Barów z tanim jedzeniem ci u nas dostatek. Na blogu opisałem większość najważniejszych barów, barów mlecznych i małych knajpek z domowym jedzeniem, w których żywią się wrocławianie. Niespełna rok temu w mieście pojawiły się dwa lokale pierwszego baru dyskontowego – Swojska Chatka. Pierwszy – w samym centrum, na ul. Kazimierza Wielkiego, drugi – przy Politechnice, na ul. Reja. Właśnie ten drugi wziąłem na warsztat, odwiedzając dwukrotnie dzień po dniu.
Z zewnątrz lokal nie zachęca do wejścia, a zaparowane witryny wręcz odstraszają. Szału nie robi także potykacz, który zachęca do kupna niedostępnych pierogów.
Po wejściu do środka od razu natrafiam na bemary, w których czekają dania.
W menu znajdują się typowo barowe dania, sporo potraw mącznych, a także kotlety – mielone, schabowe, rybne i drobiowe, a także gołąbki, pierogi oraz codziennie dwie zupy i kilka surówek. Po wejściu ustawiam się w kolejce, zerkam szybko na bemary i składam zamówienie, które nakłada mi kucharz.
Pierwszego dnia zdecydowałem się na zestaw obowiązkowy tego typu miejsc, a więc zupę pomidorową (1,80 zł) i pierogi ruskie (3,90 zł) z surówką z białej kapusty (1,10 zł). Wszystko otrzymuję w jednorazowych naczyniach.
Zupa pomidorowa to pomyłka numer jeden. Kwaśny koncentrat rozcieńczony wodą, a na koniec zalany olejem. A, z dodatkiem grudkowatego sklejonego ryżu. Zero warzyw. Zagęszczana mąką pomidorowa w Misiu, to w porównaniu z tą, gwiazdkowa zupa.
Centymetrowej grubości ciasto i coś, co niezmiernie odrzuca mnie od pierogów ruskich – żółty farsz. Żółty od Vegety, albo ze starości. Jedno jest pewne, wnętrze pierogów nigdy nie widziało sera, natomiast w całości wypełnione jest ziemniaczaną breją. Za tą samą cenę można zjeść całkiem przyzwoite pierogi w nieodległym barze Ale Duet.
Małym powiewem optymizmu była smaczna, świeża i chrupiąca surówka, niestety, tylko ona.
Żeby jednak nie wyszło, że po jednej wizycie się czepiam, udałem się do Swojskiej Chatki raz jeszcze, tym razem w celu przetestowania dań mięsnych. Na początek jednak zupa grochowa (2,80 zł).
Grochówka bez grochu, ot, taki dziwoląg. W smaku co prawda gdzieś się ten groch przebijał, ale tak naprawdę była to rzadka wodzianka z paskami marchewki i cebuli. Na pewno wygrywa w porównaniu z pomidorową, ale ciężko znaleźć więcej pozytywów.
Pieczona ćwiartka z kurczaka za 5,80 zł stanowiła najlepszy punkt dnia. Mięso soczyste, skórka nieźle podpieczona, no i przyzwoita cena. Jakby jeszcze mocniej doprawić, byłoby całkiem dobrze. Szkoda, że najbardziej groteskowy moment odwiedzin w Swojskiej Chatce dopiero miał nadejść.
Poza kurczakiem, zamówiłem także gołąbki (6,90 zł/2 szt). Co prawda długo musiałem walczyć z kucharzem, abym mógł otrzymać na talerzu jednego gołąbka zwykłego, a drugiego francuskiego, ale się udało Rzadko się zdarza, żeby w barach mlecznych nie było możliwości zamówienia połowy porcji.
Na początek spróbowałem klusek śląskich (2,90 zł), które zostały zrobione chyba z surowych ziemniaków. Kluski były potwornie twarde i suche, niektóre zeschnięte z zewnątrz, czemu zresztą nie ma się co dziwić, skoro na talerz trafiają nie z wody, a z bemaru.
Prawdziwy hit był jednak ciągle przede mną. Oto gołąbki… ryżowo-kapuściane.
Przez grzeczność, nie będę wam opisywał tych niby gołąbków. Podobnie wyglądały te francuskie.
Zbita kupa niedoprawionego ryżu ze śladowymi kawałeczkami mięsa, a całość została zalana sosem, który smakował dokładnie tak samo, jak zupa pomidorowa dzień wcześniej. Ten sam kwaśny koncentrat, tyle że z mniejszą ilością wody.
Przyznam, że podanie czegoś takiego za 6,80 zł jest skandalem. W tej cenie w wielu wrocławskich barach można zjeść pełnowartościowe, pyszne danie smakujące tak, jakby było robione we własnym domu.
Właściciele nazywanej dyskontem Swojskiej Chatki chyba nie zrozumieli, że w dyskontach w parze z niską ceną powinna iść także jakość oferowanych produktów. Tutaj mamy tylko niskie ceny, które kuszą głównie studentów. Są jednak pewne granice. Tak słabych dań nie spotkałem w żadnym barze mlecznym.
Swojska Chatka
ul. Reja 2 c
www.facebook.com/swojska.chatka