Poczynania Browaru Stu Mostów, zarówno te piwne, jak i kulinarne, śledzę od samego początku powstania i każdorazowo zachwalam wszystkim gościom, którzy przyjeżdżają do Wrocławia. Od 2014 roku, kiedy w budynku po dawnym kinie Wodomierz otwarto browar z restauracją, utożsamiam Stu Mostów z naprawdę lokalnym, wrocławskim produktem. Cenię sam browar za świetny marketing, objawiający się choćby obecnością piw ze Stu Mostów w wielu miejscach w mieście, spójnością grafik czy prężnym działaniem w social media. Cieszy także ten wrocławski sznyt we wszystkim, co dzieje się wokół browaru, czego najlepszym przykładem seria piw sygnowana nazwą WRCLW, cieszy rzemieślniczy Concept Stu Mostów tuż przy browarze, ale Browar Stu Mostów to także restauracja, a właściwie pub, w którym można napić się piwa i coś zjeść. Całość mieści się na antresoli z widokiem na warzelnię. Przy odrobinie szczęścia istnieje szansa na podglądnięcie procesu warzenia piwa, siedząc przy barze.
Sypię głowę popiołem i wstydzę się tego, ale dotychczas Browar Stu Mostów znałem z każdej możliwej strony – piw, Conceptu Stu Mostów czy lunchu w pubie, ale nigdy nie wpadłem na piwo. Dziwi mnie to tym bardziej, że to moje rejony, do budynku niemalże naprzeciwko tuż po wojnie wprowadzili się moi dziadkowie, później mieszkali tam moi rodzice, a i ja spędziłem tu swoje pierwsze miesiące życia. To także jedno z niewielu miejsc na Psim-Polu, które śmiało może gastronomicznie konkurować z lokalami w centrum. Wstyd, szkoda gadać, ale w końcu nadrobiłem zaległości. Znajomy zaproponował spotkanie, a że okolice Kromera i Długosza to także jego rejony, szybko ustaliliśmy miejsce na wieczorne piwo.
Pierwsze zaskoczenie – ilość gości w środku tygodnia. W środowy wieczór antresola wręcz pękała w szwach, a nasze szczęście polegało na tym, że przybyliśmy jako jedni z pierwszych i zajęliśmy najbardziej atrakcyjne miejsca przy barze. Swoją drogą, jakże piękny to widok i sytuacja nie do pomyślenia pięć lat wstecz – pub na Psim Polu, w bocznej uliczce, zapełniony w środku tygodnia. Pięknie rozwinęła się nam ta gastronomia.
Antresola z widokiem na cały browar to kilka stolików, parę miejsc przy barze, a także dziesięć kranów z piwami ze Stu Mostów oraz kilkoma gościnnymi i niewielka kuchnia. Na dobry początek robimy przegląd piw. Pozytywnie zaskakuje tradycyjny pils z delikatnie kwiatowym aromatem. Salamander Pale Ale znam dość dobrze, ale głównie w wersji butelkowej. Z kranu jest rześki, przyjemnie chmielowy i goryczkowy, z kolei w Imperial IPA trochę przesadnie dominują słodkie nuty, a nade wszystko, ze względu na wysoką zawartość alkoholu nie jest to najlepsze piwo na dłuższe posiadówki. Próbowaliśmy też piw zagranicznych – Pale Ale z hiszpańskiego browaru Naparbier, z którym Stu Mostów współpracuje, to idealnie pijalny trunek, Outmeal Stout z Fourpure Brewing podobnie, choć głównie ze względu na gładką teksturę. Wieczór skończyłem bardzo udanym imperialnym Porterem Gonzo z browaru Flying Dog z ewidentnym czekoladowo-kawowym akcentem i wysoką goryczką. Tyle o piwie, choć ono stanowi ważny i nieodłączny element pubu w browarze Stu Mostów.
Niewiele jest we Wrocławiu miejsc, gdzie w parze z dobrym piwem idzie równie dobra kuchnia. Jednym z nich na pewno jest Browar Stu Mostów, choć na pierwszy rzut oka rozmiary kuchni każą sądzić, że nic specjalnego nie da się tutaj zjeść. Za kartę odpowiada Michał Czekajło, choć, żeby być sprawiedliwym, wspaniałą robotę wykonuje tu cały zespół. Menu zbudowane jest w oparciu o kilka przystawek i podobną ilość dań głównych. Plan był konkretny – chcieliśmy wypróbować wszystkie pozycje, ale rzeczywistość trochę przerosła nasze możliwości. Po pierwszej porcji przystawek nie byliśmy w stanie w siebie już za wiele wcisnąć, choć walczyliśmy.
Wybitny jest ozór wołowy (23 zł) ze zdecydowanym naciskiem na słowo wybitny. Podany z chrzanem gruszkowym i wypiekanym na miejscu chlebem żytnim, stanowi mięsny absolut. Tak delikatny, jak to tylko możliwe, niemalże czarny od sosu, który powstał z jego gotowania. To jest ozór, jakiego się nie zapomina, a nade wszystko znamionuje, że ktoś tutaj umie w mięso.
Kulki makaronowe (22 zł) to z kolei danie rodem z programów Guya Fieriego. Panierowane kulki z makaronem i beszamelem, wzmocnione chili i odświeżającą, cytrusową kolendrą. Jedna z lepszych piwnych przekąsek, jakie miałem okazję jeść w życiu. Wiadomo, nie jest to dietetyczna pozycja, ale wychodząc na piwo, odstawiam myśli o diecie na półkę, której nie widzę. O tych kulkach myślę do tej pory, czuję ten przyjemnie piekący smak i kremową teksturę farszu. Może banał, ale cholernie smaczny w tych okolicznościach przyrody. Na drugim biegunie znajduje się hummus fasolowy (19 zł), lekki, nieco za mdły, z lekko przebijającą się słodkością, ale ratuje go ciekawa, słodko-kwaśna marynowana brukiew.
Spośród dań głównych zostało miejsce jedynie na smażoną troć (34 zł) z puree pieczarkowym, orzechami włoskimi i czerwoną kapustą. Puree może nie wygląda specjalnie atrakcyjnie, ale okazało się odpowiednim, wyrazistym uzupełnieniem dla tłustawej, delikatnej, smacznej ryby. Na koniec, kiedy kuchnia była już zamknięta, dostaliśmy jeszcze specjał lokalu – precla słodowego (10 zł) ze śmietaną i słodką konfiturą cebulową. Kolejny prosty posiłek, idealnie pasujący do piwa, a przy tym jednak zapewniający odpowiednie walory smakowe.
Pub Browaru Stu Mostów mnie urzekł, zdecydowanie. Uwielbiam taki niezobowiązujący, luźny klimat miejsc, w których można napić się dobrego piwa, a przy okazji zjeść jedzenie zaawansowane trochę bardziej, niż tosty czy frytki. Do tej pory za najlepsze miejsce łączące piwo i jedzenie w mieście uważałem PANCZO, ale mam nowego faworyta – Browarze Stu Mostów, robisz to idealnie.
Browar Stu Mostów
Długosza 2
zawsze mam dystans do Twoich opinie ale ten ozór…… nie wiem jak opis polączenie tych smakow. MIAZGA!!!!!