Powiedzieć, że daleko mi do weganina, to jakby nic nie powiedzieć. O ile jestem w jakimś sensie w stanie zrozumieć filozofię i tok rozumowania wegan, tak nie ma możliwości, abym się do niej stosował, co nie zmienia faktu, że czasami lubię zjeść w wegańskich barach, bo po prostu zwyczajnie w kilku miejscach robią dobre jedzenie. Czy to w Ahimsie, Najadaczach, czy w barze Vega. To ostatnie miejsce lubię nie tylko ze względu na jedzenie, ale i panujący klimat. Vega powstała jeszcze w poprzedniej epoce, przetrwała reformację, w międzyczasie bar sam przeszedł poważny lifting i z wegetariańskiego przeistoczył się w stu procentach wegański. Ostatnio opisałem Wam dania z dolnego, bardziej streetfoodowo-barowego piętra, tym razem postanowiłem wybrać się wyżej, do części imitującej w pewnym sensie restaurację, choć także i tu panuje samoobsługa.
Drugie piętro oferuje spory przekrój dań, w przeciwieństwie do dolnego poziomu, do dyspozycji gości jest karta menu z różnorodnym wyborem dań – od placków ziemniaczanych, przez curry, aż po pizzę. Podczas dwóch wizyt, za każdym razem zamawiam zupę dnia (8 zł) oraz calzone (22 zł), a także quesadillas (20 zł). Zupy lądują przede mną niemal natychmiast, dania główne właściwie zaraz po skończeniu pierwszego.
Niech Was nie zmylą te zdjęcia poniżej. To dwie różne zupy, ale faktycznie wyglądają podobnie. Ba, one smakują bardzo podobnie. Krem z soczewicy został przygotowany bardziej na indyjską modłę, z wyraźnie wyczuwalnymi ziołami, kolendrą. Zupa treściwa, a przy tym radząca sobie smakowo, wyrazista, z odpowiednio zaznaczoną teksturą. Z kolei krem z kalafiora i cukinii wyróżnia się nutami goryczkowymi, a przy tym jest pełen zblendowanych, nadających lekkiej słodkości warzyw. Zupy ciekawe, natomiast nie zaskakują specjalną innowacyjnością.
Calzone to pozycja w menu, którą można skomponować sobie samemu. Wybieram cztery składniki – pieczarki, paprykę, cebulę i tempeh. Wielkość pieroga na pizzowym cieście robi wrażenie. Od razu przyznam się Wam, że nie byłem w stanie dojeść do końca, bo wewnątrz, poza wybranymi przeze mnie dodatkami, znalazło się miejsce jeszcze dla pomidorów i wegańskiego sera, który spełnił swoją rolę, sklejając cały farsz. Ciekawy, warzywny smak dobrze kontruje tutaj lekko orzechowy, jakby wędzony tempeh. No i ciasto – cieniutkie, ale chrupiące i zwarte.
Quesadille z menu okazały się zwykłym zestawem trzech tacos. Przyjemne kukurydziane tortille, obok pomidorowa salsa i samo tacos, czyli niewielkie tortille, w które zostało zawinięte z cukinią, grillowaną papryką, cebulą oraz spajającym całość serem. Przyzwoita przekąska, orzeźwiająca, nie za ciężka, z wyraźnie wybijającym się naprzód słodkim smakiem czerwonej papryki. Nie ma mięsa, ale jest mnóstwo warzyw, które przyciągają aromatami.
Vega na piętrze także spełnia oczekiwania. Oczywiście ciężko podziewać się tutaj wykwintnych dań, ale to miejsce, w którym zawsze można zjeść uczciwie i naprawdę całkiem smacznie, i bez mięsa.
Bar Vega
Rynek 27a
facebook.com/Vega.Bar.Weganski.Wroclaw
Byłem ok. 2 tygodnie temu. „Vega” spadłą na psy, aż przyktó mówić, bo chodziłem tam chyba od 20 lat.
Ostatnio jak zwykle zamówiłem barszcz ukraiński, ale to, co mi podano, okazało się jakąś breją! Zero świeżych warzyw (w środku lata!), tylko rozmrożona i rozciapana kostka warzywna, chyba najtańszego sortu, bo tylko marchewkę dało się rozpoznać. Reszta po prostu się rozgotowała. W misce za 8 zeta nie było ani jednego ziarna fasoli, nie mówić o kawałku buraka czerwonego. Nawet się nie chcę domyślać, skąd był ten kolor.
Po prostu dno!