Podobnie jak jedzenie, kocham także klimaty słusznie minionej epoki. Swojego Fiata 125p już kupiłem, kilka ciekawych przebrań wisi w szafie, a większość barów rodem z PRL-u, które jeszcze ostały się we Wrocławiu w niemal nienaruszonym stanie, zdołałem odwiedzić. Na tej liście na pewno można umieścić Bar Mewa, a także Produs, na siłę pewnie także i Misia. Wszystkie te miejsca przebija moje najnowsze odkrycie – Jadłodajna Grochowianka, znajdująca się, nie inaczej, na ulicy Grochowej.
Tutaj wszystko jest niesamowite. Rozjeżdżające się krzesełka, niskie ceny, wysuszony kwiat na parapecie, panie w fartuchach, sztuczne kwiaty. Tutaj czas się nie cofnął, on się zatrzymał. Pewnie gdzieś w okolicach lat 60-tych, kiedy Grochowianka powstała. W tym miejscu nikt niczego nie urządził w ten sposób na pokaz, bo PRL jest modny. Jadłodajnia jest taka od zawsze.
Wchodzę, choć witryna specjalnie nie zachęca.
Podobnie jak fryzjer, który mieści się obok, po sąsiedzku. Tu chyba lubią takie klimaty.
O wystroju było już wcześniej, słowa nie oddadzą tego, co zastaję wewnątrz. Menu wypisane ręcznie, częściowo na szklanej tablicy, częściowo na karteczkach. Kuchnia, jak w najnowszych gastronomicznych trendach – otwarta, widać jak pani kucharka lepi pierogi. Tutaj nie ma mowy o gotowcach.
Sposób zamawiania i wydawania dań jest niepowtarzalny. Każda osoba podchodzi do baru, zamawia, a kolejna czeka, aż zamówienie poprzedniego klienta wyląduje na jego stoliku. Całość operacji chwilę trwa, ale nieprzesadnie długo.
Po fakcie dotarło do mnie, że popełniłem zasadniczy błąd. W Grochowiance na ulicy Grochowej nie zamówiłem grochówki za 3 zł, a zupę jarzynową za tą samą cenę.
Gęsta zupa trafiła szybko w moje ręce. Talerz wypełniony po brzegi, w środku sporo warzyw, całość zagęszczona mąką, ale w tej cenie jest przyzwoicie. Nie wygląda za dobrze, ale smakowo naprawdę nieźle.
Drugie dania dobrałem dwa, czego przyjmująca zamówienie pani nie do końca potrafiła zrozumieć, a po podaniu pierwszego, raz jeszcze zapytała czy na pewno chcę zjeść jeszcze jedno.
Pierwszy strzał standardowy – pierogi ruskie. Wziąłem małą porcję za 4, 50 zł. Składa się ona z czterech ręcznie klejonych pierogów z cebulką. Może i nie są to najlepsze ruskie we Wrocławiu, ale całkiem smaczne, lepsze niż w większości barów z tanim jedzeniem. Bardzo dobre ciasto, cienkie i sprężyste. Farsz bardziej ziemniaczany niż serowy, ale pieprzny i wyrazisty.
Drugie drugie danie – gołąbek z kluskami śląskimi z niezniszczalnym sosem pomidorowym. Kluski świetne, mięciutkie, jak w domu. Gołąbek całkiem spory, a w farszu nie dominuje ryż. Szkoda tylko, że wszystko zalano niespecjalnym sosem z koncentratu, ale jestem w stanie wybaczyć tę wpadkę za nadzwyczajny klimat miejsca.
Za ten klimat, za jedzenie, za możliwość cofnięcia się o trzy dekady bez konieczności posiadania wehikułu czasu – Grochowiance mówię zdecydowanie TAK.
Jadłodajnia Grochowianka
ul. Grochowa 17
Ale się zrobiłam głodna, grochówkę bym zjadła!
Mimo tego że jest rano też bym zjadła taką zupkę 😉
Jedna chochla zupy więcej i ciężko byłoby postawić talerz na tak wypoziomowanym stoliku … 😉 (bez chlippp,chlipp nie da rady 😛 )
cieszę się, że napisaliście coś o tym barze… zawsze mnie korciło, żeby tam wejść, ale jakoś w ostatniej chwili rezygnowałem i szukałem innego, ładniejszego miejsca… chociaż jestem wielkim fanem barów mlecznych, to ten mnie odrażał…
teraz już wiem, że warto jednak tam zajrzeć…
Wiesz, to taki wpis z przymrużeniem oka. Wyglądem to ten bar nie powala, ale naprawdę jest smacznie w porównaniu z większością teoretycznie lepszych, odremontowanych barów.
kurde, tyle razy tamtędy jeździłem i ze względu na wygląd zewnętrzny tego miejsca, myślałem, że to jadłodajnia dla ubogich albo coś w tym klimacie 🙂
Właśnie miałem polecać a tu wpis. Polecam brać na wynos.
Pracuję w okolicy i goszczę tam niemal codziennie. Jedzenie naprawdę smaczne, ceny niskie, panie miłe i po znajomości pół chochelki zupy dorzucą ekstra. Wystrój – no cóż, jest jaki jest, na swój sposób ma pewien urok 🙂 Lubię tam przychodzić i polecam wszystkim.
Bardzo proszę nie wrzucać Grochowianki do jednego wora z Misiem czy Mewą! Wiem, co mówię, ponieważ Grochowiankę znam od dziecka (teraz dobijam do 30-stki). Jakość potraw oraz ceny są nieporównywalne- chociażby przez to nie możemy mówić o podobnym standardzie. Kogoś, kto nie znał Grochowianki wcześniej, klimat miejsca faktycznie może zadziwić, oszołomić, może nawet… onieśmielić 😉 Ale jeśli cenimy sobie dobre, domowe jadło- to jest to idealne miejsce. Właścicielka od lat ta sama, przypuszczam, że Panie kucharki również- to nie może nie działać. Uwaga- bo może nie każdy wie- wszystkie dania, nawet zupy można brać na wynos. A pierogów ruskich muszę bronić- zawsze, gdy zamawiam- farsz zdecydowanie serowy, a nie ziemniaczany, dlatego stały się moimi faworytami. Porcje „na bogato” 🙂 Ach- nie wiem, dlaczego autora dziwi w jadłodajni widok Pań w fartuchach- w innych miejscach w kuchni gotuje się w negliżu, czy jak? Reasumując- nie jest to miejsce na romantyczną kolację, ale jeśli ktoś ceni sobie tradycyjną, dobrą, nieoszukaną kuchnię- powinien się w Grochowiance stołować, chociaż wiem, że dla niektórych to miejsce może być za mało „trendy”- ja wolę zadowolonego brzucholca niż stylowe wnętrza i chłam na talerzu.