-2.9 C
Wrocław
wtorek, 18 lutego, 2025

Krzyk Polaka – za drogo!

Zbierałem się do napisania tego tekstu dobre dwa lata. Zastanawiałem się jak to zrobić, aby pobudzić dyskusję, a nie obrazić wszystkich dookoła, bo takich w naszym kraju mamy już wielu i chyba wystarczy. Temat jednak siedzi we mnie od dłuższego czasu, a ma bezpośredni związek z tym, co robię na co dzień na blogu. Otóż po latach obserwacji doszedłem do wniosku, że jesteśmy narodem, dla którego zawsze i wszystko jest za drogo.

Kochamy narzekać. Na polityków, dziury w drodze, sąsiadów, słabą pracę, na sportowców, na wszystko. Dosłownie wszystko. Genialnym przykładem są wspomniane drogi. Przez lata narzekać można było na ich brak. Kiedy już w końcu je wybudowano, kierunek krytyki przeniósł się w stronę tego, że były za drogie, teraz że są niebezpieczne, a przecież czasami jeszcze mamy bramki w trakcie trasy. Spróbujcie wsiąść do taksówki i poruszyć jakikolwiek temat, a z automatu usłyszycie o sprzedajnych sędziach, kolejkach u lekarzy, niskich zarobkach, wysokim zusie. To samo w pociągach, autobusach, na przystankach, w kolejce do lekarza. Janusz Głowacki zwykł mawiać, że najbardziej pozytywna odpowiedź Polaka na pytanie Jak się masz? brzmi: Nie mogę narzekać. W tym krótki zdaniu zawiera się wiele, a już na pewno znaczący obraz przeciętnego Polaka.

Dlaczego o tym piszę na blogu kulinarnym? Jedzenie stanowi jeden z najpopularniejszych tematów rozmów Polaków – czy tego chcemy, czy nie. Polacy oglądają Kuchenne Rewolucje, Polacy jeżdżą do Włoch, Chorwacji, Meksyku i widzą jak się tam je, widzą ile kosztuje jedzenie, zyskują doświadczenie i pełne przekonanie, że oni o tej kuchni to wiedzą już wszystko, aby po powrocie do kraju na spokojnie zabrać się do oceniania. Wtedy się zaczyna.

Jedzenie to jedno, ale Polaków najbardziej ruszają pieniądze. Kiedy połączysz pieniądze z jedzeniem i dojdziemy do kwestii cen w restauracjach, zaczyna się wolna amerykanka. Dlaczego tak się dzieje, jak to się dzieje, że restauracyjne ceny poruszają tak mocno? Postanowiłem się przyjrzeć tematowi.

DZIEDZICTWO

Jesteśmy spadkobiercami bardzo niechlubnej tradycji i przekonania z poprzedniej epoki – skoro to prywaciarz, skoro ma własny biznes, to się dorabia naszym kosztem, a już na pewno oszust, złodziej i kłamca. To w nas siedzi bardzo głęboko, choć może nie zdajemy sobie z tego sprawy. W każdym dojrzałym społeczeństwie docenia się osoby podejmujące decyzje o prowadzeniu własnej działalności za odwagę, za próbę ciągnięcia gospodarki do przodu, a przede wszystkim docenia się tych, którym się udaje. U nas tradycyjnie spotykamy się z innym trendem. Idzie mu? To mu dowalimy – a tu komentarzyk na fejsbuniu, a tu znajomym opowiem, że słabe jedzenie, choć nawet nie byłem.

SPOŁECZEŃSTWO

Brak w dużej części Polaków poczucia oraz świadomości tego, że żyjemy w jakiejś społeczności, której powodzenie bezpośrednio przekłada się także na komfort życia innych. Brak tego poczucia, że nie warto myśleć tylko o swoim portfelu. Restaurator, który potrafi liczyć, zatrudnia kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt osób, tworzy kolejne miejsca pracy, szkoli specjalistów, zapewnia usługi czy to w społeczności miejskiej czy osiedlowej, płaci podatki. Elektryk, który jest specjalistą w swoim fachu, wymienia gniazdko w Twoim domu i woła 50 zł za usługę, a w odpowiedzi słyszy, że za tyle „to każdy może sam w domu sobie zrobić”, może dostać szału i mu się nie dziwię. Tak już ten świat jest złożony, że każdy ma swoją specjalizację i w normalnie ułożonym społeczeństwie nisze zapełniają się same. Ale przecież Polak lepiej ugotuje od kucharza, lepiej zmieni koło od mechanika, a nawet pojedzie lepiej tramwajem od motorniczego.

