Kuchni gruzińskiej i ormiańskiej ci u nas pod dostatek. A nie, to nie ta bajka. Wrocław jest lekko upośledzony pod kątem restauracji z tego regionu świata. Gruzińskiego Chaczapuri nie biorę pod uwagę, bo to gastronomiczna patologia. Jest świetne, choć właściwie barowo-fastfoodowe U Gruzina, no i polecane przez wszystkich Armine.
Właśnie – Armine, obecne na wrocławskich rynku już od 20 lat, co samo w sobie stanowi ewenement. Restauracja, a właściwie raczej bar mieści się pod nasypem na ulicy Bogusławskiego. Wszyscy znający realia tamtejszych knajpek, doskonale zdają sobie sprawę z panującego tam klimatu. Wnętrze jest ciemne, sprawiające wrażenie jakby nie było zmieniane od tych 20 lat. Na samym końcu sali umiejscowiono mały barek, przy którym można składać zamówienia, a zaraz obok specjalny grill, na którym przygotowywane są zachwalane przez wielu szaszłyki. Lokal niemal przesiąknięty jest lekkim dymnym aromatem z grilla, dlatego też po zamówieniu, zarówno przy pierwszej, jak i drugiej wizycie, wybrałem miejsce na niewielkim ogródku na zewnątrz. Niestety, stoliki był tak klejące, że nabrałem sporego dystansu do tego miejsca. Powycierałem sam, ale niesmak pozostał. Naprawdę tak ciężko jest raz na godzinę przejść się po stolikach i je wytrzeć?
Przy pierwszej wizycie decyduję się na polecane przez stojącą za barem Ormiankę manty z mięsem (20 zł) oraz sok z granata.
Manty to tak naprawdę daleki kuzyn chinkali, a więc gotowane kaukaskie pierożki z mięsnym nadzieniem. Na swoje danie odczekałem sporo, bo ponad 20 minut. Po tym okresie na moim nieco krzywym, kołyszącym się stoliku wylądował talerz z siedmioma mantami.
Na dzień dobry zorientowałem się, że pierogi były mrożone, utaplane w wodzie, a farsz zbity i nieco za twardy. Nie zmienia to faktu, że smakowały naprawdę nieźle. Mięso doprawione w specyficzny sposób, z dużą ilością ziół, przy tym niezwykle delikatne i cieniutkie było ciasto.
Pomimo dobrego smaku, pozostaje… niesmak. Mrożenie mantów zwyczajnie zabija sens podawania tychże pierożków.
Przy drugiej wizycie wybrałem dwa dania – zupę oraz polecanego szaszłyka. Dostępny był akurat Bozbasz, więc zdecydowałem się tę zupę, a szaszłyka poprosiłem z karkówki.
Bozbasz to bardzo treściwa zupa z wołowiną oraz mnóstwem warzyw, przygotowana na mięsnym wywarze. Jedno trzeba przyznać – w zupie znalazło się mnóstwo dodatków, bo oprócz mięciutkich kawałków mięsa, także papryka, fasolka szparagowa, pomidory, ziemniaki i bakłażan. Wywar niesamowicie aromatyczny, z wybijającymi się na przód pomidorami. Mocno pożywne danie, do którego jednak zabrakło mi zdecydowanie świeżej kolendry, mogącej nieco odświeżyć całość.
Szaszłyka z karkówki (21,25 zł) może trochę sprofanowałem zamawiając z frytkami, a nie chlebem, ale akurat na nie miałem ochotę. To podobno najbardziej popisowe danie w Armine. Według karty czas oczekiwania wynosi 25 minut, co oczywiście jest zrozumiałe ze względu na fakt, że szaszłyk przygotowywany jest od podstaw dopiero po złożeniu zamówienia przez klienta. Niestety, na moje zamówienie przyszło mi czekać… ponad 50 minut, co wprowadziło lekkie zdenerwowanie, ponieważ za chwilę musiałem odebrać żonę z pobliskiego dworca PKP.
Kiedy w końcu otrzymałem talerz, czar szybko prysnął, a popisowy szaszłyk okazał się niewypałem. Podobno jest od 20 lat marynowany w ten sam sposób, ale wybaczcie, ciężko wyczuć w nim jakąkolwiek przyprawę, a jedynym wyczuwalnym aromatem był typowo grillowy posmak przypiekania.
Mięso z karkówki, wiadomo, z tłuszczykiem, ale przede wszystkim suche, twarde, a chyba głównym zarzutem jest dla mnie brak wyrazistości. Kaukaska kuchnia kojarzy mi się z ziołami, mocno doprawionym mięsem, a tutaj tego zabrakło. Nawet sos pomidorowy był zwyczajnym paskudnym w smaku koncentratem. Na plus jedynie marynowana cebulka, stanowiąca najmocniejszy punkt dania głównego.
Nie wątpię, że w Armine bywało wcześniej smacznie i oryginalnie, ale to chyba przeszłość. Obecnie potrawom brakuje wyrazu i dokładności w wykonaniu, a szkoda. Liczę, że zmiany, o których poinformowała mnie właścicielka lokalu, pójdą w dobrą stronę i Armine odżyje. Bo póki co nie mam ochoty tam wracać, choć bardzo ciekawią mnie inne potrawy z menu. Mało tego, jestem zły, bo Wrocław potrzebuje takiej knajpki, z takim jedzeniem, z taką prawdziwością jaką starają się przekazać właściciele. Do tego wszystkiego potrzebne jest jednak także dopracowane jedzenie, a w tym miejscu coś się rozmywa.
Armine
Bogusławskiego 86
Nie to, żebym się czepiał, ale autor uwielbia kolendrę jak amerykańce keczup. Do wszystkiego ma być.
Może ta zupa właśnie miała być bez kolendry?
Akurat w tej zupie powinna być.
„Mięso doprawione w specyficzny sposób, z dużą ilością ziół, przy tym niezwykle delikatne i cieniutkie było ciasto ” – to o mantach, „Wywar niesamowicie aromatyczny…” – to o zupie. Rozumiem, ze szaszlyk nie byl doprawiony, ale to jedno z 3 dan. „Obecnie potrawom brakuje wyrazu” to w takim razie, chyba za daleko idaca konkluzja.