Czy da się nakręcić dobry serial o pracy w gastronomii? Tematyka jest bardzo delikatna i łatwo potraktować ją po macoszemu, ale w końcu się udało. Producenci disneyowego serialu The Bear wykonali kawał dobrej roboty, tworząc przy pomocy krótkiej formy dzieło w dużym stopniu oddające realia pracy w restauracji.
Temat gastronomii podnoszony był w kinematografii wyjątkowo rzadko, a jeszcze rzadziej zdarzało się ukazać ten świat prawdziwie. Znajduję tu oczywiście dość proste wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Mianowicie odtworzenie realiów pracy na kuchni to zadanie mocno karkołomne. Z jednej strony ogranicza nas powierzchnia – zwyczajowo ciasna kuchnia, uwarunkowania kulturowe – sama gastronomia w różnych zakątkach świata funkcjonuje jednak w inny sposób, ale i tak ważny dla filmu aspekt ekonomiczny. Ostatecznie ktoś takie serial czy film musi chcieć zobaczyć, a wydaje mi się, że poza frikami mojego pokroju, gastronomia nie stanowi głównej osi zainteresowania większych mas. Plus najważniejsze – kto nigdy nie zaznał pracy w gastro od wewnątrz, może nie zrozumieć pewnych sytuacyjnych wątków.
Chyba, że całość obuduje się interesującą historią, umiejscawiając kulinarną tematykę gdzieś obok. O tym jednak za chwilę. Kiedy myślę sobie o pozycjach filmowych traktujących stricte o gastronomii, do głowy przychodzą mi niemal z automatu Zaklęte rewiry Janusza Majewskiego, z doskonałą rolą młodziutkiego Marka Kondrata. Kilka lat temu pojawił się Ugotowany z Bradleyem Cooperem w roli głównej, stanowiący o fine diningowej odnodze gastronomii. Mnie niespecjalnie jednak porwał. Zawsze bawi animowane Ratatuj, ale tę pozycję umieszczam w zestawieniu raczej w formie uśmieszku z przymrużeniem oka. W podobnym okresie na ekrany zawitał traktujący o foodtruckach Szef, ale to kolejna opcja raczej dla osób lubiących niespecjalnie ambitne kino. W nieco innym ujęciu kwestia gotowania ujęta została w Uczcie Babette i jest to zdecydowanie film, który każdy miłośnik jedzenia oglądnąć powinien. Na koniec jeszcze pozycja obowiązkowa, czyli Skrzydełko czy nóżka z niezwykłym Luisem de Funesem. Tutaj gastronomia gra główną rolę, choć historia opowiadana jest raczej z pozycji człowieka opisującego tę dziedzinę naszego życia.
Poza tym na wszystkich platformach streamingowych do wyboru mamy niezliczone ilości programów kulinarnych, reportaży czy filmów podróżniczych opowiadających o jedzeniu na całym świecie. Są pośród nich pozycje wybitne, ciekawe, intrygujące, natomiast to w dalszym ciągu inny rodzaj kina.
Na to wszystko nagle wchodzi Disney+ i robi wielkie bum! Na platformie, którą wcześniej rozpatrywałem jedynie pod kątem bajek, trafia się perełka. Muszę w tym miejscu od razu zaznaczyć, że serialowicz ze mnie żaden. Zwyczajowo brak mi czasu oraz cierpliwości do oglądania tasiemcowo ciągnących się kolejnych odcinków, dlatego w naszym domu rolę osoby oglądającej wszystkie możliwe nowości przejęła zdecydowanie żona. Moja roczna średnia serialowa to jakieś… pół serialu. W 2022 pobiłem prawdopodobnie prywatny rekord, ponieważ najpierw w jedną noc wciągnąłem Wielką wodę – tutaj jednak aspekt sentymentalny odegrał znaczącą rolę. Potem już na sam koniec, w okresie świątecznym w końcu dałem się namówić na The Bear. W końcu to serial branżowy, w dodatku co chwilę pytaliście czy już oglądałem, więc uległem presji i raz jeszcze wystarczyła jedna noc, aby domknąć wszystkie odcinki.
