Przyznam Wam, że miałem mieszane uczucia względem restauracji Pieczona Papryka od samego początku, kiedy tylko się pojawiła na ulicy Damrota. Irytujące były nachalne próby reklamowania knajpki w grupie Gdzie dobrze zjeść we Wrocławiu, irytujące było niezbyt ciekawe menu. Właściwie zbieżne z kilkoma podobnymi restauracjami, które powstały we Wrocławiu ostatnimi czasy. Oczywiście nie co do szczegółu, ale z podobnym zamysłem – jakaś rybka, krewetki, sałatka, burger, pizza i makaron. Dla każdego coś dobrego, pełen przekrój, spójności brak. No cóż, takie to zwyczaje. Nie specjalizujmy się w niczym, bądźmy średni we wszystkim. Ale, nie wyprzedzajmy faktów.
Do wizyty namówiła mnie w końcu żona, która do Pieczonej Papryki wybrała się któregoś dnia z przyjaciółką i zachwalała przez pół dnia tutejszy krem z papryki oczywiście. Nie miałem więc wyboru i w końcu wyskoczyłem na Damrota na obiad, a właściwie to dwa dni pod rząd, aby sprawdzić tę kuchnię jak najbardziej przekrojowo.
No więc nie mogło się zacząć inaczej, jak od rzeczonego już kremu z pieczonej papryki (12 zł). Co tu dużo pisać – prawdopodobnie ciężko byłoby go wykonać lepiej. Słodycz mieszająca się z ostrością, przyjemne mieszanie się tekstur i cudna kremowość. Tak, na tę zupę zdecydowanie warto tu przyjść.
Tak dobrze nie jest już w przypadku kremu z buraka (10 zł). Burak to bardzo wdzięczne warzywo, ale potrzebuje odpowiedniego opakowania, a odniosłem wrażenie, że tutaj został po prostu ugotowany i zblendowany. A że sam w sobie jest słodki i dla kontry nie wystarczy kilka kawałków bałkańskiego sera, po prostu po kilku łyżkach okazał się męczący.
Prawdziwa sinusoida zaczyna się jednak później. Niech za wytłumaczenie tego stwierdzenia wystarczy fakt, że najlepszym z trzech dań głównych było to najtańsze – kurczak zagrodowy na puree z batata (25 zł). Soczysty, lekko przypieczony kurczak, do tego kremowe i odpowiednio zbalansowane puree, jest nieźle.
Szkoda tylko, że wszystko kompletnie rozsypuje się w momencie, kiedy poziom trudności poszczególnych dań rośnie. Stek z rostbefu (36 zł) za pierwszym razem wraca na kuchnię, bo po przekrojeniu stanowi pięknie gumową podeszwę. Po piętnastu minutach zjawia się kolejny, delikatnie różowy, niewystarczająco kruchy i soczysty. Dokładając 10 zł otrzymuję sezonowany rostbef w Pinoli, który wyrywa z butów, a różnica między nimi jest taka, jak pomiędzy jazdą Fiatem 125p a najnowszym Mercedesem. Słabego obrazu wołowiny nie ratują dodatki – aromatyczne ratatouille podane w słoiczku, słodkie pesto z papryki i pieczony ziemniak z lekko kwaśnym sosem tzatziki. Nie da się uratować.
Na koniec jeszcze ziołowy dorsz (31 zł), w końcu mamy sezon na dorsza. To, że ryba nie jest odpowiednio soczysta, na siłę bym przeżył, ale do cholery – jak można połączyć delikatnego dorsza z kaszotto na mascarpone, tak ciężkim, że właściwie jego mała porcja zapewnia połowę mojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego na całą dobę? Kontrast okrutnie bijący po oczach i kubkach smakowych, brak wyczucia, nie wiem jak jeszcze to nazwać. Nie, tak to nie działa, te dwie rzeczy nie pasują do siebie w żadnym wypadku.
Na finiszu wskaźnik wyraźnie ląduje w górnych obszarach. Ciastko czekoladowe z musem malinowym i gałką lodów powoduje, że w głowie pojawiają się pytania – skąd te nierówności. Deser jest wyborny do tego stopnia, że starasz się celebrować każdy jego kawałek jak najdłużej. Lody sobie odpuśćcie, ale ciastko bierzcie w ciemno.
Idąc do Pieczonej Papryki nie nastawiałem się na wielkie kulinarne uniesienia. Liczyłem na uczciwą, dopracowaną kuchnię w klasycznym wydaniu. Uczciwa jest, wielkość porcji powinna zadowolić najgłodniejszego studenta, ale wszystko załamuje się w momencie przygotowywania najważniejszych dań. Bo o ile krem z papryki jest hitem, tak stek czy dorsz rozczarowują. Jest nierówno, a czarę goryczy przelewa dla mnie ogródek z parasolami Primatora. Primatora, czeskiego, w miejscu skąd w linii prostej jest jakieś 400 metrów do Browaru Stu Mostów, a jedynie nieco więcej do Browaru Profesja. Wiem, wiem, piwa rzemieślnicze wychodzą drożej, ale czy nie warto wrzucić ich do karty, aby identyfikować się z miejscem? Piwo za 12 zł w miejscu, w którym kawałek dorsza kosztuje 31 zł, nie powinno stanowić problemu. Ale to tak na marginesie. Najważniejsze jest to, że moja ocena dryfuje w stronę dostatecznej, ale bez szans na czwórkę.
