Człowiek nie uczy się na błędach, niestety. Co wtorek mam coś do zrobienia w okolicach ulicy Grabiszyńskiej, a tuż przed pracą kilka chwil na obiad. Wcześniej odwiedziłem już fatalny Bar Narożniak, w którym nie dość, że – jak na takie miejsce – było drogo, to jeszcze fatalnie jeśli chodzi o jakość jedzenia. Dosłownie kawałek dalej znajduje się podobny bar, aczkolwiek zdecydowanie bardziej schludny i nie zniechęcający wyglądem jeszcze przed wejściem. Bar Majka to malutki lokalik ze standardowymi daniami, czyli zupami, pierogami, krokietami, itp.
Ceny na pewno nie są na poziomie barów mlecznych, bardziej jakieś kiepskiej knajpki przy autostradzie. Zwłaszcza, że dania nie są przygotowywane na bieżąco, a oczekują na klientów na wystawce i są odgrzewane po złożeniu zamówienia. Dlatego też nie skusiłem się na żadną mięsną pozycję. W Majce zjawiłem się dwukrotnie, tydzień po tygodniu, i dopiero po czasie zacząłem się zastanawiać, dlaczego pewne fakty nie dały mi do myślenia od samego początku.
Pierwsza wizyta, szybkie zamówienie i pierwsze zaskoczenia.
Żurek z… kołdunami (7,50 zł). Tak, z kołdunami. Połączenie niezwykłe, wręcz szokujące, ale kiedy jest się głodnym, a na skonsumowanie obiadu ma się 15 minut, ciężko wybrzydzać. Pierwsza wpadka – plastikowe talerze, druga – kołduny. Tak twarde, że ciężkie do przegryzienia. Mięso wystąpiło w środku w ilościach śladowych, a każdy kto jadł wżyciu prawdziwe kołduny, zdaje sobie sprawę, że obrazą jest nazywanie tych twardych kuleczek z ciasta kołdunami. Co dziwne, sam żurek stanowił ich przeciwwagę. Dość tłusty, aromatyczny, zjadliwy.
Na drugie danie krokiety, usmażone w frytownicy, jeden z mięsem (5,50 zł), drugi z kapustą i grzybami (4,50 zł). Krokiety są jedną z moich kulinarnych słabości, zwłaszcza te w mięsnej wersji, i muszę przyznać, że te z Majki wypadły więcej niż przyzwoicie. Chrupiąca skórka, nie za gruby naleśnik, no i mięsny farsz z wywaru, z dodatkiem warzyw, mocno doprawiony majerankiem. Krokiet z kapustą i grzybami słabszy, z niedoprawionym farszem.
Jeśli za pierwszym razem było dziwnie, to jeszcze bardziej zrobiło się podczas drugich odwiedzin. Rozpoczęło się ponownie od zupy, oczywiście z kołdunami, tym razem w barszczu czerwonym.
Barszcz niezwykle wodnisty, bez żadnych dodatków, właściwie mógłby zostać podany w kubku, do wypicia. Barszcz z kartonu, do tego pierogi a’la kołduny, potworek.
Pierogi ruskie (4,95 zł za pół porcji), rzekomo wyrabiane ręcznie na miejscu. Na miejscu może i tak, ale raczej maszynowo na zapleczu. Ciasto grube, twarde, identyczne jak w kołdunach. Farsz ziemniaczany ze śladowym dodatkiem sera i cebulki.
No i perełka na koniec. Placki ziemniaczane w ilości sztuk trzech, 1,60 zł za jednego plus 1,30 zł za śmietanę (?!). Cukier na szczęście za darmo, z możliwością korzystania do oporu. Dwa gryzy mi wystarczyły. Placki z mrożonki, twarde, śmierdzące fryturą, tragiczne.
Naprawdę jestem w stanie dużo zaakceptować, ale nie znoszę naciągania klientów, a za takie uważam sprzedawanie placków z mrożonki i gotowych zup. I nie przyjmuję tłumaczenia, że jeśli chcę zjeść tanio, to muszę to zaakceptować. Po pierwsze – Bar Majka nie jest tani, po drugie – na szybko mogę wymienić kilka tańszych miejsc z genialnym, domowym jedzeniem, przygotowywanym na bieżąco, jak choćby Domowe Obiady i Jak u mamy. Okolice ulicy Grabiszyńskiej nie sprzyjają chyba dobrej gastronomii.
Bar Majka
ul. Lwowska 5
Wybieracie się do baru misz masz na Nożowniczej?