Przez długie lata, ponad dekadę dokładnie, na pytanie – gdzie zjeść rybę w Gdyni, bez zastanowienia odpowiadałem, że na kutrze Bar Pomorza. Skwer Kościuszki, sprawdzone kilkadziesiąt razy miejsce, bliskość morza, wiadomo. Problem pojawił się jednak w momencie, kiedy charakterystyczny żółty kuter dostał od władz Gdyni wypowiedzenie i musiał opuścić zajmowane przez kilkanaście lat miejsce w towarzystwie Błyskawicy czy Daru Pomorza. Obecnie stacjonuje w Pucku i prawdopodobnie ma się dobrze, ale będąc w Trójmieście przez niespełna dwa dni, musiałem wybrać inne miejsce na rybę. Co ciekawe, smażonej ryby nie jadłem od ponad roku, a przecież bywam na morzem regularnie kilka razy do roku. Jakoś tak zdezaktualizowało się to utarte – być nad morze i nie zjeść ryby. Jak się okazuje, można, bo sama Gdynia oferuje obecnie tak dużo kulinarnie, że ograniczanie się do samej ryby, byłoby głupotą.
Podczas ostatniego ekspresowego pobytu w Gdyni naszła mnie jednak ochota właśnie na smażoną rybę. Taką przaśną, trochę januszową i przypomniałem sobie o Waszych rekomendacjach, w których nazwa Tawerna Orłowska padała nader często. Samo Orłowo, molo i plaża należą do najbardziej klimatycznych w mieście. Nie traficie tu na tłumy i miliony parawanów, bo plaża jest malutka. Istnieje większe prawdopodobieństwo spotkania niemieckich turystów w wieku emerytalnym, aniżeli polskich wyjadaczy nadmorskich plaż z klasy średniej. Gdzieś w centrum wydarzeń mieści się właśnie Tawerna, przyciągająca każdego dnia ogrom gości – na rybę, piwo, lody czy po prostu ludzi chcących chłonąć atmosferę miejsca.
Pierwsze zaskoczenie? Ceny nie wywołują bólu głowy, choć ze względu na swoje położenie można by spodziewać się kwot zwalających z nóg. Usiąść można na ogródku od strony ulicy, ale zalecam zdecydowanie wizytę na patio z widokiem na morze. Miejsca jest dużo, więc nawet w sezonie nie powinno go zabraknąć dla wszystkich chętnych. Musimy powiedzieć sobie jasno – niewiele jest restauracji rybnych z takimi widokami.
Na dzień dobry zaciekawia mnie karta. Nie ogranicza się jedynie do smażonych klasyków, ale do wyboru pozostaje sporo owoców morza, a także dania wymagające nieco większego zaangażowania Szefa Kuchni, aniżeli tylko włożenia mrożonki do frytury.
Szproty z sosem pomidorowym (9 zł) uciekły ze stołu bardzo szybko, znajdując metę w naszych brzuchach, a największym fanem tych maleńkich, jedzonych w całości rybek okazał się Kazik. Mieszane uczucia towarzyszą kalmarom (16 zł). Z jednej strony bardzo rzadko zdarza się jeść je w tak miękkiej formie, z drugiej z kolei, panierka nadto nasiąkła tłuszczem, a jej blade zabarwienie niekoniecznie wyglądało apetycznie. Smak kremu z grochu pozwolę sobie przemilczeć.
Ryby to jednak inna, bardzo pozytywna bajka. Ja zjadłem dorsza z frytkami i kiszoną kapustą (36 zł), a więc standardowy klasyk, na jaki miałem ochotę. I to było to! Rozpadająca się na płatki ryba, chrupiący panier i fryty. Bez tony wegety i zamulającej panierki. Młody dostał to samo, tyle że w wersji dziecięcej (18,90 zł), natomiast największą wygraną okazała się moja żona, zamawiając gołąbki (26,50 zł). Oczywiście nie gołąbki rodem z babcinego stołu, a te utrzymane w klimacie miejsca, faszerowane dorszem, pstrągiem i łososiem, w świetnym, aromatycznym sosie porowym. Pyszna pozycja, dobrze zbalansowana i bez przesadnie narzucającej się rybnej nuty.
Tawerna Orłowska nie jest miejscem wprawiającym w osłupienie ze względu na wybitne jedzenie. Jedzenie jest poprawne z lekkim pluskiem, ale dopełnienie całości stanowi wybitna lokalizacja. W myśl zasady – w tak pięknych okolicznościach przyrody jedzenie nie może nie smakować.
Tawerna Orłowska
Orłowska 3, Gdynia