Pieczona Papryka
Damrota 33 b
W związku z tym, że moja mama mieszka 20 metrów od tej restauracji dodam tylko, że ostatnio jedzenie się zauważalnie pogorszyło. Nie wiem co jest przyczyną…. nie zmienia to faktu, że inicjatywa super, w okolicy nie ma lepszej knajpy.
Mnie ciekawi, jak to wszystko mieścisz w brzuchu…
Staram się jakoś sobie radzić, choć obecnie przeszedłem na małą dietę, więc muszę to rozdzielać:)
Może dlatego, że jak się kupuje pszeniczne (dla przykładu) piwa z Czech, Niemiec czy Belgii to kosztują one w granicach 80 centów – 1 euro (w hurcie pewnie wyjdzie to jeszcze taniej). I to pokazuje, że nawet w takich Niemczech można zrobić piwo świetnej jakości sprzedając je za niecałe euro, patrz – weihenstephaner hefeweissbier. Nasze browary rzemieślnicze wyczuły, że mogą wydoić kasę z frajerów i piwo, którego produkcja wynosi około 2zł sprzedają po 8zł. Najgorsze jest jeszcze jest to, że sprzedają je w tych śmiesznych butelkach euro, których koszt to jakieś 6-7 groszy. To tak jakby, ktoś Ci podał stek z black angusa na papierowym talerzyku i dał plastikowe sztućce. Tylko, że polskie browary pszeniczne to nie jest stek z angusa a kotlet z knyszy dworcowej z przed 15 lat. Witbiery na całe szczęście mamy na trochę większym poziomie.
Z tym 2 zł to trochę przesadziłeś. Browary rzemieślnicze używają lepszych chmieli, więcej chmielu, na mniejszą skalę, bez ekstraktów. Koncerny produkują taniej, bo to nie ta jakość, a poza tym ogromna skala. To tak, jak wielkie przedsiębiorstwo rolne, produkujące dla marketu i mały hodowca oddający mięso na targ. Mylisz dwa systemy walutowe.
To jakim cudem weihenstephaner hefeweissbier kosztujący 80 centów w Niemczech(!) jest jednym z najlepszych piw pszenicznych jakie w życiu piłem (i to nie tylko moja opinia). Uwierz mi, że browar 100 mostów ma marże wynoszącą kilkaset procent, a dlaczego? bo jest bum na piwa rzemieślnicze w Polsce i trzeba je…ć klientów póki można.
Jak chcesz to podam ci ceny innych piw w konkretnych gatunkach na zachodzie i porównasz z cenami w Polsce, może wtedy zrozumiesz jak bardzo jesteś robiony w ch…
Po pierwsze, to trochę kultury, po drugie znam ceny piw na świecie. Móiwsz o pszeniczniaku, do którego uwarzenia nie trzeba cudów i wiekich kosztów. Popatrz ile kosztuje chmiel, ile słody, i weź pod uwagę, że w PL marżę narzuca najpierw browar, później hurtownia i jeszcze sklep.
Przepraszam Panie Piotrze za brzydkie słowa, ale szlag mnie trafia, gdy widzę jaką marże mają nasze browary rzemieślnicze.
Co do cen, ja się doskonale orientuje ile kosztują chmiele i słody do produkcji piwa, ponieważ sam dla siebie wytwarzam piwo (mam do tego wynajęte małe mieszkanko nawet).
i tak jak pan mówi do pszenicy nie trzeba cudów, a jednak nasze krafty każą płacić sobie 6 – 8zł za 0,5 litra.
http://d.pr/i/MEMS
Ok, pszenica, ale jednak musimy zdawać sobie też sprawę, że warzenie w domu, a w browarze, zwłaszcza kontraktowo, to spory koszt:) Ludzie, wynajem, opłaty, kredyt. Ja wiem, że rzemieślnicy wyczuwają dobry okres i jadą ostro z cenami, zwłaszcza kiedy widzisz IPĘ za 10 zl, kiedy z innych browarów trafia się na smaczną za 7,50. Ale takie prawa rynku, natomiast dalej pozostanę przy swoim – wpieranie ich, to wspieranie lokalnego rynku, co może przyczynić się do obniżania tych cen. Co widać np. po Nepomucenie, którego piwa w Dolinie Baryczy można kupić po 6-7 zł w restauracjach czy smażalniach.
Ostatnio jedzenie w Papryce niestety znacznie się pogorszyło. Szkoda. Jeszcze miesiąc temu było to często odwiedzane przez nas miejsce. Teraz omijamy 🙁
A czemu mam pic wroclawskie sredniaki po 13zl zamiast czeskiego sredniaka za 6zl?
Możesz pić nawet francuskie rzadziaki.