Wiem, że ciężko będzie przebić sensacyjną popularność Barbie i Oppenheimera, ale koniec lata 2023 to także premiera drugiego sezonu serialu The Bear. Czy warto go zobaczyć? Nie, nie warto. Oglądnięcie tego serialu to zwyczajny obowiązek każdego, kto lubi nieco ambitniejsze produkcje.
Recenzja pierwszej części serialu The Bear.
Pisałem Wam tu wiele razy, że słaby ze mnie serialowicz. Totalnie brak mi czasu i chęci, aby przesiadywać godzinami nad kolejnymi skręconymi w wielu przypadkach na jedno kopyto, przy użyciu podobnych schematów odcinkami. Zdarzają się jednak wyjątki – średnio raz na kilka lat, i takim wyjątkiem niewątpliwie stał się serial The Bear. Zapewne nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie fakt, że opowiada historię pewnego pokręconego kucharza. Nieco z zawodowego musu zasiadłem do pierwszych odcinków premierowego sezonu, ale szybko doszło do mnie, że przycisk „kolejny odcinek” naciskam bez żadnego przymusu. Wsiąkłem totalnie, a na koniec pojawił się jedynie niedosyt związany z tak szybkim zakończeniem.
O czym opowiada sam serial? Zacytuję swój poprzedni wpis:
The Bear przedstawia codzienne życie jednej z chicagowskich knajpek, doświadczonych samobójczą śmiercią właściciela, długami, piętrzącymi się zobowiązaniami wobec dostawców i nudnym menu, nad którego udoskonaleniem nie ma komu przysiąść. Biznes przejmuje brat poprzedniego właściciela – utalentowany i już doceniony w świecie gastronomii Szef Kuchni, dla którego przejście z fine diningowej kuchni do upaćkanego tłuszczem skrawka losowo rozmieszczonych sprzętów kuchennych jest swego rodzaju upadkiem i lekcją pokory. Jednocześnie jednak szansą na nowe otwarcie, odcięcie się od historii, a przy okazji zmierzenie się z demonami oraz po prostu możliwością stania się facetem, zrzucającym ciuszki wiecznie pomiatanego młodziana.
THE BEAR – SEZON DRUGI
Moja wrodzona ostrożność kazała mi zakładać, że drugi sezon The Bear nie dojedzie. Oczekiwania były wielkie, a jak wiadomo – te lubią trochę zakrzywić odbiór konkretnego dzieła. W tym wypadku sprawy mają się dokładnie odwrotnie – poprzeczka została zawieszona wysoko, ale gdybyśmy mieli do czynienia ze skokiem wzwyż, właśnie opisywalibyśmy moment pobicia rekordu świata. Drugi sezon The Bear jest absolutnie wybitny.
W głowie pojawiło się może jedno zawahanie, gdzieś w okolicach połowy drugiego sezonu. Zmartwiłem się delikatnym scenariuszowym odejściem od gastronomii w roli głównej. Tym razem akcja przenosi się nieco z dala od dusznej, tłocznej, głośnej kuchni, choć tylko na pierwszy rzut oka. To wokół kuchni i samej restauracji toczy się cała oś opowieści. Bo to w dalszym ciągu serial o gastronomii, acz nie tylko. Drugi sezon to opowieść o demonach, zespole – nie przez przypadek w tle pojawia się książka koszykarskiego geniusza Mike’a Krzyżewskiego, konieczności i chęci rozwoju, zrozumieniu, współdziałaniu. To historia chorych ambicji stopowanych wewnętrznym głosem o konieczności zadbania o work-life balance. To historia o tym, że czasami warto odrzucić chorobliwy pracoholizm na rzecz ugotowania obiadu swojej ukochanej.
TEMPO
Ogromną siłą poprzedniego sezonu było jego tempo. Wszystko działo się na tyle szybko, że momentami doprawdy ciężko było nadążyć nad kolejnymi wydarzeniami wystrzeliwanymi niczym zamówienia z boniarki. Raz jeszcze mamy do czynienia ze świetnym montażem. Szybkim, intensywnym, nie dającym nam szansy na chwilę odpoczynku w najważniejszych momentach. Bo oczywiście poszczególne odcinki, opowiadające pogmatwane historie kolejnych bohaterów, spowalniają energię filmu. Zwalniają tylko w jednym celu – aby za chwilę strzelić serię z karabinu maszynowego. Trochę jak u Hitchcoka – kiedy już nastąpi decydujące uderzenie, tempo tylko narasta. Przejścia od szczęścia do dramatu następuje tu co chwilę i są tak naturalne, że jako widzowie akceptujemy ten stan niezwykle szybko.
TO NIE JEST OPTYMISTYCZNA HISTORYJKA
Nie chcę Wam przesadnie spojlerować, ale drugi sezon mocno wnika w psychikę każdego z uczestników tego gastronomicznego szaleństwa, sprawiając że na dłużej zaprzyjaźniamy się z drugoplanowymi rolami. Na przestrzeni kolejnych odcinków poznajemy historie, które nakreślają podłoże ich problemów, lęków, dziwnych sytuacji. Nowy sezon, nowa historia, można powiedzieć. Tym razem główny bohater Carmy (Jeremy Allen White) wraz ze swoimi kompanami, postanawia przemienić chicagowską budkę z kanapkami na gwiazdkową knajpkę. Brak pieniędzy jest tylko drobnym szczegółem utrudniającym dojście do tego celu. Celu stającego się punktem wielu rozważań na temat tego co warto, czy warto i jakie priorytety w życiu powinno ustawiać się na górze listy.
