Co roku najeżdżasz na Jarmark Bożonarodzeniowy, ile można?! Nudzi mi się ta ciągła walka z Jarmarkiem! Ludzie to lubią i będą chodzić, a Twoje zdanie nic nie zmieni! Wiem, że nie zmieni, przynajmniej w najbliższym czasie. Nauczono mnie jednak, że jeśli mi się coś nie podoba, to o tym mówię. Jeśli obiad u cioci mi nie smakuje, nie mam problemu, żeby ją o tym poinformować. Jeśli nie akceptuję jednego z ugrupowań politycznych, nie rozumiem dlaczego nie miałbym o tym głośno krzyczeć, zwłaszcza kiedy jego działalność wpływa na komfort mojego życia?
Już Wam kiedyś pisałem, że internet jest pełen nijakich blogerów, a Polska napakowana poprawnymi politycznie ludźmi, którzy najchętniej każdemu by przytakiwali. Mam w sobie dużo przekory i zwyczajnie nie lubię otaczającego nas kiczu, jakim zachwyca się większość społeczeństwa. Jakoś tak zawsze miałem, od dziecka, że nie lubiłem być w większości, bo zwyczajnie w świecie mnie to męczy. Od zawsze lubię nienawidzoną przez większość Polaków drużynę piłkarską, od zawsze nudziła mnie muzyka kochana przez masy, od zawsze w końcu miałem dziwne gusta kulinarne. Od dekady nie znoszę też wrocławskiego Jarmarku Bożonarodzeniowego w obecnej formie. Pisałem Wam o tym zresztą przez ostatnie dwa lata:
Wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy – czego lepiej nie jeść
Żeby jednak nie było, że biję jak w bęben, a nie proponuję żadnych rozwiązań, w tym roku opis wrocławskiego Jarmarku Bożonarodzeniowego postanowiłem przedstawić w nieco innej formie. Formie opisu z poradnikiem. Analizy obecnej sytuacji i szansy na poprawę. Najpierw jednak kilka faktów:
- Jarmark Bożonarodzeniowy zwolniony jest z opłat za wynajem terenu Rynku przez cały okres jego trwania. Miasto nie ponosi żadnych kosztów związanych z organizacją imprezy, ale też nie rości sobie żadnych praw do zarabiania na nim. Jest to o tyle dziwne, że większość imprez – owszem, nie o takim zasięgu – podobne koszty ponosić musi. Władze miasta tłumaczą oddanie terenu Rynku za darmo promocją, jaką zapewnia Jarmark i w pewnym sensie jest to zgodne z prawdą, bo hotele na czas jarmarku zapełniają się niemal w 100%. Pytanie tylko – dlaczego jednak miasto miałoby nie zarobić na wynajmowaniu tej powierzchni? Rozumiem, że miasto nie ma odpowiedniej infrastruktury, domków, ludzi, którzy mogliby się tym zająć. Jasne.
- Jarmark Bożonarodzeniowy oraz organizowany na przełomie maja i czerwca Jarmark Świętojański zajmują powierzchnię Rynku przez przynajmniej 75 dni, a łącznie z rozbiórką i montażem, niemal 100. Za darmo, z możliwością zarabiania na wynajmie budek dla wystawców
- Wynajem stoisk na Jarmark to koszt rozpoczynający się od 300 zł netto za dzień dla budki zlokalizowanej gdzieś na obrzeżach całej imprezy. Lekko licząc, 38 dni jarmarku, to przy założeniu najniższej kwoty wynajmu, jakieś 11500 zł netto. Każdy, kto prowadzi jakikolwiek biznes związany ze sprzedażą, zdaje sobie sprawę z tego, na jakiej marży trzeba pracować, aby odrobić tę kwotę i później jeszcze coś zarobić, zatrudniając pracowników na umowę o pracę. Już chyba rozumiecie ceny obowiązujące na konkretnych stoiskach.