CIĄG PRZYCZYNOWO-SKUTKOWY

Kiedy oglądam w telewizji kłamstwa pewnego ugrupowania politycznego, które prosto w oczy łże z pełnym przekonaniem, że przecież ceny prądu nie poszły do góry, ceny żywności, transportu tak samo, a ludzie im wierzą, to zaczynam rozumieć skąd takie ogólne ogłupienie w narodzie. Napisałem ostatnio, że ceny jedzenia w restauracjach tak czy siak wzrosną, na co wielu mądrzejszych odpowiedziało, że plotę bzdury. Tutaj jednak nie trzeba być ekonomistą, żeby rozumieć ciąg przyczynowo-skutkowy – podniesienie cen prądu, produktów, pracy, podatków równa się wyższym cenom usług. Niestety w dalszym ciągu jakaś połowa naszych rodaków nie zrozumiała, że rozdawnictwo socjalne w jakimś zakresie musi się odbić na płaconych przez nas daninach czy kwotach usług, po prostu. I tak samo ma się rzecz w kwestii cen w restauracjach…

DLACZEGO TO KOSZTUJE TAK DUŻO?

To już jest wyższa matematyka i niestety kompletny brak świadomości ekonomicznej, czy w ogóle podstawowej, życiowej. Nie zliczę ile razy słyszałem:

  • bułka to jakieś 50 groszy, 100 g wołowiny 2 zł, pikle, sałata i pomidor to pewnie złotówka, czyli w sumie 3,50 zł, a oni mje tego burgiera gonią za 16 zeta.

Podobne wyliczenia odnośnie pizzy, ryb czy niemal wszystkiego czytam dość regularnie w komentarzach pod moimi relacjami z restauracji. No więc kochani pora odkryć prawdę objawioną, niebywałą tajemnicę dostępną tylko dla wybranych – cena składników to nie jest KUR.. CENA OSTATECZNEGO PRODUKTU. Przepraszam za wyrażenie, ale ręce opadają. Czy myślicie, że taksówkarz liczy Was tylko za te 4 zł za paliwo, które spalił podczas kursu, a sam jeździ tym autem pro publico bono? Czy myślicie, że u mechanika płacicie tylko za zmienione części? No to uwaga, przeżyjecie szok – standardowa, raczej znajdująca się w niższych widełkach marża narzut restauracyjna to coś pomiędzy 280 a 330%. Na jednych daniach jest to więcej, na innych mniej, więc sobie policzcie. Tutaj miejsce na kolejną uwagę – 280-330% to nie jest zarobek właściciela. Tutaj dochodzi kolejna kwestia – pracownik, lokal, składnik, podatki, eksploatacja, itd. I nagle wychodzi, że jakoś tak dziwnie tych burgerów za 16 musisz sprzedać 400-500 dziennie w małym punkcie, żeby jakoś utrzymać się na poziomie. Już nawet nie poruszam tematu płacenia za swego rodzaju klimat w danym miejscu, bo ucieklibyśmy już w ogóle daleko. Nie przekonałem Was? To już Wasz problem, sorry. I nie chodzi mi wcale, żeby narzekać na zły świat, tylko pokazać rzeczywistość i prawidła handlu.

CZY JA PŁACZĘ, ŻE NIE JEŻDŻĘ MERCEDESEM?

To jeden z takich dość naiwnych przyznam argumentów, ale mimo wszystko lubię go powtarzać. Dlaczego do cholery płaczecie na grupach, w komentarzach danej restauracji, że jest w niej drogo, skoro w niej nawet nie jecie? Dlaczego do cholery? Czy to jakiś rodzaj wyładowania złych emocji, może frustracji? Ja wiem jedno – stan mojego konta nie pozwala mi na zakupienie nowego Mercedesa, ale czy myślicie, że wbijam na fora fanów Merców i na fanpage niemieckiego giganta, aby narzekać, dlaczego te auta są takie drogie? No kur… nie! Po pierwsze szkoda mi czasu, po drugie nie jestem wariatem, który narzekałby na coś, na co go nie stać. Tak po ludzku. Mało tego, mega doceniam wszystkich, którzy potrafią sprzedać towar za wysoką cenę. To jest dopiero sztuka i umiejętność zbudowania odpowiedniej marki. Płaczecie, że pizza za 18 zł to dużo, a jecie codziennie w barze z żarciem na wagę, gdzie kilogram warzyw kosztuje 42 zł. Płaczecie, że ktoś Wam sprzedaje ramen za 35 zł, a wpieprzacie kubełek kurczaka w panierce za 50 zł lub zestaw w Maku za 30 zł.