W moim rozumieniu drugiego sezonu, przemiana baru w aspirującą restaurację jest pewną paralelą przemiany nie tylko samych bohaterów, ale i każdego z nas. Przemiany pisanej naszymi historiami, dzieciństwem, relacjami. Każdy z nas mierzy się z przeszłością i brak jej rozliczenia powoduje kolejne nawarstwiające się problemy, a Carmy zdaje się być najbardziej wzorcowym tego przykładem.
GASTRO
Mimo iż gastronomia – jak już wspomniałem – stoi w tym wypadku nieco w roli bohatera pobocznego, odgrywa ważną rolę w opowiedzeniu całej historii Miśka. Kto w gastro pracował, ten się w cyrku nie śmieje – raz jeszcze zacytuję swój wpis, ale to prawda nad prawdy. Na przestrzeni dziesięciu odcinków otrzymujemy przemycone problemy, z jakimi mierzył się każdy kto, kiedykolwiek przepracował przynajmniej kilka dni w gastro. To nie tylko zatkany kibel, problem z otrzymaniem pozwolenia na przyłączenie gazu, narkotyki, alkohol czy sprawy osobiste. To również silna chęć przypodobania się innym, zaistnienia, przełamania własnych słabości i chorobliwa wręcz gonitwa za doskonałością. Doskonałością, której sensowność podważana jest wielokrotnie, zwłaszcza w zestawieniu z koniecznością mierzenia się z problemami życia osobistego.
ODCINEK SZÓSTY
Dziewięć z dziesięciu odcinków ma długość od 25 do 4o minut. Podobnie jak w pierwszej serii, jeden z nich wyróżnia się zdecydowanie. Szósty etap drugiego sezonu trwa ponad godzinę, odbywając się według klasycznej zasady jedności miejsca, czasu i akcji. Właściwie ciężko opisać co się tam zadziało. Jedno jest pewne – atmosferę można kroić kuchennym tasakiem, a napięcie po prostu bije z ekranu.
Już od pierwszych momentów wiesz, że w pewnej chwili nastąpi wybuch, ale jeszcze nie zdajesz sobie sprawy kiedy. Pokrótce – całość akcji szóstego odcinka stanowi retrospekcję i toczy podczas świąt, gdy wszyscy członkowie rodziny znajdują się w jednym miejscu. W założeniu, aby świętować podniosłą chwilę. Przemienia się ona w totalny rollercoaster – emocje buzują, przeszłość daje znać o sobie i pozwala nam zrozumieć pewne zachowania pojawiające się w innych odcinkach.
Podobne napięcia rodzinne znane są pewnie w każdej rodzinie. Wszystkie elementy zostały przedstawione tu modelowo i niekoniecznie wykorzystano w nich hiperbolę. To według mnie także piękne nawiązanie do wspomnianej już wcześniej chęci osiągnięcia ideału, kosztem dobrych relacji. Oglądnijcie to i poszukajcie nawiązań do własnych historii imprez rodzinnych. Szósty odcinek jest cholernie prawdziwy, przerażający, a momentami wywołujący głośny śmiech. Wstrząsający.
PODSUMOWANIE
Kto zna gastronomię od środka wie, że odpięte cały czas wrotki to nie tylko filmowy zabieg. To sceny wyrwane z życia. Kible wypalające w najmniej odpowiednim momencie i walka o każda sekundę, aby zadowolić klienta, a po wszystkim zastanawianie się czy to naprawdę ma sens. W realnym świecie gwiazdki Michelin przez wielu szefów kuchni, którzy mieli z nimi do czynienia, pojmowane są pejoratywnie. W pewnym momencie ostatnich odcinków drugiego sezonu The Bear wydaje się, iż główni bohaterowie dojdą do tych samych wniosków. Zakończenie uwydatnia jednak to, o czym wiemy dobrze. Ciężko wyzwolić się od swojej przeszłości i uzależnień – czy to tych od używek, czy zmuszających do codziennej pracy wspartej chorobliwą ambicją.
Jeśli myślicie sobie, że The Bear to banalny serial o głupiej restauracji w Chicago, muszę wyprowadzić Was z błędu. Reżyser Christopher Storer nie podkłada nam prostych i gotowych rozwiązań, oczywistych zachowań i banalnych schematów. Serial Storera podpowiada nam, że warto być otwartym i nie zamykać się na to, co znamy.
Widzowie, podobnie jak bohaterowie, trwają w ciągłej niepewności, strachu i świadomości, że kiedy jest dobrze, kwestią czasu staje się, gdy wysypie się jeden z elementów układanki. Podobnie, jak w gwiazdkowych kuchniach szef kuchni wydaje Wam talerze wymagające pewnej refleksji, przemyślenia, zrozumienia, tak reżyser The Bear podrzuca Wam rozrywkę niebanalną, proszącą się o chwilę zastanowienia się na sensownością gonitwy za czymś nieosiągalnym. The Bear pokazuje, że można przejść grę zwaną życiem, a jednocześnie podpowiada – używanie kodów i chodzenie na skróty nie popłaca.
Tak, szef!
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage i TikTok. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
warto walczyć o swoje! 🙂