WYDAWKA!
Jaki jest serial The Bear? Pozostając w klimatach kulinarnych napisałbym – mam tabakę, więc nie mam czasu opisać go inaczej, niż jako zajebisty. Żarcik oczywiście. Mam wielką chęć opisać serial w reżyserii Christophera Storera, bo najzwyczajniej w świecie genialnie oddaje pracę w gastronomii, a przy tym jest tak sprawnie nakręcony, iż ogląda się go z gigantycznym funem odcinek po odcinku. I tylko na koniec przychodzi rozczarowanie, że finisz nadszedł tak szybko.
Rzeczywiście tych osiem odcinków, których długość waha się od od 20 do 31 minut, z jednym odstępstwem do normy w postaci ostatniego, cieszącego nasze oko aż 47 minut, wciąga niczym najlepsze danie. Tempo to słowo klucz The Bear. Historia pędzi bez opamiętania, kolejne epizody z życia bohaterów pojawiają się na ekranie, niczym rosnąca w tabelkach inflacja. Według mnie to wielki atut serialu, a jednocześnie – niekoniecznie zaplanowana – paralela gastronomicznego świata. Nie ma w nim czasu na zatrzymanie się, odpoczynek i wrzucenie na luz. Kolejne zamówienia wyskakują z bonownika, a klienci dobijają się do drzwi jeszcze przed otwarciem.
The Bear przedstawia codzienne życie jednej z chicagowskich knajpek, doświadczonych samobójczą śmiercią właściciela, długami, piętrzącymi się zobowiązaniami wobec dostawców i nudnym menu, nad którego udoskonaleniem nie ma komu przysiąść. Biznes przejmuje brat poprzedniego właściciela – utalentowany i już doceniony w świecie gastronomii Szef Kuchni, dla którego przejście z fine diningowej kuchni do upaćkanego tłuszczem skrawka losowo rozmieszczonych sprzętów kuchennych jest swego rodzaju upadkiem i lekcją pokory. Jednocześnie jednak szansą na nowe otwarcie, odcięcie się od historii, a przy okazji zmierzenie się z demonami oraz po prostu możliwością stania się facetem, zrzucającym ciuszki wiecznie pomiatanego młodziana.
CZY TO MA SENS?
Wychodzące co i rusz z kolejnych szaf gastronomiczne trupy wystawiają cierpliwość i psychikę Miśka na gigantyczną próbę. Próbę, z której w ostatecznym rozrachunku – przynajmniej takie wrażenie odnosi się po ostatnim odcinku – wychodzi zwycięsko, ale jednak z ciągłą bitwą myśli. Myśli krążących wokół tego, czy walka o utrzymanie rodzinnego biznesu na powierzchni ziemi ma sens. Tego prawdopodobnie dowiemy się dopiero w drugim sezonie, którego nakręcenie autorzy zapowiedzieli tuż po gigantycznym sukcesie pierwszego. Carmy Barzatto w zasadzie walczy o niemożliwe, i tutaj kolejny raz zauważam tak mocne nawiązanie do całego gastro biznesu. W nim nie ma chwili spokoju, stabilizacji, pewności jutra. Kiedy już czujesz, że wszystko zaczyna się układać, ze wspomnianej szafy wypada kolejny truposz. A to zastępca szefa kuchni rzuci fartuchem i wyjdzie z pracy przed najważniejszą zmianą, a to swoją cichą wojenkę rozwalającą pracę całego zespołu rozpoczną kobiety, a to ktoś nie wstawił wywaru.