ZA DROGO! WSZYSTKO ZA DROGO!

Wiecie co jest najciekawsze? Że ja regularnie czytam komentarze tych samych trolii, dla których absolutnie wszystko jest za drogie. Tekst o pizzerii – pizza za 28 zł, phi, tylko debile tam jedzą. Tekst z restauracji z polskim jedzeniem – phi, pierogi za 33 zł, jak ja sam robię za to 3 kg. Tekst o lodach – porcja za 5 zł, to trzeba być debilem, żeby to jeść. Za drogi jest tost za 9 zł, za droga jest kanapka za 22 zł, za drogi jest stek za 59 zł, za drogie jest wszystko. To jest choroba i trzeba ją leczyć. Dla Ciebie za drogo to 20 zł, dla kogoś innego 50, a kolejny zapłaci 150 i pochwali, że za to co zjadł, to i tak niewiele.

Kochani, nie piszę tego oczywiście o ogóle. Wierzę, że wśród moich czytelników tego ciągłego narzekactwa nie ma, a świadomość kulinarno-gastronomiczna mieści się w wyższych pułapach. Piszę jednak o zjawisku dość zauważalnym, powszechnym, potrafiącym zrobić nieuczciwą burzę wokół niektórych miejsc. Ja sam dostaję czasami szału widząc cenę w niektórych restauracjach, wiedząc na jakim składniku to miejsce pracuje. Wtedy jednak robię to, co każdy normalny człowiek zrobić powinien – zerkam w menu i mówię: dziękuję, ale nie mam ochoty za to płacić tyle kasy. Proste, prawda? Nie krzyczę jednak w internecie o tym, że to złodzieje o dorobkiewicze, bo prędzej czy później i tak padną, oferując gównianą jakość.

Ręce mi opadają, kiedy słucham naczelnych krytyków cen, a po chwili czytam, że są zwyczajnymi ignorantami. Nie rozumieją podstawowych różnic produktowych, różnic w wiedzy Szefów Kuchni, a to wszystko to tak magiczna świadomość, która niby idzie do góry, a ja obstawiam, że stoi w miejscu. To są ludzie, którzy nie rozumieją tego, że jeśli jeden ramen kosztuje 20 zł, a inny 37 zł, to różnica wynika nie z tego, że ktoś chce się na Was dorobić – kocham to słowo, a zwyczajnie ten robiący to za 20 zł prawdopodobnie – nie umie liczyć, robi shit, albo zaniża specjalnie cenę, myśląc, że tak zdobędzie klientów.

I na koniec ważna kwestia pod rozwagę dla Was. Taka chwila przemyślenia. Idealną anegdotkę przytoczył jeden z moich czytelników:

  • Dzień dobry, ile za wizytówki?
  • 1500 zł
  • Tak drogo?! rok temu robiłem tam za rogiem za 800 zł
  • To proszę iść tam i zrobić sobie za 800 zł.
  • Tam już nie mogę, oni zbankrutowali.

Pomyślcie sobie, ile z tych najczęściej krytykowanych za wysokie ceny restauracji funkcjonuje i to funkcjonuje dobrze? A potem pomyślcie sobie, ile restauracji, które nie mają na siebie pomysłu i zaniżają ceny, oferując np. lunche za 19 czy 20 zł, dawno się zamknęło? Taka zagadka. Podpowiem tylko, że te pierwsze mają się dobrze, tych drugich dawno nie ma. Gastronomia, jak i każdy inny biznes to nauka liczenia. Nie umiesz liczyć, nie ma cię, a zaniżanie cen i bitwa na każdą złotówkę właściwie zawsze kończy się sromotną porażką.


Spodobał Ci się mój tekst? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie

Total 178 Votes
48

Napisz w jaki sposób możemy poprawić ten wpis

+ = Verify Human or Spambot ?

