Wrocławska gastronomia przechodzi kolejne fazy swojego rozwoju, a jedną z nich jest kopiowanie sprawdzonych już, udanych interesów. I tak w pewnym momencie, na fali sukcesów Pasibusa, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać burgerownie, pizzerie także wydają się ciągle być w grze, o lodach naturalnych nawet nie wspominając. Samo wzorowanie się na kimś, komu się powiodło, nie jest takie złe. Gorzej, kiedy nowy projekt nie wnosi nic nowego, a stanowi jedynie wierną kopię istniejących już bytów. We Wrocławiu naleśnikarnie można policzyć tak naprawdę na palcach jednej ręki, a z tych liczących się wymieniłbym FC Naleśniki i French Connections, wywodzące się zresztą z jednego korzenia.
Kolejną naleśnikarnię otworzyła ekipa stojąca za Lodową Wyspą, która rozkładała się w poprzednim roku przy Wyspie Słodowej. Miejscówka jest idealna – bliskość Pasażu Grunwaldzkiego oraz największe w mieście nagromadzenie studentów, powodują, że na Curie Skłodowskiej od dawna istniała potrzeba wystartowania z podobnym projektem, bo przecież naleśniki lubią wszyscy, w dodatku robi się je szybko.
W Oh crepe zawodzi mnie głównie menu. Kompletnie pozbawione oryginalności, własnej inwencji, odrobiny polotu i elementu zaskoczenia. W wypisanych na tablicy kredowej propozycjach królują banały. Ser, szynka i pieczarki; szpinak i feta, bita śmietana i owoce; nutella i banan. Oczywiście rozumiem, że to się sprzedaje, bo przeciętny Kowalski nie wymaga. Przeciętny Kowalski chce się najeść, zwłaszcza student. W tym jednak rzecz, że jak się okazuje, naleśnikami z Oh crepe w żadnym wypadku nie idzie się najeść, ale o tym jeszcze za chwilę.
W lokalu zjawiam się dwukrotnie w okolicach pory obiadowej, bliżej 13, aniżeli 16, zamawiając naleśniki z tych wypisanych na tablicy kredowej, a muszę zaznaczyć, że sporo pozycji zostało wyprzedanych, więc wybór był ograniczony. Na początek wybieram naleśnika z kurczakiem w pomidorach i mozzarellą (16 zł). Samo ciasto delikatnie zbyt zwarte, ale przyzwoite, natomiast farsz okazuje się totalnie przepieprzonym, nieprzyjemnym w odbiorze połączeniem pomidorów z puszki i pokrojonego w kostkę, wysuszonego kurczaka. Zestawienia smakowe na poziomie studenta pierwszego semestru Polibudy, któremu do tej pory naleśniki robiła na śniadanie mama.
Bolonese (16 zł) wywołuje we mnie bardzo podobne skojarzenia, tyle że wewnątrz naleśnika znalazła się mieszanka dodawana przez studentów zazwyczaj do rozgotowanego spaghetti. Mielone, grudkowate i przesuszone mięso z marketowej paczki, zatopione w mieszance oleju z odrobiną pomidorów, sklejone roztopionym serem. Do tego bliżej nieokreślonego smaku sos majonezowy.
Doprawdy, ciężko to skomentować. Oczywiście nikt Was w Oh Crepe nie otruje, ale ta prostota powala, a zarazem pokazuje, że w obecnym momencie gastronomię może otworzyć każdy. Nawet osoba, która nie ma za grosz umiejętności przygotowywania potraw, nie posiada odrobiny inwencji, a do tego próbuje zbić kasę na studentach, a wiecie, że nie należę do osób narzekających na ceny jedzenia. Są jednak pewne granice przyzwoitości. Wydawanie 16 zł za tego malutkiego naleśnika uważam za kompletną pomyłkę, zwłaszcza biorąc pod uwagę jakość używanych w Oh Crepe składników, które prezentują ten sam poziom co lody „naturalne” o smaku Rafaello czy Kinder Bueno z gotowych past. Naleśniki w takim miejscu można przygotować na tysiąc przeróżnych sposobów, łącząc ciekawe składniki, korzystając z dobrodziejstw kuchni z całego świata. Można też wrzucić kawałki kurczaka, zalać je pomidorami i zapiec z serem. Oh Crepe wybrało tę drugą opcję, szkoda.
Oh Crepe
Curie Skłodowskiej 43
Podpisuję się pod tym rękami i nogami! Powinni się zdecydować – albo sprzedajemy proste i średnie jakościowo naleśniki, ale za jakieś 5zł, bo celem jest trafienie do studentów, którzy chcą po prostu zaspokoić głód albo aspirujemy do miana restauracji i robimy swoją robotę dobrze i kreatywnie i wtedy możemy się cenić na 16zł za porcję (która w zasadzie swoją wielkością pretenduje raczej do miana przystawki niż głównego dania).
