Historię moich prób tracenia wagi i ponownego tycia znają na pewno dobrze wszyscy czytelnicy, którzy śledzą WPK od początku czy chociaż od dawna. Przy okazji, wielkie dzięki, że wytrzymaliście tu tyle lat. To historia ciągłych wzlotów i upadków, prób i błędów, treningów i jedzenia, jedzenia i treningów.
Kiedy Magda z Hardego, gdzie trenuje już dobrych kilka lat, poprosiła mnie o napisanie jakiegoś tekstu na temat umiejętności łączenia mojej pracy – jedzenia znaczy się – z treningami, długo siedziałem nad jego zakończeniem. No bo jak to, mam Was ściemniać, że jestem tak zdyscyplinowany, iż pogodzenie tych dwóch spraw przychodzi mi z łatwością? No nie przychodzi. Jestem wręcz absolutnym zaprzeczeniem tego, co powinno się robić, aby treningi miały sens.
Pomyślałem więc, że lepiej będzie opowiedzieć tę historię ustami człowieka ciągle walczącego z wagą, sobą, słabościami i przyzwyczajeniami. Czy ta walka kiedyś się zakończy? Możliwe, choć nie pokładam wielkich nadziei.
Ok, czego więc NIE ROBIĆ, kiedy już zdecydujecie się na podjęcie treningów?
NIE MYŚL, ŻE NA JEDNYM TRENINGU SPALISZ PIZZĘ
Potrenowane, to teraz można iść pojeść. Nie do końca, choć ten tekst należy do najpopularniejszych wśród moich współćwiczących. I wszystko byłoby super, gdyby jednak prawda leżała pośrodku, a nawet była zupełnie inna. Otóż ta przysłowiowa pizza to tak lekko licząc 1000-1200 kalorii, podczas gdy jeden mocniejszy trening pozwoli ci na zgubienie około 500-600. Jak widzicie, liczenie w tym przypadku ma dość spore znaczenie, podobnie jak sam jadłospis, z którego korzystamy po wysiłku.
Naturalnie nie chciałbym komukolwiek zabronić jedzenia tego, na co ma ochotę, ale rzeczywiście wykonanie jednego treningu nie sprawia, że nagle możemy wrzucać w siebie tony jedzenia.
DZISIAJ NIE PÓJDĘ, ALE JUŻ JUTRO…
Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie odkładaj tego treningu na jutro, które nigdy nie nadejdzie. Jutro to często w domyśle nigdy. Nie szukaj sobie każdej możliwej wymówki, aby nie pójść poćwiczyć. Kot może zatęsknić godzinę dłużej, pranie można wywiesić nieco później, a ten serial to już w ogóle najlepiej smakuje po wysiłku.
Odpuszczenie jednego treningu najczęściej skutkuje odpuszczeniem kolejnego, a powroty bywają ciężkie. Nawet bardzo ciężkie. Wejście z powrotem na odpowiednie tory to katorga i ciągła walka w głowie. Nie rób sobie tego.
I tak, ja też mam dwójkę dzieci, które trzeba odwieźć do szkoły, a potem przywieźć i odwieźć na treningi. I ja też często odkładam pójście na trening na kolejny dzień, choć tak naprawdę mógłbym znaleźć czas.
DWA RAZY W TYGODNIU MI WYSTARCZY
Potrzeby ruchowe każdego z nas są odmienne, ale zasadniczo ograniczenie się do dwóch treningów w tygodniu nie daje wielkich szans na założoną utratę wagi. Z doświadczenia wiem, że najlepszą formę osiągnąłem w momencie, gdy wszedłem na poziom sześciu jednostek treningowych w tygodniu. Oczywiście to również mocno obciążające organizm natężenie, ale wtedy realnie mogłem pogodzić jedzenie i trenowanie oraz utratę wagi.
TERAZ TO JUŻ NIC NIE BĘDĘ JEŚĆ
Nie, nie, nie! Pomiędzy ograniczeniem, a odstawieniem jedzenia istnieje pewna zasadnicza różnica. Organizm nie znosi ekstremalnych zmian i mimo wszystko najbardziej wskazana jest jakaś forma równowagi. Już samo wprowadzenie regularnych treningów dla osoby, która przez kilka miesięcy czy lat nic nie robiła, będzie niezłym szokiem. Nie warto jeszcze dobijać go odrzuceniem jedzenia. Dlaczego? Bo w końcu zaczniecie znowu jeść, tak to działa.
TO NIE SPRINT
Zabawa w utratę kilogramów nie jest dla sprinterów w stylu Usaina Bolta. Ja rozumiem, że wesele za rogiem, urodziny babci za miesiąc czy ważna randka za tydzień. Tak to jednak nie działa. W łączeniu normalnego odżywiania się z ruchem ważny jest rozsądek i cierpliwość. To taki bieg na 10 km, do którego najpierw długo się przygotowujesz, trenujesz, podejmujesz pewnych wyrzeczeń, aby na końcu włączyć piąty bieg i zwyciężyć na ostatniej prostej.
Mówię Wam to ja, Gruby z WPK, weteran wielu diet. Żadna dieta cud nie ma sensu, a jedynie rozwala Wam organizm i jego funkcjonowanie. Nie ma się co łudzić – nie osiągniecie efektu w tydzień czy miesiąc, a nawet dwa. Jeśli naprawdę chcecie stracić wagę na dłużej, a może i na zawsze, nastawcie się na solidną robotę i dobry rok doprowadzania organizmu do stanu normalności.
Rozsądek i wytrwałość – tyle mogę Wam polecić. Jeśli planujecie rozpocząć treningi, bo ważycie według Was samych zbyt wiele, zróbcie to z głową. Przejdźcie się najpierw do lekarza, zróbcie komplet podstawowych badań, przebadajcie serce, a potem ustawcie myślenie na działanie. Nie ekspresowe, ale systemowe. Dla mnie ruch to wielka przyjemność, bo uwielbiam wysiłek, tylko ilość przyjmowanego przeze mnie jedzenia sprawia, że kilogramów jest trochę zbyt wiele. Nie nakładajcie na siebie drakońskich diet i nie chciejcie schudnąć w miesiąc. I tak żyjecie ze sobą już jakiś czas, więc wytrzymacie kilka chwil dłużej. Step by step, ziarenko do ziarenka, niech wszystko się zgadza. I po prostu – nie odpuszczajcie i nie szukajcie sztucznych wymówek.