Pora więc zmierzyć się z pomysłami, aby było lepiej. Od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru nikomu nic narzucać, nakazywać. Jeśli Jarmark się Wam podoba, idźcie śmiało, pijcie winko, chłońcie atmosferę świąt. I tak, wiem, że na niemieckich jarmarkach w większości też panuje kicz. I tak, wiem, że tłumy na Jarmarku wskazują na to, że ludzie go akceptują w obecnej formie. I tak, wiem, że nie muszę chodzić. Choć jednak muszę, bo na Rynku pracuję.
KLIMAT ŚWIĄT
Moim ulubionym argumentem, który notorycznie przewija się w dyskusjach na temat jarmarku jest ten o wspaniałej, świątecznej atmosferze w trakcie trwania Jarmarku. Nie podoba mi się kicz, jaki jest na Jarmarku, ale idę tam dla dobrego grzanego wina i tych wszystkich ślicznych światełek. Doprawdy, ten klimat może podniecać? Obstawiam, że osoby wygłaszające takie tezy, w pierwszej kolejności wrzucają na fejsbunia posty pełne oburzenia, że choinka w markecie pojawiła się już w listopadzie. A kiedy do cholery idzie na wspomniane winko na Rynek? 25 listopada. Miesiąc przed świętami. Te same światełka, te same choinki, ten sam kicz. Jeśli Jarmark miałby nawiązywać do tradycji, to ten w dawnym Breslau rozpoczynał się na jedenaście dni przed Bożym Narodzeniem. Nie 31. Może to ze mną jest coś nie tak, ale nigdy do głowy nie przyszłoby mi mówienie o wspaniałym klimacie świąt w odniesieniu do miejsca, gdzie sprzedaje się najtańszą kiełbasę, watę cukrową, czekoladowy kebab i koszulki ze znakiem Polski Walczącej. Poprawcie mnie, ale gdzie ta magia? Chyba, że u mnie w domu obchodzi się te święta inaczej, niż wszędzie…
Co zrobić?
Czy przy obecnym pędzie za kasą da się to jakoś zatrzymać? Szczerze wątpię. Bardziej uwierzyłbym, że za kilka lat Jarmarki rozpoczynać się będą pierwszego dnia listopada, aby od nostalgii grobowej przejść automatycznie do radości świątecznej.
KICZ PROJEKT
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jarmarki od zawsze i na całym świecie w pewnym sensie z natury są kiczowate, bo być muszą. Nie muszą być jednak kiczowate w stu procentach. Niech pozostanie element przaśności, ale jak we wszystkich dziedzinach życia niezwykle ważne jest zachowanie odpowiedniego balansu. Tutaj mamy kompleksowo załatwioną sprawę tandety do potęgi. Jest jedzenie najgorszego sortu, wysokie na kilka pięter, świecące, kolorowe coś z mikołajem na Solnym, wszystkie patriotyczne świecie i piersiówki, „biżuterię” z Aliexpress.
Co zrobić?
Uruchomić panią Konserwator Zabytków i podpowiedzieć, że zasłanianie tych pięknych kamienic paskudną budowlą ze znakiem Batmana, nijak przystoi do wspaniałej wrocławskiej starówki. Wydaje mi się, że wyższe będą domki z winem, im większe karuzele, tym bardziej magia będzie uciekać, a ludzie w końcu zechcą kameralnej przestrzeni. Po prostu, nie idźmy w taki przepych.