Większych herezji nie czytałam już dawno.Proszę założyć swój lokal, zapłacić za czynsz, pracownikom, rachunki, odliczyć za składniki, VAT itp. i bardzo chętnie przyjdę i zjem naleśnika za 5zł. Potem oczywiście opiszę, że gòwniane składniki, no bo skandalem jest zapłacić aż 5zl i nie zaopatrywac się w dikatesach Alma lub jej podobnych. Nie dziwię się, że w naszym kraju nie można normalnie pracować i cieszyc się swoją pracą, bo jak grzyby po deszczu wyłaniają się krytycy kulinarni, którzy zamiast samemu spróbować swoich możliwości, wypisują takie bzdury, no bo przecież przeciętny Pan Kowalski nauczył się w szkole podstawowej coś tam pisać, więc zarabia na ludziach którzy czytają z nudów w toalecie podobne wypociny, no bo literaturą tego nazwać nie można. Ale takie zarabianie na naiwnych czytelnikach jest oczywiście ok. Pozdrawiam
To się Panie Michale udało z tą literaturą, doprawdy. Z zarabianiem zresztą też, bo niestety naiwnym jest nazywanie 47 tysięcy osób naiwniakami. Aha, Alma jest dla Pana wyznacznikiem jakości? Jest tak, to już rozumiem poziom prezentowany przez Oh Crepe.
To wstyd podawać tak mikre porcje w tak przesadzonej cenie.
Żałosne zagranie.
Recenzja jest faktycznie ostra i bolesna, jednak bije z niej prawda. Zwłaszcza ze zdjęć tych smutnych i malutkich naleśniczków. Proszę się wybrać do sieciówki np. Manekina chociażby (chociaż kolejki do Manekina są na tym blogu wyszydzane) i zamówić naleśnika bolognese, albo z kurczakiem. Ja, ponad 100 kilowy facet, najadam się takim naleśnikiem, jest smaczny, poprawnie przygotowany, a ceny są przystępniejsze niż u was.
Jak to możliwe, że stać ich na czynsz, prąd i pensje pracowników? A w dodatku płacą za franchyzę i rozwijają sieć nowych restauracji?
Da się?
Najwidoczniej… ale najpierw trzeba dostrzec swoje błędy, bo inaczej zawsze będziecie w nich tkwili…
Za to recenzje na fejsbuku świadczą o poziomie obsługi i jakości dań. Negatywnie.
Chociaż często nie zgadzam się z autorem tego bloga, ale tutaj jestem za nim rękoma i nogami. Należy piętnować złe podejście do klienta.
Przyjmę zakład, że za 3 miesiące ten lokal zostanie zamknięty. Plajta.
Po pierwsze, jeżeli planuje się zaopatrzenie do restauracji/baru w markecie typu Alma (która już nie działa) czy Piotr i Paweł to pogratulować. Do tego służą hurtownie, lokalni dostawcy czy targi, gdzie można się zaopatrzyć w dobre produkty hurtowo w sporo niższej cenie. Nikt kto prowadzi lokal nie zaopatrza go w markecie, który absolutnie wyznacznikiem jakości nie jest. Po drugie, można przyrządzić smaczne potrawy, które nie są oszukane i są w przystępnej cenie. 16 zł za naleśnika to zdecydowanie za dużo, jeżeli prezentuje poziom nadmorskiej knajpki która próbuje zarobić na kolejny rok przez sezon wakacyjny (a i tak ceny ma niższe). Poza tym z Pani komentarza wynika paradoks. Od naleśnika za 5zl nie oczekuje się na pewno tyle ile od naleśnika za 16zł który tu jest oceniany. Przygotowanie dobrego ciasta to są grosze. Zostaje kupa budżetu na to, by włożyć do naleśnika przyzwoity farsz, opłacić lokal i pracowników. I ocena na blogu jest subiektywna i nikt nie nakazuje się nią sugerować, skoro Pani zdaniem jest na niskim poziomie to czym tu się przejmować, bo chyba nie kilkudziesięcioma tysiącami wrocławian którzy je czytają?
Podsumowując: cena naleśnika wskazuje na to, że konsument może oczekiwać porcji którą się naje i ktora zachowa poziom, nie będzie oszukana i zostanie przyrządzona ze smacznych produktów. Tanie smarowidło z biedronki i śmietana ze sprayu są fajną sprawą jak sie nie ma budżetu i robi po taniości w akademiku. Bo za 16zł można naprawdę zjeść przyzwoicie i do syta w innych miejscach.
Pamiętacie budkę z nalesnikami przy 20-latce? To było milion lat temu. I było dobre, na ten czas odkrywcze, o czym świadczyły kolejki. A to to na Skłodowskiej? Zginie zaraz. Szkoda, nie znam we Wrocławiu dobrego miejsca z nalesnikami, a chciałabym
O tak! Budka z crepami przy 20-latce, to moje pierwsze zetknięcie z naleśnikami 'po francusku’. Funkcjonowała ładnych parę lat, a że mieszkałem obok, to przez ten czas zjadłem ich mnóstwo. W oczekiwaniu, gawędziłem nie raz z miłą dziewczyną w okienku. Jej mąż był rodowitym francuzem (nie wiem z jakiego regionu) i też od czasu do czasu 'szefował’ w swojej malutkiej 'creperie’ 🙂 Naleśnik powstawał tuż przed naszym nosem na wielkim żeliwnym kręgu, potem dodatki. Trochę to trwało, wywołując nieodmiennie ślinotok u oczekującego. Oczywiście hitem była wersja 'na wypasie’, czyli z jajkiem, serem, szynką i pieczarkami. Ech, stare czasy…