Prawdę mówiąc, to nie znoszę tych wszystkich noworocznych postanowień, planów i założeń, które i tak z góry skazane są na niepowodzenie. Zwłaszcza w moim wypadku, ponieważ nie potrafię i nie znoszę planować, choć chciałbym się za wszelką cenę tego nauczyć. Między innymi stąd właśnie pomysł na ten wpis. Może kiedy w końcu przedstawię swoje plany szerszemu gronu odbiorców, ciężko będzie wykręcić się od ich realizacji? Może…
Moje postanowienia dotyczą blogowej strony mojego życia, co w sumie w dużej mierze przekłada się także na aspekt prywatny, ponieważ WPK już od dłuższego czasu po prostu towarzyszą mi każdego dnia przez 24 godziny na dobę, choć przecież blog nie stanowi mojego źródła utrzymania, przynajmniej głównego. Nauczyłem się jednak z nim żyć, nawet moja żona przychylniejszym okiem patrzy, kiedy piszę tekst do trzeciej w nocy. Zapraszam Was do zerknięcia na moje postanowienia na 2018 rok.
1. Więcej podróżować – po Polsce i nie tylko
Mój główny cel na najbliższych dwanaście miesięcy. Boleję nad niewielką ilością relacji restauracyjnych z innych miast, dlatego też planuję odwiedzić choćby raz jeszcze Kraków, pojeździć po Dolnym Śląsku, aby odkrywać jego mniej znane skarby, ale i zawitać do Londynu, Berlina i Monachium, gdzie od jakiegoś czasu marzy mi się wizyta w gwiazdkowej wegetariańskiej restauracji. Często pytacie mnie gdzie zjeść w innych miastach, więc 2018 rok powinien być w tej kwestii przełomem.
2. Więcej pisać
Przez 365 dni 2017 roku na blogu ukazały się 272 wpisy, z czego około połowę stanowiły relacje z restauracji. Pomysł na 2018 rok jest jasny – przynajmniej 5 tekstów w tygodniu, w tym 3-4 opisy restauracji, barów czy food trucków. Ambitny pomysł, ale jak najbardziej do zrealizowania.
3. Zmienić wygląd strony i poprawić jej użyteczność
Otrzymuję od Was sporo informacji o małej przejrzystości strony bloga. Biję się w pierś, bo doskonale o tym wiem, tylko brak mi czasu, aby to uprościć, wprowadzić lepszy i bardziej czytelny podział na kategorie, ogarnąć mapy polecanych lokali, a także wrzucić na stronę ułatwienia w postaci wyszukiwarki oraz ocen danych miejsc.
4. Rozpocząć na dobre przygodę z YouTube
Dobre trzy lata zajęło mi przekonanie samego siebie do wejścia na YouTube. Dlaczego się wzbraniałem? Po części dlatego, że zdaję sobie sprawę z własnych ułomności jeśli chodzi o brak flow podczas mówienia, słownictwo czy ogarnięcie w kwestiach technicznych. Z drugiej znowu strony YT mnie przeraża, kiedy widzę jacy ludzie i w jaki sposób uzyskują tam popularność. Moje ambicje są nieco wyższe, dlatego nie zamierzam produkować kolejnych gniotów, a prezentować Wam możliwie często rozmowy z interesującymi ludźmi nie tylko gastronomii, ale obracające się głównie w tematyce kulinarnej.
5. Poprawić organizację
Coś na ten temat mogłaby powiedzieć moja żona. Od zawsze robię wszystko na ostatnią chwilę, odkładam wszystko na później, stąd w moim notatniku znajdziecie jakieś 30 szkiców rozpoczętych, ale nieskończonych tekstów. Może kiedyś się ogarnę. Może…
6. Odświeżyć rankingi
Pizza, sushi, śniadania, gdzie zjeść na konkretnych osiedlach, itd. Sporo tego, ale obiecuję aktualizację, aby dostarczyć Wam dawkę moich najświeższych przemyśleń na poszczególne tematy.
7. Poprawić warsztat – językowy i kulinarny
Boleję nad moim językiem, bo wiem, że w ostatnim czasie nie rozwinął się w sposób, jaki powinien. W dalszym ciągu popełniam głupie błędy językowe, babole wręcz, źle dobieram słowa i stosuję za dużo powtórzeń. Dobrze wiem o tym wszystkim, obiecuję poprawę, choćby dla własnego spokoju ducha. Drugi aspekt to ciągły rozwój w kwestiach kulinarnych. Nie zliczę książek czekających na przeczytanie, ale zamierzam też częściej uczestniczyć w warsztatach, aby zgłębiać tajniki gotowania. Nie wykluczam też możliwości spróbowania się gdzieś na kuchni w roli pomocnika do obierania ziemniaków, aby jak najlepiej poznać temat od środka.
8. Rozruszać wroclovefood.pl
wroclovefood.pl to moja próba stworzenia prostego informatora o wrocławskiej gastronomii – co, gdzie i kiedy, bez oceniania. Ostatnio zabrakło mi regularności, ale od stycznia jest plan, aby na nowo tam przenieść sporo suchych faktów o otwieraniu i zamykaniu się nowych miejsc, aby nie zaśmiecać Wam Facebooka na fanpage WPK.
9. Cieszyć się blogiem jak do tej pory
Wrocławskie Podróże Kulinarne absolutnie niespodziewanie, przynajmniej dla mnie, stały się w pewnym sensie moim sposobem na życie. Na wesołe życie, w którym kontakt z Wami, czytelnikami, stanowi bardzo ważny element każdego dnia. Po tych niemal czterech latach bawi mnie to coraz bardziej i chciałbym, aby tak pozostało jak najdłużej. Marzę o tym, żeby nigdy nie zdarzyła się sytuacja, kiedy siadając do tekstu powiem, że „muszę” go napisać. Do tej pory piszę z wielką chęcią i radością, pomimo sporego zmęczenia, a to najważniejsze.
