Jak pewnie zauważyliście, od dłuższego czasu na blogu pojawia się coraz więcej tematów piwnych. Były więc relacje z browarów – Cztery Ściany i Złoty Pies, a także kolejne wpisy z cyklu Dzienniki Piwne. Dzisiaj pora na trzecią część, z dużą ilością piw na wysokim poziomie, ale bez tzw. sztosów, o których ostatnimi czasy dość głośno w świecie piwnym, choć niekoniecznie ze względu na ich wzorowy smak, a głownie cenę i problemy z zakupem.
Na pierwszy ogień idą cztery piwa ze stosunkowo nowego szczecińskiego browaru Rockmill. Co tu dużo mówić – nie pamiętam w ostatnich trzech latach browaru z tak mocnym wejściem na rynek. Cztery piwa, cztery świetne, na spokojnie mogące stanowić czołówkę stylu w Polsce. Juicy Delight, a więc AIPA, która wyszła spod ręki Andrzeja Millera, po prostu powala na glebę wspaniałym owocowym, tropikalnym aromatem. W smaku słodkie, owocowe, ale nie zamulające, a wręcz przeciwnie – przyjemnie orzeźwiające, z dość wysoką, a nieprzeszkadzającą goryczką. Mocny kandydat do miana najlepszego debiutu roku (8.5). W podobne tony uderza American Pale Ale Maverick. Jest lżejsze od Juicy Delight, mniej goryczkowe, a przy tym cudownie cytrusowe i gładkie. To jest piwo, o jakim marzysz, kiedy pojawiają się pierwsze słoneczne, wiosenne dni (8). Kolejnym IPA, tyle że czarnym jest piwo Mystery. Na Untappd nazwałem je uładzonym Baliosem z Rocha, w którego aromacie i smaku pojawiają się leśne, żywiczne, świerkowe aromaty, odpowiednio zbalansowane przez czekoladę i niemałą goryczkę. Co piwo, to strzał w dziesiątkę (8,5). W takim wypadku także i kawowy stout Coffeecat zasługuje na wyróżnienie. Może nie robi takiego WOW jak poprzednie wywary, ale szanuję za wspaniałe zapach kawy i brak kwaśności, co zdarza się notorycznie podczas dodawania pobudzającego składnika (7,5).
Drugą czwórkę rozpoczynam od piwa z jednego z najbardziej nielubianych browarów w Polsce. Hazelnut Baltic Porter z browaru Doctor Brew z początkowym ekstraktem 24% robi robotę. Co prawda orzechów nie odnotowałem, ale to porter, którego pije się ze sporą przyjemnością, dość słodki, a przy tym treściwy, leciutko czekoladowy, naprawdę udany (7.5). Zachęcony przez jednego z niezawodnych sprzedawców z Drink Hali, wszedłem w ciemno w Mexicake ze szkockiego browaru Tempest Brewing, a więc RISa z dodatkiem cynamonu, wanilii i papryczek chipotle. Te ostatnie w połączeniu z piwem wywołują u mnie spore zaniepokojenie, ale w tym wypadku wszystko gra i jest na miejscu. Już po otwarciu butelki imponuje mi wspaniały owocowy aromat z majaczącą w tle czekoladą. Zarówno przy pierwszym, jak i kolejnych łykach, papryczki pojawiają się daleko z tyłu, nie przeszkadzają, nadają jedynie charakteru i kontrują słodycz kakao. Super piwo w bardzo przystępnej cenie (ok. 17 zł), dostępne i charakterne (8). Zupełnie po drugiej stronie skali piwnych stylów znajduje się Kwassimeles z browaru Beer Bros. Ten Berliner Weisse z pigwą o zawartości alkoholu zaledwie 3% jest przykładem doskonale orzeźwiającego piwa na letnie dni. Kwas jest konkretny, słodycz została zaznaczona jedynie śladowo, a trunek pije się właściwie jak kwaskowaty napój podczas wypadu na rower (7). Kolejny RIS, czyli Russian Imperial Stout, jaki pojawia się w zestawieniu to AX z browaru Birbant, zwracający moją uwagę głównie swoim fantastycznym czekoladowym aromatem. Piwo dość treściwe, w smaku pojawiają się nuty palone oraz słodycz jakby od mlecznej czekolady, ale niestety na końcu wychodzi jeszcze trochę drażniący alkohol. Na pewno ciekawy trunek z perspektywą na ułożenie się w piwnicy (6,5).
