5 C
Wrocław
niedziela, 23 marca, 2025

Jaffa Bar&Market – jedzenie to radość!

Nie było i możliwe, że długo nie będzie restauracji, której otwarcie rozpalałoby emocje bardziej, niż planowany start Jaffa Bar&Market. Której działania przed premierą oraz kuchnia powodują szybsze bicie serca lokalnych fudisów. Wrocław, pomimo posiadania dzielnicy Czterech Świątyń, kuchni izraelskiej nie uświadczył do tej pory w nadmiarze, poza pojedynczymi przypadkami lepiej lub gorzej prosperujących restauracji. Wspomniane oczekiwania zabiły już niejedną restaurację i właśnie to jeszcze przed otwarciem poczytywałem za największe dla niej zagrożenie.

Jaffa to najbardziej znana, uznawana za najpiękniejszą z dzielnic Tel Avivu, a wrocławska restauracja ma nas na chwilę przenieść na jej ulice. Wiele obiecuje już sam rozświetlający pół Placu Solnego neon z nazwą, a wnętrze rzeczywiście świetnie wpasowuje się w cały koncept – jest luźno, wieczorem nieco mrocznie, z klubową muzyką, wyeksponowanymi alkoholami oraz marketem z charakterystycznym kalafiorem i słoikami pełnymi kiszonek. W ogóle jednym z pomysłów na Jaffę jest to, aby miejsce żyło przez cały dzień – od śniadań, których w pierwszych dniach działalności jeszcze nie było w ofercie, poprzez porę obiadową i pełen muzyki, koktajlowo-przekąskowy wieczór.

Zwyczajowo do miejsc, na które rzuca się w pierwszych dniach całe miasto, wpadam po przewaleniu się pierwszych tłumów, ale tym razem wraz z grupą znajomych mieliśmy umówione spotkanie wieczorne akurat w dniu premiery Jaffy. Ktoś rzucił pomysł – może pójdziemy spróbować? Nie trzeba było długo czekać i w okolicach 20 zjawiliśmy się w lokalu. Kolejka jaka ustawiła się do baru robiła wrażenie, ale nasze szczęście polegało na tym, że dwie osoby zjawiły się już wcześniej i przejęły stolik.

Pierwsze wrażenie – szum rozmów, ciągły ruch i klimat faktycznie jakby żywcem przeniesiony z uliczek Tel Avivu. Poza menu jedzeniowym, nieźle zaopatrzony został bar alkoholowy, a do witrynki trafiły również hummusy, które można zabrać ze sobą na drogę. Widać, że obsługa ma pełne ręce roboty, kolejni goście walą niemal drzwiami i oknami, a my przebieramy nogami przeglądając kartę. W końcu zamawiamy – bez mała całą kartę, a co. Najpierw jednak piwo – jednak szkoda, że bez kraftu – oraz oczywiście orzeźwiające, kwaśne koktajle.

Pierwsza dawka smaku i aromatów pojawia się na stole po około dwudziestu minutach. Pieczony w całości kalafior (15 zł) to izraelski specjał, w Jaffie podany z sosem o mocnym posmaku tahini, gruboziarnistą solą i pitą. Wypiekaną na miejscu pitą, przewijającą się na stole przez całą ucztę. Świetną pitę, odpowiednio pulchną, wyrośniętą, delikatnie chrupiącą z zewnątrz. Ktoś tu dobrze wie, że pyszne pieczywo robi robotę i potrafi przykryć pewne inne niedoskonałości. Sam kalafior ma w sobie tą podniecającą prostotę, charakterystyczny przypieczony aromat, choć odnieśliśmy wrażenie, że przydałoby się mu więcej soli. Jedno jest pewne – to pierwsza z wielu potraw w Jaffie, która wprowadza ten niezwykle ważny element społeczny, możliwość dzielenia się i wspólnego ucztowania.

Podobnie jest w przypadku zestawu meze (30 zł) Ogromna blacha kilku przystawek sprawia, że świecą się nam mocniej oczy. Jest pita, jest kremowy, gładki, wytrawny hummus, któremu przydałoby się nieco więcej soli, ale to bardzo uczciwa rzecz. Falafele subtelnie ziołowe, do tego oliwki, lekko kwaśne tabouleh, fatoush, pyszny labneh oraz mocno miętowy sos. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że 30 zł za taką ilość to cena niezwykle atrakcyjna. W ogóle, jak się za chwilę przekonacie, w Jaffie raczej nikt nie pieści się specjalnie, bo porcje wywołują niemały zawrót głowy. Zdecydowanie żaden głodomór nie powinien narzekać na brak kalorii. Na dokładkę wjeżdża jeszcze zupa z ciecierzycą i krewetką (17 zł). To dość delikatny, mocno kuminowy wywar z lekko morską nutą.