LOKALNOŚĆ
To jeden z moich najcięższych zarzutów. Jak to jest, że mamy tu litewskie wędliny, oscypki, które nie są oscypkami, bo to nie sezon na nie. Jak to jest, że jest buda ze spaghetti i kurtosz kołaczami, a także te z churros i frytkami belgijskimi, a nie ma właściwie nic, co wiązałoby się jako tako z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem. Tutaj mam wielkie pretensje choćby do śmieszącego mnie na każdym kroku, wspieranego przez Dolnośląską Organizację Turystyczną, szlaku kulinarnego Smaki Dolnego Śląska. To organizacja potrafiąca wydać 300 tysięcy na książkę, która nie trafia do sprzedaży, a nie dba o to, aby zrzeszeni u nich producenci wystawiali się na Jarmarku. W tym roku poczyniono w końcu pierwszy krok i wypatrzyłem stoisko z Serami Łomnickimi, co jest pewnym sukcesem, ale bardzo niewielkim jak na skalę przedsięwzięcia. Skoro Organizacja potrafi „załatwić” tyle pieniędzy na nikomu niepotrzebną książkę, obstawiam, że używając swoich kontaktów, potrafiłaby „załatwić” również zniżkę lub odpuszczenie opłaty dla większej ilości wystawców.
Co zrobić?
Niewielcy rzemieślnicy, co oczywiste, nie dysponują środkami umożliwiającymi wystawienie się samodzielnie na Jarmarku. Ba, oni nie mają zazwyczaj takich mocy przerobowych, aby zapewnić stałą dostępność. Gdyby jednak stworzyć dla nich jedno większe stoisko, na którym pojawiłyby się produkty różnych producentów z regionu, na pewno udałoby się to ciekawie przedstawić. Mam tutaj też pretensje do władz miasta. Skoro teren pod Jarmark oddawany jest za darmo, można w umowie zastrzec, że na przykład 10% powierzchni domków ma zostać bezpłatnie przeznaczone dla lokalnych wystawców, a żeby nie zarżnąć ich finansowo, pobrać opłatę na koniec, procentowo od wartości obrotów.
JAKOŚĆ
Tutaj cała magia świat zostaje zrównana z rynsztokiem. Nie wiem jak Wam, ale mnie święta kojarzą się ze wspaniałym smakiem, najlepszym obrusem i zastawą wyciąganymi raz do roku, odświętnym ubraniem czy radością. Jarmark wrzucił wszystkich do jednego wora z nazwą – gówno, które musimy sprzedać drogo, bo przecież z czegoś trzeba opłacić domek. Myślę, że przynajmniej połowa Polaków zdaje sobie sprawę z tego, skąd biorą się ceny na sklepowych półkach czy w restauracjach. Kwoty widywane na Jarmarku – te 112 zł za szaszłyk czy 18 zł za frytki to wypadkowa kompletnego wariactwa, jakie opanowało sprzedawców i gotowych płacić takie pieniądze gości. Gdyby jeszcze ten szaszłyk prezentował jakąkolwiek jakość, ale… To mrożone mięso najpierw zostaje zesmażone na wiór na grillu, potem czeka kilkadziesiąt minut na kupca. Mięso kupowane na tony w Selgrosie czy innym Makro. I szkoda tylko, że ta sama osoba kilka dni później napisze ocenę dobrej restauracji, mówiący o tym, że 22 zł za danie główne to dużo.
Co zrobić?
Tu nie ma rozwiązania. Przynajmniej do momentu, w którym świadomość Polaków – sprzedawców i gości, nie pójdzie do przodu. Bo ja, ty, czy ktoś jeszcze, możemy wymagać lepszego produktu na tych stoiskach, tylko koniec końców okazuje się, że 90% społeczeństwa powie, że ten szaszłyk pyszny był, a już w towarzystwie kolęd i tego wybitnego wina o posmaku Komandosa, to właściwie petarda. Natomiast istnieje możliwość prowadzenia działań edukacyjnych podczas jarmarku, warsztatów, akcji gotowania z dziećmi, rodzicami, aby choć trochę tę świadomość polepszać.