Kolejne cztery piwa to mocny kaliber. Jeszcze jeden RIS od Birbanta – Blended Barrell Aged, a więc leżakowany w beczce po bourbonie. Pierwsze skojarzenie, zarówno w aromacie i smaku – toż to Jack Daniels z konkretną goryczką. Beczka przyjemnie zdominowała całą resztę, pojawiły się słodkie nuty waniliowe, wzmocnione jeszcze delikatną palonością, klasa (7,5). Następny mocarz o zawartości alkoholu 12,5%, RIS z Browaru Raduga – Space Odyssey 2028. Przyznam, że dawno nie piłem tak kompleksowo skomponowanego piwa, z ogromną ilością grających ze sobą składowych. Już sam zapach powala – jest paloność, jest czekolada, jest kawa, w smaku wychodzi to samo, podbite jeszcze wysoką goryczką i gęstą teksturą. Piłem z szerokim uśmiechem na ustach (8). W jeszcze wyżej wadze chodzi Lilith, a więc piwo, które już Wam opisywałem, ale tym razem w wersji dodatkowo leżakowanej w beczkach po bourbonie. Lilith BBA z Browaru Golem to znane z wersji podstawowej palone i kawowe aromaty, do których doszła jeszcze konkretna gęstość oraz niebywale agresywna, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wanilia. Żałuję tylko, że udało mi się zdobyć zaledwie jedną butelkę, bo z chęcią spróbowałbym odleżanej Lilith jeszcze za jakiś czas (9). Czarna Polewka z Browaru Łańcut, to owsiany stout, który doskonale wpisuje się w moją koncepcję na piwo w tym stylu. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się ogromna paloność, dalej jest jeszcze trochę palonych klimatów, do których dołącza się nieprzesadnie słodka czekolada i dorzucająca swoje trzy grosze do goryczki kawa. Łańcut obok wspomnianego wcześniej Rockmilla okazuje się drugim browarem, który bardzo wyraźnie, pozytywnie zaznaczył swoją obecność na rynku (7,5).
Ostatni kwartet rozpoczyna piwo stworzone, aby delikatnie podśmiewać się ze sztosów. Porter podbity śliwką stanowi oczywiste nawiązanie do Imperium Prunum z Browaru Kormoran, którego ceny w sklepach i grupach z wymianami piwnymi dochodziły do 150 zł. Browar Jabłonowo wypuścił wersję teoretycznie pozbawioną sztosowego potencjału, zwłaszcza, że ich wcześniejsze specjały nie zwiastowały nic dobrego. Wyszło jednak więcej niż przyzwoicie, a Porter Bałtycki został kompletnie zdominowany przez wędzoną śliwkę. Wręcz za bardzo, bo zabrakło w tym wszystkim trochę balansu, a dopiero w dalekim tle pojawia się nieco kawy i wytrawnego sosu sojowego. Mimo to, według moich obserwacji, porter z Jabłonowa i tak zasługuje na pochwały, bo jest jakiś, charakterystyczny, a nie standardowy i nudny jak duża część krajowych wypustów (7). Kompletnie inną koncepcję porteru przedstawia Wojciech Solipiwko ze swoim Baltic Abyss. Ten potężny Porter Bałtycki leżakowany w beczce po whisky wylądował w sklepach opakowany w kartonik opatrzony wspaniałą grafiką, a przy tym w przyzwoitej cenie. Samo piwo na pewno nie straci, jeśli jeszcze trochę poleżakuje i się ułoży, ale już na ten moment jest solidnym reprezentantem stylu. W aromacie wychodzą orzechy oraz oczywiście beczka, a pojawiająca się alkoholowość nie gryzie, bo pochodzi od przyjemnego, szlachetnego trunku (7,5). Kolejnym piwem mającym kontakt z beczką jest Old Ale z Browaru Birbant. Old Ale trafiło do beczki po bawarskiej whisky Slyrs, dzięki czemu z butelki zaraz po otwarciu buchnął torfowy aromat, jaki zazwyczaj wywołuje u mnie negatywne odczucia. W tym wypadku, w połączeniu z ogólną słodyczą piwa, zagrał bardzo pozytywnie (7). Black IPA Franca z Pracowni Piwa imponuje mi wspaniałym balansem, połączeniem nut żywicznych, aromatów pochodzących od cytrusów, paloności oraz wytrawności kawy. Świetnie się to pije (8).
Na koniec jeszcze tylko informacja na temat ocen, które przyznaję na końcu opisu każdego z piw:
Traktujcie te oceny jako opinie zwykłego Kowalskiego. Nie sędziego piwnego, nie piwowara czy blogera piwnego. To moje subiektywne odczucia względem piw, których próbuję całkiem sporo. Skala od 1 do 10, choć raczej mam zamiar opisywać tylko te udane produkty.