po tym miejscu wielkich ekscesów. Ma być aromatycznie i smacznie, ale niestety nie zawsze jest. Trochę za dużo było tych niedoróbek, problemów z obsługą, żeby wyszedł w pełni usatysfakcjonowany. Mango Mama to w dalszym ciągu jedna z najlepszych indyjskich kuchni we Wrocławiu, ale właśnie – tylko jedną z… Restauracja to nie tylko jedzenie, ale i cały kompleksowy zestaw małych szczególików, które muszą ze sobą grać, a w tym wypadku niespecjalnie grają. Może to kwestia dotarcia się, może problem wynika z większego lokalu, na pewno sporo trzeba poprawić.
Mango Mama
Św. Mikołaja 78
A nie denerwowała Cię jakby nieprzemyślana karta? Gdy ostatnio ich odwiedziliśmy zdziwiliśmy się dodaniem nowego menu z sushi (kompletnie mi to nie pasuje do miejsca) i rozczarowaliśmy menu głównym – część pozycji była chamsko przekreślona długopisem jako niedostępna, inne zaklejone jako dostępne już wkrótce (miesiąc po otwarciu).
Ooo, o sushi to nie słyszałem, dziwne to.
To przekreślanie potraw też kojarzy mi się bardziej z przydrożnym barem albo… Gruzińskim Chaczapruri:)
Ale w nadodrzańskiej Mango Mamie też było sushi, w jednym dniu tygodnia. Potem to chyba wycofali, może tutaj też tak będzie.
Co nie tak było z huki muki? 🙂 bylem ze 2 razy i nie było źle, a przede wszystkim tanio 🙂
Samo zamknięcie po dwóch miesiącach mówi chyba wszystko:)
sugeruje poprawić „z tercet” na „z tercetu” :0
Sugeruję poprawić z „sugeruje” na „sugeruję”.
literówka jednak tak nie kłuje w oczy jak coś takiego 🙂
Przecież to „tercet” zamiast „tercetu” to też literówka 😉
Lokal ladnie wykonczony,szczegolnie piekne kafle w kuchni. Ale na tym plusy sie koncza. Niestety wentylacja nie funkcjonuje, wiec wychodzi sie smierdzac i to ladne kilka dni. Kelnerki to totalny brak profesjonalizmu i kompletny chaos( nie podchodza do stolika, na eachunek czeka sie bardzo dlugo a poza tym slyszalnie obgaduja klientow i sprzeczaja sie miedzy soba). Bylismy jakies 2 tyg. po otwarciu- polowy dan nie bylo, mimo, ze nie byly skreslone ani zaklejone. Ogolnie caly klimat pryska tuz po wejsciu, chociaz jedzenie przyjemne, aczkolwiek bez szalu. Mimo calej sympatii do MM z Nadodrza tutaj juz na pewno nie wroce.
Byłam dzisiaj w lokalu przy Rynku. Wielkie rozczarowanie.
Na początek poleciała zupa Tom Yum z krewetkami. Poprawna, ale bez polotu, z wyraźną przewagą tamaryndowca. W karcie zaznaczona jako danie bardzo ostre, jak na moje potrzeby 3/10. Mam przepalone kubki smakowe, więc nie jestem dobrym wyznacznikiem ostrości. Rozczarowało mnie jednak, że kiedy zapytałam kelnerkę, czy w przyszłości mogę poprosić o podostrzenie dania, usłyszałam, że nie. Bo kucharze nie lubią, kiedy im się coś mówi. Aha. W większości znanych mi knajp azjatyckich nie ma z tym problemu, tylko czasami trzeba przekonać kucharza, że nie jestem samobójcą ?
Następny był butter chicken z menu lanchowego. Z rozdzielnika z ryżem i colesławem z mango. Ryż był odrobinę zeschnięty i diabelnie gorący (czyżby mikrofalówka?). Surówki za to dostałam naparstek. No, może nie naparstek, tylko miseczkę o pojemności ca 100 ml. Niepełną. Nie, żebym tęskniła za kapuchą w ilościach hurtowych, ale poczułam się z lekka zlekceważona, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ileż to worków złotych monet kosztuje kapucha.
Sam kurczak – poprawny, delikatny. Dużo sosu, homeopatycznie mało mięsa.
Nie, nie jestem głodnym robotnikiem z PGR. Po prostu nie lubię, kiedy robi się ze mnie jaja.
Dodatkowe zastrzeżenie mam do kelnerek, które z niewiadomych przyczyn upychały wszystkich gości w pierwszej sali, chociaż ta z tyłu na górze były w całości wolne. Bo tak.
Jedzenie w Mango Mama jest dobre i raczej uważam się tam za stałego Klienta. Ostatnio złożyłam jednak reklamacje gdyż zamówienie, które do mnie dojechało z opóźnieniem było niekompletne (i z pomyłką). Kontakt telefoniczny był niemożliwy (nikt nie odbierał w Mango Mama), na smsy nie odpisywali a po złożeniu mailowej reklamacji, kontakt w sprawie zamówienia był dopiero na na następny dzień. Otrzymałam voucher w ramach zadośćuczynienia za niedogodności, który jak się później okazało nie mogłam zrealizować online (mimo, iż na stronie jest informacja o możliwości wpisania vouchera). W momencie telefonicznego zamówienia na voucher usłyszałam, że nie powinnam go otrzymać…a pracownik który mi go przyznał już tam nie pracuje. Troszkę niepoważne podejście do Klienta…. Podsumowując, restauracja zrealizowała zamówienie na voucher jednak pozostaje niesmak po obsłudze Klienta z tego miejsca.