Dość mocno obstawałem za rozwojem kuchni roślinnej w 2018 roku, pisałem o tym w noworocznych przewidywaniach, dlatego w sumie zupełnie nie zdziwił mnie ruch właścicieli znanej dotychczas z południa Polski wegańskiej Mihiderki, którzy zobaczyli potencjał dla swojego biznesu w stolicy Dolnego Śląska. Przebąkiwania o starcie lokalu pojawiały się już w styczniu, ale całość procedur pozwoliła na rozpoczęcie działalności w ostatnim dniu lutego.
Sama lokalizacja jest nie tyle dziwna, co dawno niespotykana. W biurowcu naprzeciwko Galerii Dominikańskiej działała dotychczas jedynie przez krótki czas restauracja Vapiano i sam ten fakt zawsze trochę mnie dziwił. No bo tak – ludzi ogrom, parking jest, czyli potencjał spory, a względna odległość od Rynku nie powinna odstraszać tych bojaźliwie nastawionych do knajpek w ścisłym centrum miasta. Wnętrze typowo bistrowe, ikeowe właściwie, ze ściśniętymi ze sobą stolikami oraz barem z widoczną kuchnią. W każdym razie na wielką intymność liczyć nie możecie.
W karcie znajdziecie wiele mówiący miks na zasadzie – uciekamy od specjalizacji, chcemy, aby każdy znalazł tutaj coś dla siebie. Oczywiście nie zamierzam narzekać, bo to czysty pragmatyzm. Jest więc hummus, są burgery, zupy oraz dania główne w postaci gulaszu czy curry, oczywiście w wersjach roślinnych. Orzechowy krem marchewkowy (13 zł) idzie na pierwszy ogień i od razu pojawiają się pewne obawy. O ile przy kilku pierwszych łyżkach marchewkowa słodycz jest przyjemna, tak później doskwierać zaczyna jej jednowymiarowy smak, brak soli i ogólnego balansu, którego w żadnym wypadku nie załatwiają dodane w ilości hurtowej orzeszki. Zdecydowanie lepiej wypada hummus (12 zł). Nie jest to czołówka past z cieciorki, jakie jadłem, ale całkiem przyzwoita robota. O jego charakterze decyduje nadmierna ilość cytryny, mocno wyczuwalne jest tahini, ale w formie dużej przekąski dla kilku osób sprawdzi się poprawnie.
Żółte curry (21 zł) wygląda, jak wygląda, sami widzicie. Jego podbudowa z mleczka kokosowego jednocześnie dominuje i spłaszcza odbiór, sprawiając, że homeopatyczne ilości przypraw nieco giną. Można powiedzieć, że to całkiem przyjemne, ale bardzo grzeczne curry, będące raczej formą warzywnego gulaszu z kalafiorem i groszkiem w rolach głównych. Pierwsze skojarzenie związane z curry? Mocne, wyraziste smaki. Zdecydowanie nie w tym wypadku. Prawdziwe uderzenie otrzymałem natomiast w burgerze (15 zł). Jednym z zadań w trakcie zamawiania tego właśnie dania jest wybór sosu. Spośród kilku dostępnych opcji wybrałem, jak się okazało po chwili, najgorszą – sos BBQ. Jak czytam w menu: „… w naszej wersji z suszonymi śliwkami, dużą ilością przypraw oraz whisky”, co samo w sobie brzmi interesująco. Sam burger wygląda niemalże wzorcowo. Obstawiam, że wiele osób mogłoby go pomylić z mięsną wersją, jeśli chodzi o wygląd oczywiście. Jest tylko jeden, za to znaczący problem. Kanapkę zamordował wybrany przeze mnie sos BBQ. Sos zdominowany przez okrutnie nieprzyjemny jałowiec, którego w takim stężeniu nie da się lubić. I uwierzcie, to nie kwestia tego czy ktoś lubi, czy nie jałowiec. To jest ziołowa gorycz na absolutnie nieakceptowalnym poziomie.
To w ogóle ciekawostka – jedne dania są niedoprawione, inne absolutnie przegięte. I rozumiem, że z tym jałowcem to taki zamysł i ktoś sobie to wykoncypował w kuchennym zaciszu, ale hej – to oznacza, że ten ktoś ma albo wypalone kubki smakowe, albo zrobił to celowo. W podobny sposób można byłoby wrzucić tam kilogram papryczek carolina reaper i byłoby tak samo niezjadliwe. Szkoda, bo wypiekana na miejscu, żółciutka bułka zwiastowała całkiem ciekawą całość.
W Mihiderce jest kolorowo, optymistycznie, ale jedzenie trochę zaciemnia ten obraz. Owszem, to nie jest jednoznacznie zła kuchnia, w żadnym wypadku. Na pewno wyjdziecie najedzeni, na pewno traficie na przyzwoite pozycje, choć musicie liczyć się także z tym, że poszczególne dania Was nie zadowolą. Czy to poziom Wilka Sytego czy choćby Żyznej? Zdecydowanie nie, a jak to w sieciowym koncepcie bywa, najważniejszym ogniwem może być czynnik ludzki, decydujący o tym, że ktoś zamiast pięciu ziarenek jałowca, dorzuci pięć kilogramów., wzmacniając sos dodatkowo toną goździków. Więcej równowagi smakowej poproszę, a wege wrocławianie powinni być zadowoleni.
Mihiderka Wrocław
ul. Bł. Czesława
Totalnie się nie zgadzam, gdy tylko jestem w jednym z miast, w których jest też Mihiderka, od razu tam biegnę. Najlepsze wegańskie burgery pod Słońcem!
Naprawdę nie musisz. Dla mnie jest to słabe.
W Katowicach zawsze proponują wymieszać ten BBQ np. z majonezem, bo jak sami mówią – jest za mocny w smaku. Dodatkowo dają skosztować sosów, więc jak dla mnie spoko.
I potwierdzam, że czasem dania są przeładowane przyprawami a innym razem nie. Z „ciekawostek” dodam, że w Gliwicach dają większe porcje niż w Katowicach oraz, że często burgery są chłodne, jakby podgrzane pół godziny wcześniej. Jednak myślę, że nie ma co rezygnować tylko poprosić o podgrzanie. 🙂