RESTAURACJE PŁACĄCE CZYNSZ
To w ogóle bardzo ciekawa kwestia, bo zliczając oba jarmarki, restauracje rynkowe oraz na Placu Solnym i ulicy Świdnickiej są zasłonięte przez jarmarczne budki przez niemal trzy miesiące w roku. Czynsz z kolei płacą przez dwanaście i nikt im nie udostępnia nic za darmo, jak ma to miejsce w przypadku Jarmarku. Co również ciekawe, Miejski Konserwator Zabytków podjął decyzję o likwidacji ogródków restauracyjnych, m.in. tych naprawdę ładnych, szklanych, ze względu na ich szpecący charakter. Jednocześnie na Placu Solnym stanął święcący na pół miasta, ogromny dom Św. Mikołaja, który wygląda jak wyjęty z odpustu w Pasikurowicach. On już Pani konserwator nie przeszkadza.
Co zrobić?
Może w jakiś sposób zaangażować restauracje w Jarmark, może dać im jakiś upust w wynajmie? Powiecie, że na Jarmark przyjeżdża tak wielu turystów, że część z nich i tak trafia do restauracji. I tak, i nie, bo jeśli ktoś zostawi 35 zł za szaszłyk na jarmarku, może nie chcieć wydawać tyle samo na kolejny obiad. I uwierzcie, nie jest tak, że te restauracje są pełne podczas Jarmarku. Funkcjonują, bo grudzień to okres wigilii firmowych, które zapewniają w dużej mierze byt w trakcie ostatniego miesiąca roku.
JEDZENIE
Ze względu na zainteresowania i tematykę bloga jest to temat szczególnie mi bliski. Nie wiem czy nazwanie oferty gastronomicznej na Jarmarku podłą, nie byłoby zbytnim uproszczeniem i grzecznością skierowaną w stronę organizatorów. Tutaj właśnie organizator, zgodnie z umową zawartą z miastem, powinien stać na straży pilnowania jakości. Jakości, która w dużej mierze opiera się tu na mrożonych plackach, najgorszego sortu sosach, mięsie piątej kategorii i kompletnie absurdalnych burgerach leżących po kilkadziesiąt minut na grillu.
Co zrobić?
Jaki jest ratunek? Selekcjonować wystawców, nie wpuszczać wszystkich jak leci. Pomyśleć o zaangażowaniu w projekt rzemieślników z okolic. Przede wszystkim jednak sprawdzałbym na stoiskach, co też ciekawego ostatecznie na talerzu gości Jarmarku wyląduje. Wiem, że musi być trochę kiczowato, ale wiem też, że podczas takich imprez da się robić dobre, uczciwe jedzenie w podobnych cenach. Tylko nie da się wtedy mieć 2000% marży. Jest w tym wszystkim jedna smutna konkluzja – jeśli Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu faktycznie przyciąga tylu zachodnich gości, to jako mieszkańcy miasta musimy się nieco wstydzić, że ci ludzie jednak jedzą tę słabiznę, myśląc, że to tradycyjne polskie specjały.
Podsumowując – ciężko uwierzyć, aby coś się w najbliższych latach w kwestii Jarmarku zmieniło. Trudno zarżnąć kurę znoszącą złote jaja, której obecności w dodatku chce większość. Można jednak marzyć. Marzyć o Jarmarku jak ze snu – kolorowym, świecącym, pełnym producentów z Dolnego Śląska. Jarmarku otwartym i nastawionym na inne wartości poza pieniędzmi. Jarmarku, podczas którego miasto udostępniające piękny Rynek za darmo, dba o jakość i poziom wystawców. Niestety, w dalszym ciągu nie widzę tego waloru promocyjnego dla regionu i miasta. Widzę wielki walor finansowy dla firmy zajmującej się rozkładaniem tego całego bajzlu.
