Sobotni obiad – padło kilka propozycji, m.in. Mango Mama i Pierogarnia Stary Młyn. Ja optowałem za tym ostatnim, najbardziej klasycznym rozwiązaniem. Jako że znajdowaliśmy się w przededniu Dnia Kobiet, musiałem lekko się ugiąć i przychylić do wersji żony, a ona miała ochotę na burgera. Szybko do głowy przyszła mi myśl o Moaburgerze, który w styczniu otworzył swój lokal na Placu Solnym. Pierwszy w naszym mieście, ale nie w kraju, ponieważ w Krakowie cieszy się sporą popularnością.
Lokal jest niewielki, sporą część zajmuje bar ustawiony zaraz przy wejściu, a główna sala urządzona jest w mocno hipsterskim stylu, z dominującymi kolorami białym i czerwonym, a także długim stołem, przy którym posiłki spoźywa się wspólnie z innymi klientami.
Moaburger od dłuższego czasu znajdował się na mojej liście miejsc do odwiedzenia, ale nie chciałem pchać się zaraz po otwarciu, kiedy w środku ciężko było wepchnąć choćby szpilkę. Teraz jest już luźniej, wolne krzesełka da się znaleźć nawet w weekend.
W zawieszonym nad barem menu znajduje się kilkanaście opcji burgerów. Od klasyka, poprzez burgery z jagnięciną, aż po wegetariańskie. Decyzja zapadła szybo – żona wybiera Klasyka z serem, mi od razu w oko wpadł Nacho burger, a na dokładkę dobraliśmy ostre ziemniaczki.
Otrzymaliśmy swój numerek, będący drewnianą łyżką, po czym zasiedliśmy przy stoliku. Pomimo naprawdę dużego ruchu, zamówienie otrzymaliśmy ekspresowo, maksymalnie po 15 minutach.
Na początek ziemniaczki – fatalne, kompromitujące bar. Typowe ćwiartki z mrożonki, posypane ziołami, na pewno nie ostre, podobnie jak delikatny sos. Nie do zjedzenia, i to nie z powodu dużej porcji, a tragicznego smaku. Za każdym razem dziwię się, kiedy w barze specjalizującym się w jednym daniu, podaje się mrożonki. Czy wykonanie własnych frytek stanowi taki problem?
Jedna wpadka i starczy. Burgery robią wrażenie od pierwszego spojrzenia. Porcje spore, bułki szczelnie wypchane dodatkami, no i dochodzące do nosa wspaniałe zapachy.
Klasyk z serem (18 zł), a w nim sałata, ser, pomidor, ogórek, czerwona cebula, salsa pomidorowa i majonez. Pozycję wybraną przez żonę tylko delikatnie podgryzłem, ale nie miałem żadnych zastrzeżeń. Smaczne mięso, świeże dodatki, no i ta porcja, duża.
Mój Nacho burger (25 zł) urzekł mnie meksykańskim klimatem i dodatkami, jakby wyjętymi z taco. Dużo, naprawdę dużo jalapeno, sałata, ser mimolette, chrupki nachos, kwaśna śmietana i sos pimento.
Jak dla mnie, miłośnika jedzenia meksykańskiego, a właściwie tex-mex – kompozycja burgera była idealna. Doskonale równoważące się smaki. Lekko ostra papryczka została zneutralizowana przez śmietanę, nachosy smacznie chrupały pomiędzy zębami, a swoją rolę spełnił także nawilżający całość sos.
W Moaburgerze wołowinę z automatu smażą na medium, i dobrze. Otrzymałem mięso różowe w środku i dobrze zgrillowane z zewnątrz, a co najważniejsze – wyczuwalne, wyraźne w smaku, choć doprawione jedynie solą i pieprzem.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłaby to bułka. Chrupiąca na zewnątrz, miękka w środku, ale za cienka, przez co pod koniec trochę się rozpadła.
Ogólnie jednak, wyprawa do Moaburgera zakończyła się sukcesem, a delikatny przesyt burgerami minął mi już po pierwszym gryzie. Zarówno obsługa, jak i kucharze w tym miejscu znają się na swojej robocie, co dobrze wróży. Warto wpaść do Moaburgera, bo jedzenie jest smaczne, a ceny standardowe.
Moaburger
Plac Solny 10