10. Blog sposobem na życie?
Zakładając WPK w kwietniu 2014 nawet nie brałem tego pod uwagę. Wystartowałem z własnym blogiem, ponieważ kochałem pisać i jeść, dzięki czemu udało się połączyć te dwie pasje w projekt, który rozrósł się do niewyobrażalnego nawet jeszcze rok temu poziomu. Czy chciałbym zarabiać na blogu? Jasne, i wcale się tego nie wstydzę, ponieważ od zawsze twierdzę, że za dobrą robotę powinno się brać dobre pieniądze. Nie mam jednak ciśnienia i to mój wielki atut, a to z racji tego, iż posiadam przynajmniej dwa inne źródła dochodu i nie wliczam w to słynnego 500+. Powiecie, jeśli zaczniesz zarabiać, to wszystko się zmieni. Tak, wszystko się zmieni, na plus oczywiście. Obecnie czasami brakuje mi czasu na rozwój bloga właśnie ze względu na inne obowiązki związane z zarobkowaniem i utrzymywaniem rodziny. Moim skromnym marzeniem jest możliwość skupienia się tylko na WPK, co pozwoliłoby mi tworzyć jeszcze więcej, a przede wszystkim lepszych treści. Jak będzie, zobaczymy. W każdym razie nie napalam się, nie jest to moim głównym celem, choć warto mieć marzenia. Żeby Was jednak uspokoić, jedno pozostaje pewne i niezmienne – na blogu nigdy nie będą pojawiać się opłacane przez restauracje relacje. Tego nie mógłbym zrobić sobie i Wam.
Cyferki 2017 roku
1 – sam jeden ogarniam WPK w każdej kwestii
3 – próby zrzucenia wagi podjąłem
5 – byłem we wrocławskim radio rozmawiać o kulinariach
24 – godziny na dobę zajmuję się blogiem
47 – tyle książek o tematyce kulinarnej kupiłem w ciągu roku
76 – subskrypcji ma mój startujący kanał na YouTube
272 – tyle wpisów pojawiło się na blogu
1000 – a nawet ponad postów na FB
1254 – osoby wypełniły ankietę na temat WPK
3563 – komentarzy zamieściliście na blogu
15 900 – followersów udało się zgromadzić na Instagramie
28 000 – tylu „fanów” przybyło na fanpage WPK na Facebooku
37 000 – tylu członków liczy powiązana z blogiem grupa Gdzie dobrze zjeść we Wrocławiu
50260 – złotych udało się zebrać wrocławskiej gastronomii na rzecz WOŚP
850 000 – liczba unikalnych użytkowników na WPK
3 500 000 – liczba odsłon bloga w ciągu 12 miesięcy
a czemu nie ma żadnego piwnego postanowienia?
Btw jutro premiera nowego wrocławskiego browaru https://www.facebook.com/events/1999036016975663/
Bo tego piwa to już za dużo:) To musiałoby być coś w rodzaju – tylko jedno piwo dziennie
Nie rozumiem tego dziwnego trendu tłumaczenia i usprawiedliwiania się przez blogerów co do wpisów reklamowych i zarabiania na blogu. Zamiast na zaczepki w stylu „ile ci zapłacili” odpisać „ch*j ci do do tego” ostatnio kilkunastokrotnie czytałem, że utrzymanie bloga kosztuje, że polecam tylko sprawdzone produkty, bla, bla, bla i w kółko to samo. Ktoś jest Ci gotowy za coś zapłacić, a ty jesteś gotowy tę kasę przyjąć – bierz i nikomu nic do tego. I o ile większości Twoich poglądów nie podzielam, a wiele poleceń restauracji uważam za chybione, to na pewno warto docenić to, że WPK na fb jest otwartą platformą komunikacji pozwalającą na swobodną wymianę opinii. Mam nadzieję, że to nigdy się nie zmieni (jak np. w przypadku Krytyki Kulinarnej, gdzie autorka pod pozorem walki z internetowym hejtem stworzyła kościół swoich wyznawców łechtających jej przerośnięte ego). I na koniec – jeżeli chodzi o podróże, to może zastanów się nad wizytą w miejscach, które pozwolą Ci na inne traktowanie polskich restauracji. Mnie np. wizyta we Włoszech wyleczyła ze sraczki pt. najbardziej włoska pizza, bo nawet Włosi się tak nie spinają jak Polacy, tylko po prostu robią pizzę. Chiny obaliły powielany w internecie mit wyjątkowego azjatyckiego street foodu, a po wizycie w Portugalii i Hiszpanii już wcale nie myślę, że owoce morza najlepiej smakują tam gdzie się je łowi.
Nie, to nie tyle tłumaczenie, co próba pokazania ludziom, że zarabianie na tym, co się dobrze robi, nie jest złem. Co do tej pizzy, to pełna zgoda, że u nas powoli traktuje się ją z namaszczeniem godnym michelinowskich restauracji.
Ale upraszczasz. Pizza we Włoszech czy w Neapolu? Gówno dla turystów czy restauracja z tradycjami? Tak samo owoce morza – jeśli próbujesz udowodnić, że mrożonki, które trafiają do polski mają jakikolwiek start do świeżych owoców morza z Portugalii czy Hiszpanii, to pewnie jadłeś w kiepskich albo turystycznych miejscach. A Chiny? Jakie Chiny? Z czym to porównujesz? W PL nie ma chińskiego street foodu. A street food w Azji to loteria – są miejsca genialne, są miejsca słabe i są miejsca dla turystów. Chiny nie słyną ze street foodu, bardziej z kuchni dworu cesarskiego.