Spodobał Ci się mój tekst? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Zawsze sądziłem, że to g..o trwa tak długo, bo miasto pobiera nieziemskie opłaty, a tu nawet to nie. Ciekawe, co to za firma, która to organizuje i bierze te 300PLN za dzień za stoisko … Hmmm… Pianoforte… pewnie nie wiedzą, co robić z pieniędzmi… (po chwili)… [portal z opiniami o pracodawcach]: Były pracownik: „Nie polecam. Wyzysk, słaba płaca, bardzo złe warunki.” / Kasia: „te jarmarki to totalna sciema, nie ma czasu nawet na jedzenia, a co dopiero na siusiu i kupe…. i jakim kosztem? 7-8zl/h ???” / Johny Brawo… „nikt nie będzie pracował za takie pieniądze i znosił takiego traktowania. Patologia nie polecam”
„Jarmark Bożonarodzeniowy zwolniony jest z opłat za wynajem terenu Rynku przez cały okres jego trwania. Miasto nie ponosi żadnych kosztów związanych z organizacją imprezy, ale też nie rości sobie żadnych praw do zarabiania na nim.”
„Wynajem stoisk na Jarmark to koszt rozpoczynający się od 300 zł netto za dzień dla budki zlokalizowanej gdzieś na obrzeżach całej imprezy”
To w końcu płacą czy nie? Komu?
Płacą firmie Pianoforte, która otrzymuje za darmo teren Rynku od miasta.
Pracuję w biurze na Solnym, tak więc ten cały Jarmark Bożonarodzeniowy uszczęśliwia mnie na co dzień. Tandeta, kicz, wściekły tłum z obłędem w oczach, hałas, smród, ordynarne rżnięcie klienta na kasę – i tak dalej. Zgadzam się z tym w pełni. Przez te wszystkie lata funkcjonowania Jarmarku, nigdy nic nie zdarzyło mi się na nim kupić (i zapewne tak zostanie), natomiast mojej serdecznej Koleżance z pracy, zdarza się kupować regularnie oscypki, czy też – no właśnie – „oscypki”. Twierdzi, że są smaczne, takie ja te, które jadła 'w górach” – ja, jako kilkunastoletni stażem wegetarianin, a od kilku lat ortodoksyjny jogin – weganin, z wiadomych względów nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę. Co to jest za produkt, sprzedawany pod tą regionalną, podobno zastrzeżoną, a budząca pozytywne skojarzenia (nie dla wegan, ofc) nazwą? Jak toto jest z tym oscypkiem, czy też „oscypkiem”? W zeszłym tygodniu, w piątek wieczorem, po pracy, towarzyszyłem Koleżance w zakupach i – pomimo napierającego tłumi i sporej kolejki – indagowałem panią sprzedawczynię rzeczonych serków górskich (taka nazwa widniała na wystawionej niedbale kartce) pytaniami o produkt. Sprzedawczyni zarzekała się, że to oryginalne oscypki (w grudniu?!), z (podobno) stosownym certyfikatem, robione w proporcji 60/40 (mleko owcze/krowie), „czy jakoś tak, ale to trzeba właściciela pytać” – przekonywała. Na moja nieśmiałą prośbę o pokazanie certyfikatu, do rozmowy włączył się starszawy jegomość w quasi-góralskim stroju (czyżby rzeczony właściciel?) smażący te serki na elektrycznym grillu i nieprzyjemnym wyrazem twarzy, niecierpliwym głosem oznajmił, że nie teraz „bo widzi Pan co się dzieje, a papiery mam w aucie, przecież nikt nie każe nikomu kupować”
Kolego gladysh13, proszę o kilka słów wyjaśnienia, jak to z tym oscypkiem („oscypkiem”) jest na prawdę, jak odróżnić produkt, na co zwracać uwagę, co naprawdę wciskają, za ciężko zarobione dudki, jarmarczni bezczelni handlarze. Hmmm… może jakiś krótki wpis własnie o oscypkach? Taka wiedza, szczególnie w kontekście tego pożal się jeżu jarmarku, wielu osobom może się przydać i otworzyć oczy, a nieuczciwy handlarz nie wciśnie kitu i nie nawinie nam „oscypka” na uszy.
Przy okazji „błysnę” wiedzą przed Koleżanką;)
Pozdrawiam,-
SJ
Postaram się napisać na ten temat osobny tekst w jakimś sensownie niedalekim okresie.