Jeśli przypomnieć sobie, że sushi restauracja Sakana działała na wrocławskim gastro rynku ponad dziesięć lat, to niemałym szokiem może być jej zniknięcie na początku 2019 roku. Okazuje się jednak, ze wielkiego szoku nie ma, jest za to WSHOKU, a więc koncept powstały po rebrandingu jednej z popularniejszych sushi miejscówek w stolicy Dolnego Śląska.
We WSHOKU, w porównaniu z Sakaną, większy nacisk położono na zdobywający coraz większą popularność ramen, z kolei w menu w dalszym ciągu sporą część zajmuje oczywiście sushi. Osobiście nie poddałem się modzie ramenowej i raczej nigdy lokale serwujące ten japoński specjał nie lądują wśród tych pierwszego wyboru. WSHOKU znajdowało się na mojej liście miejscówek do odwiedzenia, ale ciągle było mi nie po drodze, więc kiedy nadarzyła się okazja, aby zamówić coś ciekawego do jedzenia z dowozem, pomyślałem, że warto sprawdzić ich choćby w takiej formie.
Wybór padł na dwa rameny oraz jeden z podstawowych zestawów lunchowych, jako że pora była obiadowa. Oczywiście z pełną świadomością, że dowóz – z Glodny.pl, w pewnym sensie może wpłynąć na odbiór zarówno jednego, jak i drugiego. Jeśli chodzi o sushi, a dokładniej zestawik opatrzony numerem trzecim (44 zł), składający się w sumie z 16 kawałków, to taki bardzo prosty, standardowy, zestawiony zapewne z najpopularniejszych rolek miks. Uramaki z krewetą w tempurze, maki z philadelphią i łososiem oraz dwa nigiri również z łososiem. Klasyka z polskich barów sushi do bólu, w sam raz, żeby przełknąć w formie przystawki. Główną rolę odegrał jednak ramen.
Od razu muszę zaznaczyć, że oba wywary stoją raczej po tej bezpiecznej, nieprzegiętej, dostosowanej zapewne do ogółu, stronie. Shoyu (34 zł) to wyważona, choć zaznaczona słoność, spora ilość przyjemnie balansującego na powierzchni tłuszczyku i może niespecjalnie atrakcyjny wizualnie, za to smaczny, wręcz rozpływający się w ustach boczek chashu. Duży plus za utrzymujące płynne żółtko jajko, ale przede wszystkim za bardzo przyzwoity, pozostawiający pozytywne wrażenie esencjonalny i metny wywar. Miso (34 zł) jest natomiast kremową wersją ramenu z mieloną wieprzowiną, pomidorem, jajkiem oraz cebulą, która do całego zestawu kompletnie mi nie pasowała. W tym wypadku mamy do czynienia z opcją lekko słoną, choć z bardziej dominującą słodką nutą. Posiada jednak swój charakter, jest jakiś i na pewno do zapamiętania. Kilka słów należałoby poświęcić również makaronowi, będącemu niezwykle ważnym elementem zabawy w ramen. Ten z WSHOKU dojechał osobno zapakowany i pomimo niedługiej, ale jednak podróży, nie rozmiękł, zachowując przyzwoitą sprężystość.
Mając cały czas w pamięci fakt, że mamy do czynienia z jedzeniem na dowóz, to WSHOKU wypada przyzwoicie. Może i wrocławska konkurencja nie jest przesadnie duża, to smakowo wychodzi to powyżej średniej. Myślę, że na spokojnie można powtórzyć testowanie nowej ramenowni (?). W szoku nie jestem, ale udało się zjeść na szybki, leniwy lunch coś z charakterem.