Ich pojawieniu się na wrocławskim Rynku towarzyszyła niemała wrzawa. Miejscowi fudisi i blogierzy o mało nie posikali się w pory, a miłośnicy burgerów tylko wzdrygali na myśl, iż w menu nie znalazło się miejsce dla buły z wysmażonym na well done kotletem. Pogromcy Meatów, bo o nich mowa, po odniesieniu ogromnego sukcesu w stolicy zdecydowali się otworzyć swój pierwszy lokal poza Warszawą, właśnie w najważniejszym mieście Dolnego Śląska. Naprzeciwko odciętej od rzeczywistości Piwnicy Świdnickiej, w towarzystwie stekowni ze stekami tak gumowymi, jak opona od trzydziestoletniego Stara, w końcu w miejscu naleśnikarni, w której ktoś nie do końca ogarniał co oznaczają dobre naleśniki.
Już w trakcie boomu burgerowego, jaki przewinął się przez Wrocław, biłem na alarm i głośno krzyczałem – kto pierwszy otworzy we Wrocławiu kanapkownię nieco bardziej zaangażowaną od klasycznej wołowiny zamkniętej pomiędzy dwie dmuchane bułki, najprawdopodobniej rozbije bank. Nie, nie żebym miał taki dar do interesów. Było to spowodowane wynikiem obserwacji pewnej mody w europejskiej gastronomii, odsyłającej zwykłe burgery do lamusa. Tym samym kanapki zwane premium przedostały się do streetfoodowej czołówki w towarzystwie jedzenia tex-mexowego i azjatyckiego. Sami Pogromcy Meatów to faktycznie przykład tego, w jaki sposób ubrać uliczne jedzenie w piękne szaty.
Do Pogromców udałem się już na początku ich działalności, ale nie będąc zadowolonym ze zdjęć, jakie udało mi się zrobić wewnątrz, wróciłem do lokalu, który przeszedł jedynie delikatny lifting po poprzednim najemcy, w jeden z pierwszych słonecznych dni wiosny 2017, zajmując miejsce w ogródku restauracyjnym. Tak mi się wszystko poskładało, że na Rynek dojechałem autem, a to wielki błąd, bo Pogromcy Meatów to poza kanapkami całkiem nieźle zaopatrzony multitap z 12 kranami, na których znajduje się polskie i zagraniczne piwo rzemieślnicze. Cieszy obecność dolnośląskich browarów, cieszy obecność takich smaczków, jak piwa z Omnipollo. Nie cieszy fakt, że nie da się połączyć jazdy autem z piciem dobrego piwa.
Oczekując na kanapki, zamawiamy przystawkę w formie zestawu rilettes (19 zł), w którym, niestety, po ciężkim weekendzie, zabrakło wersji z kaczką, podobnie jak zabrakło… frytek, choć tę drugą stratę przeżyliśmy bez większego problemu. Smarowidła stanowią pozytywny przedwstęp i powoli oswajają z myślą, że na przygotowywaniu mięsa to się tutaj znają. Boczek z suszoną śliwką, kardamonem i sosem sojowym to wersja z mniejszą ilością tłuszczyku, teksturą bliższy szarpanej wieprzowinie. Natomiast żebro daje pozytywnego kopa. Duże kawałki mięsa, tłuszczyk, delikatna słodycz i leciutka ostrość, stanowią połączenie wybuchowe, idealne do posmarowania podanej w prosty sposób, pokrojonej bułki, z jaką po chwili poznajemy się podczas jedzenia kanapek.
Jedno jest pewne – kuchnia działa szybko, kanapki trafiają na stoliki w ekspresowym tempie i nie wyglądają, jakby przygotowywał je pedant. Luźno ułożone kawałki mięsa i dodatków trafiają w moje gusta, bo sam nie należę do osób nadmiernie dbających o szczegóły, a wygląd tych kanapek to naprawdę szczegół. Pierwsze, drugie i trzecie miejsce w tej konkurencji zajmuje smak. Dobry boże, te lekko słodkie, zwarte bułki skrywają w sobie dynamit smaku, który eksploduje wraz z każdym trafiającym do ust kęsem. Ozór, kiełki rzodkiewki, mayochipotle, pieczona papryka, manchego i marynowana kalarepa (27 zł), mieszanka wybuchowa. Ozór należy do tych, które śmiało możecie polecać komuś, kto za nim nie przepada. Ten u Pogromców Meatów rozpływa się po każdym kontakcie z widelcem, a że w kanapce znalazły się trzy kawałki, nie łatwo przejeść całość. Składniki zdecydowanie grają w jednej drużynie, przyjemnie się komponują i stanowią niezwykle ważne tło dla bezbłędnie przygotowanego mięsa.
Kanapka z polikiem – normalnie w cenie 27 zł, nabyta drogą kupna podczas happy hours za całe 19 złociszy. Wnętrze skrywa przede wszystkim szaleńczo miękkie, pełne kolagenu poliki z przebijającym się gdzieś ciągle w tle, moim ukochanym kuminem. Do kiełków rzodkiewki i rokitnika dołącza tu jeszcze twardawa, kontrastująca z resztą marchewka, natomiast samo mięso jest soczyste i poszarpane, i znika z talerza niezwykle szybko. Na koniec jeszcze jedna sprawa – nie zjecie tych kanapek inaczej, niż tylko widelcem i nożem, tak jak nauczyliśmy to robić Francuzów.
Pogromcy Meatów nie tyle sprostali wysokim oczekiwaniom. Oni najzwyczajniej w świecie weszli do Wrocławia z buta, rozbili bank swoim mięsem i wskazali kierunek, w którym tak mocny wrocławski streetfood powinien podążać. Tam, gdzie warunkiem koniecznym osiągnięcia sukcesu i zadowolenia gości jest jakość produktu, pomysłowość i staranność w przygotowywaniu potraw. Pogromców chciałbym jeść choćby i codziennie, więc jeśli tego jeszcze nie zrobiliście, zalecam z pełnym przekonaniem.
Pogromcy Meatów WRO
Rynek 22
TAAAAK!
W końcu są we Wrocławiu!
Dzięki za cynk.
Ceny są przesadzone i bynajmniej nie chodzi o fakt, że mnie nie stać. W moim odczuciu 30 zł za burgera to już lekka przesada. Jedzenie jest smaczne ale „Pogromcy Meatów” dla mnie pozostaną raczej ciekawostką, aniżeli lokalem, który systematycznie będę odwiedzał jak choćby Pasibusa.
jak to Madame już nie ma? czy to znak, że Manekin w końcu powinien tu wkroczyć? 😀
Miałem dwukrotne do nich podejście i niestety nie mogę podzielić zachwytu autora. Moja kanapka z polikiem była najbardziej słonym daniem jakie w życiu jadłem, znajomi którzy byli razem ze mną podzieli moją opinię. Na zapytanie kelnera czy powinna ona właśnie tak smakować otrzymałem odpowiedź, że tak to jest z wołowiną… Za drugim razem kurczak bez smaku. Uważam, że dania nie są warte swojej ceny. Wychodząc żałowałem, że nie poszedłem do sprawdzonego Pasibusa.