W części głównej ucztowania wchodzimy na wyższy level konkretów. Co najbardziej mnie urzeka? Zdecydowanie jagnięcina, która – co nie jest taką oczywistością – jest nadziewana na ruszt w Jaffie i skrajana tuż przed podaniem. Mój hit to talerz z shawarmą jagnięcą (35 zł). Ogrom drobno skrojonego, mocno przyprawionego mięsa z wyraźnie zaznaczonym posmakiem jagnięciny. Sos miętowy gra tu jak mało co, ale wiadomo – baran i mięta po prostu się lubią, tu nie ma wielkiej filozofii. Fatoush świeży, chrupki, orzeźwiający, ale żeby nie było zbyt fit, w zestawie dostajemy wspomnianą, pyszną pitę oraz miskę frytek. Nie da się tego przejeść, uwierzcie mi. Niemal równie dobrze wypada szabla jagnięca (37 zł), a więc grillowane na metalowych kijach mocno doprawione, ziołowe mięso jagnięco-baranie. W jednym miejscu mięso wygląda na bardziej soczyste, w innym mniej, ale smak daje ogromną satysfakcję, jeśli tylko oczywiście gustujecie w jagnięcinie.

Na stole ląduje jeszcze szabla z krewetkami argentyńskimi (35 zł). Ich maślana struktura to jedno, ale prawdziwy charakter nadaje w tym wypadku dymny posmak. Podsumowaniem całowieczornego obżarstwa były pity w trzech odsłonach – z shawarmą jagnięcą (25 zł), z wątróbką drobiową (19 zł) oraz sabih, a więc opcja wege (22 zł). To są właściwie pity przez duże P, bo ich rozmiar powali każdego. Intrygująca jest pita z kremową wątróbką, cebulką oraz oczywiście frytkami. Najmniej trafia do mnie sabih, a pita z shawarmą wygląda na najbardziej przystępną, jedynie uzupełniona warzywami, z harisą w naszym wypadku.

Jak to jest z tą Jaffą, czy wytrzymała napór oczekiwań? Po jedzeniu wyszliśmy uśmiechnięci, sam klimat stanowi mocną stronę restauracji, a mnie urzeka przede wszystkim ten luz, uliczna atmosfera, a także nieortodoksyjne podejście do kuchni na rzecz smaku. Zdecydowanie kupuję opcję wspólnego jedzenia, dzielenia się i spędzania czasu na posiłkach w tym klimacie. Zdecydowanie warto waść tu na jagnięcinę i już samo to stanowi wystarczającą zachętę. Według mnie bagaż oczekiwań został udźwignięty, a pozostaje jeszcze tylko czekać na odpalenie śniadań, gdzie rządzić mają falafele, szakszuka i hummusy oczywiście. Jaffa z założenia miała być chyba miejscem żyjącym od rana do nocy i właściwie jestem pewien, że tak właśnie się stanie. Jedzenie ma sprawiać radość i tak właśnie jest w Jaffa Bar&Market. Dobra robota.

Jaffa Bar&Market

pl. Solny 14

FB

Total 37 Votes
9

Napisz w jaki sposób możemy poprawić ten wpis

+ = Verify Human or Spambot ?

Komentarze

komentarze

Podobne artykuły

3 KOMENTARZE

  1. Byłam narazie raz. Uważam, że to za mało by wystawić im negatywną ocenę ale wystarczająco by powiedzieć, że na chwilę obecną mega zawód. Długo czekałam na otwarcie, wraz z czekaniem rosły oczekiwania. Jedzenie przeraźliwie suche i… zimne. Totalnie zimne! nawet frytki 🙁 z zestawu pita z jagnięciną i szabla jagnięca najlepszy okazał się sos miętowy.
    hummus za to świetny, jeden z lepszych jakie jadłam we Wrocławiu, no i drinki których próbowałam też okej.
    Atmosfera przyjemna, kelnerki uśmiechnięte, pójdę spróbować reszty z wielką nadzieją 🙂

  2. To opinia sprzed roku, a dziś wygląda to niestety całkiem inaczej? Może czas na rewizytę i aktualizacje? Polecam pite z kalmarami, czegoś tak obrzydliwego dawno nie dostałam. Kalmary małe w mega tłustej panierce 4szt poza tym sama sałata z toną majonezu wsadzone w ogromna sucha bułe.
    Frytki śmierdzą starym olejem.
    Byłam tam w wakacje, było ok, teraz wróciłam i żałuję. Leżę w domu chora, niepotrzebnie w ogóle to próbowałam zjeść. Mogłam zwrócić i zazadac pieniędzy z powrotem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Polub nas na

103,169FaniLubię
42,400ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
1,420SubskrybującySubskrybuj
Agencja Wrocławska

Ostatnie artykuły