W ostatnich dniach, od kiedy podjąłem decyzję o tym, że w końcu nadszedł czas na zrzucenie zbędnych kilogramów, zacząłem eksperymentować w domowej kuchni z przeróżnymi pastami, aby mieć czym posmarować kawałek pity czy tortilli na śniadanie lub kolację. Rozpocząłem od hummusów i muszę przyznać, że wychodzą mi już całkiem niezłe, ale zdałem sobie sprawę z tego, że przygotowanie naprawdę dobrego nie jest najłatwiejszym zadaniem. We Wrocławiu genialny hummus spotkałem w W kontakcie, w Warszawie trafiłem na bardzo dobry w Shipudei Berek, a pod sam koniec wakacji trafiłem ze znajomymi i dzieciakami na Plac Społeczny, gdzie rozgościł się food truck Muss, który wcześniej, o ile coś mi się nie ubzdurało, nosił nazwę Muss Hummus.
Ustawione przed autem menu jest minimalistyczne do granic możliwości. Trzy hummusy do wyboru, do tego zestaw z falafelami, tyle. Wąska specjalizacja, czyli coś na czym food trucki powinny się skupiać.
Zamawiamy hummus z harissą (14 zł) oraz tradycyjny z falafelami za 18 zł. Dziesięć, może maksymalnie piętnaście minut oczekiwania, bah, bah i miseczki z hummusem trafiają w nasze ręce. W międzyczasie z niepokojem spoglądam w stronę auta, z którego wydobywa się niezbyt przyjemny zapach przepalonego tłuszczu, na którym właśnie smażyły się moje falafele.
Pozornie, podane nam porcje są niewielkie, ale po pierwsze – nie taka jest raczej idea, żeby obżerać się za dwóch, a po drugie – w tej miseczce naprawdę mieści się sporo pasty, która do spółki z warzywami i pitą tworzy idealną opcję do zaspokojenia głodu.
Hummusy to nie jest raczej wrocławska czołówka, do W kontakcie nawet nie ma podejścia. To raczej taka średnia półka. Przede wszystkim nie odpowiada mi tekstura – hummus jest zbyt gęsty, grudkowata struktura sprawia, że po kilku kęsach nie czuć tej charakterystycznej kremowej lekkości hummusu, a bardziej męczącą, ciężką breję. Smakowo jest przyzwoicie, choć – co dziwne – nierówno, bo w wersji ostrzejszej, z harissą, wyczułem nieco przeszkadzającą nutę tahini, czego nie znalazłem w tradycyjnej opcji. Całość polana jest oliwą oraz posypana pestkami dyni i ziarnami sezamu.
Do jedzenia właściwie nie trzeba używać sztućców, bo w ich rolę dobrze wcielają się marchewka z ogórkiem i pokrojona w trójkąty chrupiąca pita. Warzywa nadają nieco lekkości i przełamują meczącą na dłuższą metę, zwartą konsystencję hummusu. Problem mam też z falafelem, z którym wszystko ok jest wewnątrz, ale zgodnie z moimi przypuszczeniami, chrupiąca skórka ma niezbyt przyjemny aromat tłuszczowy.
Nie ma tu tragedii, ale czuję się jednak zawiedziony, bo od miejsca specjalizującego się w jednym produkcie, oczekuję dopracowania wszystkiego w najmniejszych szczegółach. W Muss tego nie ma, bo hummus posiada zbyt wiele niedociągnięć. To tak samo, jak nie mogę znieść fatalnych pierogów w pierogarni. Po prostu oczekiwania są duże, a co za tym idzie, wprost proporcjonalna jest skala zawodu. Jeśli mogę coś doradzić – to przede wszystkim zmienić teksturę hummusu oraz dodać trochę szaleństwa, poeksperymentować ze smakami i dodatkami, ponieważ obecnie, mimo ewidentnej mody na hummus, nie wystarczy już zmielić ciecierzycę z puszki, dodać pastę i zblendować. Potrzeba przede wszystkim trochę serca, czego ekipie Muss życzę.
Muss
Plac Społeczny