Mój plan odwiedzenia jeśli nie wszystkich, to większości wrocławskich restauracji wyróżnionych w przewodniku Gault&Millau nabiera tempa. Po restauracji Krew i Woda z Gdyni oraz Novocainie z Wrocławia, przyszła pora na jedną z moich ulubionych miejscówek w stolicy Dolnego Śląska – Pinolę.
Kuchnia dowodzona przez Piotra Arasymowicza przez długi czas należała do najbardziej niedocenianych w mieście. Restauracja trochę na uboczu wrocławskiej gastronomii, w dodatku w galerii handlowej, dopiero od około roku zyskała sporą popularność. Dobrej jakości produkty, profesjonalne podejście i wyczucie smaków, to elementy wyróżniające Pinolę spośród konkurencji.
Menu sezonowe, w dużej mierze z włoskim akcentem, sporą ilością makaronów i pizzy, ale także takimi kwiatkami jak suszona wołowina czy wątróbka w żubrówce. Co ważne, spora część składników pochodzi z własnej uprawy Pinoli.
Przy każdej wizycie w Pinoli zaskakuje mnie ruch w tym miejscu. Akurat podczas mojej weekendowej wizyty udało mi się przyjść jeszcze chwilę przed największym nawałem klientów. Kiedy już zasiadłem przy stoliku, tylko obserwowałem ludzi schodzących się, jak na obiad podczas kolonii nad morzem.
Najpierw decyduję się właśnie na rzeczoną suszoną wołowinę (16 zł) oraz zupę krem z pietruszki (13 zł). Na drugie danie wybieram stek z rostbefu (48 zł) i strozzapreti pikantne (27 zł).
Zaczynam od suszonej wołowiny, która na dzień dobry rozkłada mnie na łopatki. Niezwykle wyrazisty smak i aromat, no i ta tekstura. Tak delikatna, a zarazem stawiająca pewien opór. Do tego odrobina oliwy z dodatkiem cytryny i słodkawy confit z czosnku. To prosty, ale odpowiednio charakterny i ciekawy wstęp.
Dobrej passy nie przerywa krem z pietruszki, z dodatkiem gruszki. To zupa bardzo popularna w ostatnim czasie, ale przygotowana tak jak w Pinoli, powinna zadowolić każde podniebienie. Aksamitna, właściwie piankowa, sprawiająca wrażenie niesamowicie lekkiej, gdzie smak pietruszki sprawnie przełamuje słodka i soczysta gruszka. Gdzieś z tle pojawiają się jeszcze chrupiące, podpieczone pestki dyni.
Sezonowany przez dwadzieścia dni stek z rostbefu, jest wysmażony zgodnie z prośbą. Mięso jest kruche, soczyste i różowe w środku, przez długi czas po wyjściu z lokalu pozostaje mi w ustach ten cudnie dymny posmak pochodzący z Big Green Egg, w którym przygotowywane są dania w Pinoli. Mięso ułożone na jakże prostym, ale idealnie pasującym w tej sytuacji puree ziemniaczanym, a całość została zbalansowana przez słodki sos gastrique oraz gruboziarnistą sól.
Strozzapreti pikantne może nie stanowi wielkiego odkrycia, ale poprawnie łączy smaki. Makaron jest ugotowany w punkt, a do tego, dzięki zestawieniu składników, przyjemnie piecze. Od początku uderza słonawo-ostry aromat pecorino, który współgra z mocno wysmażonym, pikantnym boczkiem. Przeciwwagą dla nich są delikatne pomidory i słodkie winogrona, łącząc całość we wdzięcznie kończącą cały obiad potrawę.
Pinola w żółtym przewodniku Gault&Millau zasłużyła na 11 punktów i jedną czapkę, co uważam bardziej za zachętę do dalszego rozwoju, aniżeli realną ocenę jakości podawanego tu jedzenia. Osobiście uważam, że to już poziom wyżej – pozostając we wrocławskich klimatach – szybujący w stronę Dinette (12,5 pkt).