KTO W GASTRO PRACOWAŁ, TEN SIĘ W CYRKU NIE ŚMIEJE
Kto w gastro pracował, ten się w cyrku nie śmieje. To znane powiedzenie, odnoszące się do wszelkich możliwych przypadłości, z jakimi mierzy się branża. Wszystko, czego nie doświadczycie w pracy korporacyjnej, każdy absurd, jakiego nie wymyślilibyście na największym rauszu, w gastronomii staje się czymś normalnym.
Reżyser The Bear bardzo umiejętnie wplata w scenariusz elementy wyraziście eksponujące wszelkie gastronomiczne patologie. Wprowadzona przez zdolną asystentkę Miśka – Sydney, hierarchiczność i zadaniowość na kuchni, okazuje się skuteczna, a jednocześnie uruchamia najgorsze demony. Wyraźny podział ról wyznacza granice i ogranicza kreatywność. Młody nie może być lepszy od szefa, nie może zaproponować swojego dania do menu. Ma robić to, czego wymaga szef. Carmy w pewnym momencie przeistacza się w gorszą wersję swoich wcześniejszych przełożonych, postępujących dokładnie wedle podobnego schematu. Fakt pojawiających się co i rusz sennych koszmarów z byłymi szefami nie powoduje refleksji na temat własnego zachowania. Ta przychodzi dopiero, kiedy wszystko wali się, jak domek z kart.
Serial, w której główną role odgrywa absolutnie doskonały Jeremy Allen White w sposób wybitny odrzuca banalne schematy znane z wielu produkcji. Nie mamy tu cukierkowego świata z koniecznym happy endem. Reżyser pozostawia nas w ciągłym napięciu i z przekonaniem, iż spełnienie w gastronomii to pojęcie względne, a na pewno krótkotrwałe. Sukces to nie pokaźna kwota na koncie, a choćby jedna w spokoju przespana noc. Sukces to nie pozytywna recenzja w gazecie, a powracający codziennie klienci. Sukces w gastronomii to nie sława, a możliwość posiedzenia choćby przez chwilę na szlugu przy śmietnikach.
GASTRO TO LUDZIE
Osią historii jest praca w kuchni, ale to dziejące się niejako przy okazji małe historie ludzi tworzą całą podstawę, na jakiej zbudowano sukces The Bear. Historie opowiedziane w telegraficznym skrócie, a jednocześnie tak mocne, że zapadające w pamięć. Bo gastro to ludzie, bo gastro to małe dramaty każdego pojedynczego pracownika – od pani na zmywaku, po właściciela. To historie braku docenienia, problemów w domu, kłopotów z dziećmi, nałogami czy psychiką. Właśnie one powodują, że stabilizacja w tym biznesie to pojęcie nieznane.
Gdybym miał komuś opowiedzieć czym jest praca w gastronomii, prawdopodobnie powiedziałbym – oglądnij The Bear. To prawdziwe gastro życie bez pudrowania rzeczywistości. To knucie za plecami, chorobliwy pracoholizm połączony z przesadną ambicją, podszyty nierzadko narkotykami i nadużywanym alkoholem. Każdy dzień to dążenie do perfekcji kosztem własnego zdrowia i zaniedbywania relacji z bliskimi.
Jestem zachwycony i niemalże podniecony tempem serialu, przygotowaniem scenariuszowym oraz branżowym, oddaniem realiów i stworzeniem Hells Kitchen, ale nie z wyreżyserowanej bajki Gordona Ramsaya, tylko w formie rzeczywistości, jaką zastaje każdy pracownik gastro. Z niecierpliwością czekam na drugi sezon The Bear i mam nadzieję, że w dalszym ciągu utrzymana zostanie konwencja, według której najważniejsze rzeczy dzieją się w kuchni, a rzucanie patelniami, szyderka pracowników i złość szefa kuchni uzupełniona zostanie przez historie wyrazistych bohaterów. W kategorii serial gastronomiczny, The Bear otrzymuje ode mnie 11 na 10.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie