Mango Mama, czyli zmiany, niestety

W Mango Mama zakochałem się od pierwszego wejrzenia, a dokładniej pierwszych odwiedzin. Do niewielkiej restauracyjki znajdującej się na Jedności Narodowej trafiłem zaraz po jej otwarciu, a jakość jedzenia zwyczajnie powaliła mnie na łopatki. Niesamowite aromaty, prawdziwie indyjskie dania i przyjazna obsługa. To wystarczyło, żeby chcieć odwiedzać to miejsce częściej. Po kilku miesiącach zaczęły do mnie dochodzić głosy mówiące o obniżeniu się standardów w Mango Mama, z równoczesnym podniesieniem cen. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko przetestować to miejsce raz jeszcze.

Pierwsza zmiana – pojawiło się drukowane menu. Początkowo było ono zastąpione tablicą z wypisanymi kredą daniami. Karta obejmuje sporo pozycji, pomimo że na początku plan przewidywał chyba tylko kilka potraw danego dnia. Druga rzecz – dalej zachwyca mnie wnętrze. Niewielka przestrzeń, ale niezwykle optymistyczna, jasna i doskonale nastrajająca przed jedzeniem.

Co do cen, to faktycznie, niektóre z nich zostały podwyższone. Jedne mniej, drugie bardziej, inne pozostały na podobnym poziomie. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że o ile poprzedni cennik był optymalnie dopasowany do miejsca, w którym znajduje się restauracja, o tyle obecnie pewne granice zostały już przekroczone, a ceny bardziej zbliżają się do tych z Masali, gdzie zarówno lokalizacja, jak i jakość obsługi, to inna bajka.

Nic to, skoro wszedłem, to zamawiam. Na początek przystawka – zestaw Gyoza&Sajgonki za 9 zł.

Trzy pierożki i trzy sajgonki, wszystko w wersji wege. Farsz dość mdły, bez wyrazistości. Natomiast zarówno sajgonki, jak i gyozy smacznie chrupały. Całość uratował słodki sos.

Jako danie główne wybrałem Chicken Tikka Masala, a zamiast ryżu poprosiłem o chlebek naan. Za całą potrawę zapłaciłem 29 zł. Co ciekawe, wszystkie dania z automatu serwowane są z ryżem. Jeśli chcemy zamienić go na chlebek, musimy dopłacić 4 zł.

No i niestety, chlebek naaan nie należy do najmocniejszych punktów Mango Mama. O ile smakuje nieźle, to zabrakło mi w nim chrupkości. Dostałem gomowaty placek polany masłem aromatyzowanym czosnkiem, które dodatkowo rozmoczyło całość.

Drugie zaskoczenie – coleslaw. Jakoś kompletnie nie pasuje mi do dania, które zamówiłem.

Co do mojego dania, to pewnie gdybym otrzymał je w innym barze, napisałbym, że jest świetne. W tym wypadku mam jednak w pamięci poprzednie wizyty na Jedności Narodowej, przez co Tikka Masala wypadło dość blado. Kawałki kurczaka bardzo soczyste i delikatne, rozpadające się bez problemu pod widelcem. Sos mocno pomidorowy, ale na tym koniec. Zabrakło tej głębi smaków, która podbiła moje serce na początku działalności lokalu. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęła kolendra, brakowało goryczki kuminu i orzeźwiającego imbiru. Było nieźle, ale tylko.

Z genialnego wrażenia, które początkowo pozostawiło po sobie Mango Mama, pozostało tylko wspomnienie. Nie jest tanio, a smak zdecydowanie uległ zmianie, in minus. Podobnie jak ceny, które są mocno „rynkowe”. 38 zł za przystawkę i danie główne w małej knajpce na Jedności Narodowej to sporo. Szkoda, bo na początku było wybitnie, a jest jedynie poprawnie.

Mango Mama

ul. Jedności Narodowej 77

facebook.com/Mango-Mama

Komentarze

komentarze