Przez długi czas w tym lokalu mieściła się popularna wegańska restauracja Żyzna – zamknięta ze względu na różne niesprzyjające okoliczności, a od kilku miesięcy parterowe pomieszczenie w wiekowej kamienicy przy ulicy Nożowniczej 37 stało puste. Puste aż do momentu, kiedy to dość niespodziewanie zostało zajęte przez znane już we Wrocławiu Art of food. Jeśli ta nazwa niewiele Wam mówi, śpieszę z podpowiedzią – to hinduski bar z Kołłątaja, pochwalony przeze mnie już kilka razy. Chwalony, bo i smaczny, a przy tym tani. Na Kołłątaja najeść się można już za 15 zł i to całkiem przyzwoicie, aczkolwiek tylko w wegetariańskiej wersji.
Art of food na Nożowniczej to już poszerzona wersja, z wiele bogatszym menu i potrawami mięsnymi. Ciężko mówić o przesadnie dopracowanym wnętrzu, choć jednak jest na wyższym poziomie, niż pierwszy bar Art of food. Środek urządzono minimalistycznie, w dużej mierze po to, aby zmieścić możliwie jak najwięcej stolików, co oczywiście jest jak najbardziej zrozumiałe, a sam profil miejsca nie wymaga przesadnych wygód.
Rzeczywiście spore zmiany zaszły w menu. To w pełni wege z pierwszej lokalizacji przemieniło się w dość klasyczne dla hinduskich knajpek, z kurczakiem, baraniną i owocami morza. Podczas dwóch wizyt spróbowałem właśnie nowinek z karty, aby nie dublować tego, co jadłem już wcześniej.
Na początek klasyka, przystawka będąca hitem na Kołłątaja – veg samosa (10 zł). W porównaniu do tego, co pamiętałem stamtąd, to jednak ich jakość nie doszlusowała do tego poziomu. Przekrojone na pół samosy ponętnie chrupały, zachęcały ziołowym aromatem, ale sam farsz jednak nie prezentował tak złożonego, a zarazem zbalansowanego smaku. Głównym zawodem okazał się jednak sos w postaci tego słodko-kwaśnego gluta znanego z chińczyków, co jednak w pewnym sensie zabiło bardziej pozytywny odbiór przystawki. Ten sam dodatek pojawił się zresztą również w drugiej przystawce – wege pakorach (10 zł). Tutaj akurat miękkość warzyw – kalafiora, cebuli i ziemniaków i chrupka panierka połączona z kolendrowym posmakiem zagrały dobrze.
Butter chicken (20 zł) zawitał na stoliku razem z… masłem oraz chlebkiem. Naany niestety przyjęły formę chrupkich, suchych placków i zwyczajnie w świecie skruszyły się, zanim na dobre zacząłem wybierać nimi resztki sosu. Sosu, w którym nie było przesadnej słodyczy, ale i wyczuć można było niedostatek przypraw oraz różnorodności smaku, a kawałki kurczaka poszły w kierunku twardych części mięsa, dalekich od klasycznie rozpadających się, spotykanych w innych hinduskich knajpkach. Pozytywnie wypadło biryani w wersji na ostro. Ryż z tym razem bardzo poprawnie przyrządzonym, mięciutkim kurczakiem, imponował aromatycznym uderzeniem oraz konkretną ostrością, łagodzoną przez śmietanę.
Pozytywna opinia i wspomnienie z pierwszego lokalu zostało nieco nadszarpnięte i nasuwa pytanie – po co było zmieniać coś, co się sprawdzało. Mięsne potrawy nie są obowiązkiem, zwłaszcza w miejscu, gdzie wcześniej mieściła się dobrze znana wege knajpka. W wypadku miejscówki na Nożowniczej ciężko wyłapać w poszczególnych potrawach ten element pozytywnego zaskoczenia, z jakim mieliśmy do czynienia tuż przy dworcu. W dalszym ciągu jest taniej, niż w innych restauracjach hinduskich, ale jednak jakość potraw w większości również od nich odstaje. Odradzać nie zamierzam, bo to solidny posiłek za przyzwoite pieniądze, ale zostało sporo do dopracowania.
Art of food
Nożownicza 37
Ładne zdjęcia!