Komentarze

komentarze

Podobne artykuły

6 KOMENTARZE

  1. 100% racji w każdym zdaniu, a ilość łapek w dół pod tym artykułem tylko będzie świadczyła że poruszyło to właśnie taka część społeczeństwa 🙂

  2. Marża nie może być powyżej 100%…..
    Chodziło zapewne o narzut.

    A reszta, cóż, trochę prawdy trochę emocji trochę sosu z wszystko wiem o swoim narodzie.

    Zamiast narzekać na narzekanie i prawic kazania ponad głowami, to lepiej chyba rozsiewać pozytyw wokół, czy nie? Bo mi się tan tekst idealnie wpisuje w mentalność żółci i fermentu. Nawet jeżeli patrzy na sprawę z innej perspektywy….

    • Narzut, narzut. Z automatu napisałem. Ja nie hejtuję tutaj nikogo, więc ten wątek o żółci to sobie odpuścmy. Opisanie zjawiska to nie żółć.

      • Nie ma błędu – marża i narzut to jest to samo.
        Mozna liczyc marze od ceny zakupu, a mozna marze w cenie koncowej i wtedy jest maksymalnie 100%.
        W pierwszym wariancie moze byc i 300% np kupuje cos za 100, sprzedaje za 400 – dodalem 300% marzy.

  3. Fajny artykuł, zdroworozsądkowo przedstawiający sporą część społeczeństwa. Sam czasami lubię ponarzekać na ceny, ale to chyba bardziej z przyzwyczajenia 😁. Zasada jest prosta dobre jedzenie musi kosztować więcej. Koszt półproduktów za posiłek to tylko część ceny. Ponadto jakby zliczyć ile pieniędzy ludzie wydają na fast food – zebrało by się z tego na wizyty do fajniejszych restauracji.

    P. S. Tylko błagam kolego nie ruszaj polityki, bo ten temat nawet najlepsze danie może obrzydzić 😁.

  4. Moim zdaniem jest jeszcze jedna kwestia w tym wszystkim.
    Pomyślę teraz o koszulkach z Chin, takie za 10 zł, kiepskiej jakości, ale chodzić się chwilę da. Dlaczego są tak tanie? Bo chińczyk, który to szyje, zarobi na przysłowiową miskę ryżu. Materiał będzie złej jakości, rolnik od którego kupują bawełnę, zarobi na miskę ryżu. A my kupimy t-shirt bo tanio.
    Możemy kupić koszulkę szytą w Polsce, ale to już większy wydatek, mam świadomość, że nie każdego stać, są ważniejsze wydatki. Ale mam też świadomość, że raczej nikt w tych czasach nie zgodziłby się w Polsce szyć ubrań za miskę ryżu.
    Tak samo w gastro, dobrze o tym wiem, pracuję w branży.
    Jeśli cena jedzenia jest niska, daje mi to do myślenia, czy na pewno wszystko jest ok w tym miejscu. Wiem że nie… Zawsze na niskiej cenie ktoś cierpi, pół biedy jeśli jest to właściciel, który nie marzy o mercedesie i będzie zostawiał sobie mały zysk, a dużo inwestował w lokal, pracowników.
    Ale gorzej jeśli liczy na spory zysk, bo więcej klientów, bo cena zachęcająca, ale pracownicy cierpią.
    – zatrudniani studenci, mają ubezpieczenie przy rodzicach- mało kosztują
    – ludzie sami się godzą, bo dostają zasiłki: kuroniówka z Urzędu pracy, pieniądze na dzieci
    – pracują ludzie mający gospodarstwo, płacą KRUS, więc pracodawca już nie chce nic płacić więcej, bo po co
    – ludzie pracują tylko weekendowo, szef nie będzie płacił ZUS za 2 dni w tygodniu
    – ludzie zatrudniani na umowy zlecenia, pracują na pełen etat, a w papierach mają wpisaną 1/4 z tego, bo kto to sprawdzi
    I wiele innych czynników, które koszty obniżą.
    Ale ja mam wnioski takie: jak niska cena, tam musi być coś nie tak.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Polub nas na

103,169FaniLubię
42,400ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
1,420SubskrybującySubskrybuj
Agencja Wrocławska

Ostatnie artykuły