Wigilie firmowe rządzą się swoimi prawami. Wiadomo jak drugiego dnia czuje się człowiek, który poprzedniego wieczora z kompanami z pracy niespecjalnie się oszczędzał i podlewał pierogi z kapustą odpowiednimi trunkami. W sobotni poranek i przedpołudnie nie należałem do najbardziej szczęśliwych i pełnych życia osób, dlatego też już od pierwszego momentu po przebudzeniu wiedziałem, że ten dzień upłynie pod kątem jedzenia zamawianego z dowozem. Wieczorem do gry wjechała niezawodna Mania Smaku, a jeszcze przed południem uruchomiłem Wooopit, aby zasilić swój skonany organizm czymś słodkim. Może Was to dziwi, ale zdecydowanie nieprzesadzone słodkości robią mi dobrze w takich momentach.
Przeszukałem dostępne opcje, dwukrotnie pominąłem Legal Cakes, aż w końcu niespecjalnie pocieszony musiałem do nich wrócić i właśnie z otwartej we wrześniu kawiarni dotarła do mnie po około 50 minutach paczuszka. Czym jest Legal Cakes? Otóż to miejsce na ziemi stworzone z myślą o osobach kochających przeliczać kalorie, gramy białek, węglowodanów i tym podobnych, absolutnie niepotrzebnych nam informacji. Oczywiście z tym brakiem potrzeby to spora przesada, bo dobrze wiedzieć, co się je, natomiast początkowe wejście Legal Cakes, obecnego dotychczas tylko w Warszawie, pachniało mi trochę hipsteriadą na przesadnym poziomie. A że mnie do hipstera daleko, jak stąd do Medellin, kilkukrotnie skutecznie unikałem wizyty w LC przy Renomie.
Dlaczego hipsteriada? Jakoś tak dziwnie ogólnie kolorowy design miejsca, łączący się z batonikami dla ludzi z siłowni, ciastami przygotowywanymi bez użycia sacharozy, glutenu, śmietany czy masła, a więc właściwie bez wszystkiego, tak mi się kojarzył. I wiecie co? Należy mi się kop w tyłek, o czym zaraz.
Ogólnie w menu Legal Cakes znajdują się także śniadania, w tym zwracające na siebie uwagę gofry z boczkiem i syropem klonowym, placki z batatów, owocowe bowle, sporo ciastek i koktajle. Dużo tego, ja pozostałem przy słodkościach, czego jak się zaraz okaże, nie pożałowałem.
Na początek do gry wchodzi Wuzetka (18 zł). Tak, tak, Wuzetka z, uwaga: mąką jaglaną, kasztanową, gryczaną, olejem kokosowym, mlekiem i mleczkiem kokosowym, migdałowym, kokosowym w proszku, miodem, syropem klonowym, kakao, sodą, jajkami, erytrolem, aromatem waniliowym i migdałowym, dżemem owocowym, cytryną i herbatą. Uffff, jeśli dobrnęliście do końca składu, to gratulacje. Informacja dodatkowo – kawałek ciasta to 519 kalorii, więc nie ma żartów. Dobra, umówmy się, na pierwszy rzut oka to nie może smakować. Że tak bez bitej śmietany? No cholera, da się. Da się nieźle nawet, a legalna wuzetka naprawdę mnie kupiła. Czym? Nie jest za słodka. To pierwszy, ale w moim wypadku ogromny atut. Ma ciekawą teksturę, nieco piankowy krem i jest przyjemnie zbalansowana, a w tle cały czas pojawia się kokos. Chyba zrozumiecie, jeśli nie wymienię Wam wszystkich składników występujących w Legalnym Bounty (17 zł), ale trwałoby to kolejne trzy minuty. Tutaj ponownie pojawia się kokosowy element, co oczywiste, ale on akurat do mnie niespecjalnie trafia, mocno dominuje, a cały kawałek jest minimalnie za suchy . Moje serce podbija natomiast Tiramisu (17 zł) bez grama mascarpone. Genialnie migdałowe, delikatne i w odpowiedni sposób zgrywające biszkopt z kremową podstawą. Przyznam, że mógłbym jeść kilogramami, tym bardziej, że jedna cząstka zawiera jedyne 236,7 kalorii. L’Oreo (8,50 zł) to bezglutenowy mocno zbity baton kakaowy z nadzieniem kokosowym. On akurat niespecjalnie do mnie przemawia, a właściwie jego mocno skondensowana forma, w której pojawia się wyraźna słodycz.
Legal Cakes, sorry. Trochę pochopnie Was oceniłem, bo ciasta robicie na bardzo przyzwoitym poziomie. Mają tylko jedną wadę – pomimo niemałej kaloryczności, nie są nadmiernie słodkie, przez co po jednym kawałku bez problemu mogę zjeść kolejny, a potem… jeszcze jeden.