Gastronomia w okolicach wrocławskiego ZOO należy do kategorii kiepskich żartów tutejszej sceny kulinarnej i od lat nic w tej kwestii nie ulega zmianie, a na pewno nie poprawie. Przy Hali Stulecia zjeść można coś streetfoodowego z food trucków, trochę dalej spróbować kuchni Katarzyny Daniłowicz w Olszewskiego 128, ewentualnie wyruszyć w stronę Placu Grunwaldzkiego. Ogólnie w najbliższym otoczeniu ogrodu zoologicznego nie ma nic sensownego, bo za takowe nie można na pewno uznać pseudo restauracji wewnątrz, żerujących na typowych instynktach sprzedaży kierowanej do turystów.
Jakoś w połowie roku pojawiła się nutka nadziei wraz z otwarciem Hotelu ZOO, gdzie na parterze umiejscowiono znaną już we Wrocławiu kawiarnię Petits Fours Cafe, natomiast dość nietypowo, na pierwszym piętrze, z pięknym tarasem, restaurację Jungle – Kuchnia azjatycka. Czy to faktycznie nowe rozdanie w gastronomii przy ZOO we Wrocławiu?
Do środka wchodzi się przez recepcję wspomnianego hotelu oraz kawiarni Petits Fours, należy udać do się windy i wjechać na pierwsze piętro, gdzie już z automatu natraficie na drzwi wejściowe do restauracji. Nazwanie jej kuchnią azjatycką – co to dokładnie znaczy? – należy do dość odważnych, a jednocześnie wygodnych ruchów, bo delikatnie parafrazując klasykę: nikt nie wie co to znaczy, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. To tak z przymrużeniem oka oczywiście. Koniec końców liczy się to, aby smakowało. Moje obserwacje odnośnie Jungle dotyczą dwóch wizyt w lokalu oraz zamówienia jedzenia poprzez portal Glodny.pl.
Menu miesza w sobie wpływy kuchni tajskiej, wietnamskiej, filipińskiej, choć to wszystko raczej dość luźne podejście do tematu bez przesadnej ortodoksji produktowej. Z przystawek na początek wybieram lumpie (16 zł) z marynowanymi warzywami. Starter zdecydowanie dla fanów wszelkiego rodzaju sajgonek. Chrupiące, spore, z dodatkiem słodkiego sosu oraz lekko kwaskowatych warzyw. Mniej podeszły mi spring rolls z kurczakiem (17 zł) w papierze ryżowym bez usmażenia. Spora ilość ziół sprawiła, że całość wypadła trochę zbyt sucha.
Podobne proporcje smakowe wystąpiły przy zupach – jedna bardzo udana, druga niespecjalnie. Tom yum (18 zł) z kurczakiem udanie balansuje na dwóch biegunach – kwaśnym i ostrym, po drodze wplatając słodkie elementy. Mocna, konkretna, wyrazista, dokładnie taka, na jaką liczysz, czytając menu. Gorzej jest z pho bo (23 zł). Ten wietnamski klasyk był nie tyle delikatny, co raczej pozbawiony jakże potrzebnej ziołowej nuty, przez co utracił swój charakter.
Massaman curry (35 zł) to zdecydowanie najlepsza rzecz z całego zestawu. Doskonale kremowe, gęste, z charakterystyczną słodką nutą mleka kokosowego oraz orzechowym wykończeniem. Poza mięsem do curry trafiły m.in ziemniaki, cebula, kolendra i orzeszki oraz oczywiście ryż, i to na pewno pozycja, dla której wracałbym bez wątpienia. Czerwone curry (35 zł) jedzone w plenerze, po zamówieniu przez Glodny.pl, to opcja z większym kopnięciem i dość konkretną ostrością. Mleczko i ananas przemycają sporo słodyczy, ale czerwona baza z chili dokłada od siebie odrobinę tak potrzebnej dla balansu ostrości.
Dość luźne podejście do tematu kuchni azjatyckich krajów reprezentują krewetki w tempurze z batatami (38 zł). Argentyńskie krewetki zawsze smakują dobrze, a ich kremowa tekstura potrafi spowodować szybsze bicie serca oraz po prostu uśmiech na twarzy. Sycące, chrupiące, dla miłośników krewetek. Co prawda zaskoczyła mnie delikatnie obecność cukinii w pad thaiu (38 zł), ale poza tym, to kolejna mocna pozycja w karcie. Słodko-kwaśny sos przyjemnie oblepia szeroki makaron i na szczęście nie jest przegięty w żadną ze stron.
Czy Jungle to kuchnia kierowana do ortodoksyjnych fanów różnorakich kuchni azjatyckich? Raczej nie, co nie zmienia faktu, że to jedzenie na przyzwoitym poziomie, które uśmiecha się dość wyraźnie w stronę turystów odwiedzających wrocławskie ZOO. Niewątpliwie na pytanie – gdzie zjeść przy ZOO we Wrocławiu, odpowiem – w Jungle.
Jungle – kuchnia azjatycka
Wróblewskiego 7