Pracuję niedaleko, ale traf chciał, że nie było mi dane do tej pory odwiedzić Food Art Gallery. Trochę wstyd, że nie wpadłem nawet na serwowany tutaj codziennie od 12 do 16 lunch. No więc, stało się, wreszcie odwiedziłem lokal znajdujący się we wrocławskiej marinie, a to za sprawą przygotowań do stworzenia rankingu miejscówek z najlepszymi lunchami w mieście. Zresztą, lokal to niewłaściwa nazwa dla tego miejsca. Food Art Gallery to miejsce łączące poważną restaurację, a także galerię, która tworzy niewielką wystawę nowoczesnego malarstwa.
Głupio czułem się przychodząc tu w krótkich spodniach, a dający się we znaki upał zmusił mnie jedynie do narzucenia na siebie koszuli. Wszelkie obawy jednak minęły po przekroczeniu progu restauracji. Jest elegancko, jasno, ledwie słyszalny jest cicho sączący się z głośników jazz, o konieczności zachowania powagi przypominają wzorowo ubrani kelnerzy, ale po przeniesieniu się na taras od strony Odry mogłem się wyluzować. Czuję się tutaj trochę wakacyjne, delikatny wiatr powiewa w twarz, a pracująca na pełnych obrotach wyobraźnia przywodzi na myśl bardziej jakiś nadmorski kurort, aniżeli Wrocław. To jedno z tych miejsc we Wrocławiu, w których chce się zostać na dłużej, tak po prostu, bez konieczności tłumaczenia.
Oferta lunchowa w Food Art Gallery zmienia się w cyklu tygodniowym, w karcie znaleźć można za każdym razem dwie przystawki, dwa dania główne oraz dwa desery. Dwa wybrane dania to koszt 45 zł, trzy 49 zł, natomiast dobranie selekcji win to dodatkowe 25 zł. Tym razem wybieram parfait z foie gras, linguini z pesto bazyliowym oraz deser z owocem marakui i kokosem, który zdaniem pana kelnera ma zaskoczyć.
Nie jest to najtańszy lunch w mieście, w sąsiednim OKWineBar za trzy dania, bez deseru, zapłacimy 36 zł. Trzeba jednak sobie jasno powiedzieć – w niewielu restauracjach w stolicy Dolnego Śląska można znaleźć tak dopracowane opcje lunchowe, do przygotowania których użyto dobrych jakościowo składników.
Zanim jeszcze moim oczom ukazała się przystawka, na stoliku wylądował koszyk z selekcją tutejszego pieczywa oraz masłem posypanym wędzoną solą. Selekcja to może duże słowo, bo ogranicza się do dwóch rodzajów, ale za to jakich. Lekki i puszysty jest jasny chleb, natomiast ten ciemny, z wyraźnie zaznaczoną chrupiącą skórką, skrada moje serce i staram się zmniejszać każdy gryz, aby rozkoszować się jego smakiem jak najdłużej. Doskonały. Całe szczęście jego kawałek pozostał mi jeszcze w momencie, kiedy kelner przyniósł starter – parfait z foie gras z konfiturą owocową i orzechami laskowymi. Aksamitne foie gras, posypane jedynie wiórkami orzechowymi, przyjaźnie współgra z konfiturą, której smak przywodzi na myśl a to kompot z suszu, a to pomarańczową marmoladę. Wyważona słodkość idzie w parze z kremowym foie gras, a przystawka ustawia poprzeczkę bardzo wysoko.
Linguini z pesto bazyliowym sprawia wrażenie niedosolonego, ale cała kompozycja, choć w sumie niespecjalnie zaskakująca, dobrze się spina, nawet pomimo braku właśnie tej jednej szczypty soli. Soli, którą do pewnego stopnia zastępuje hojnie ścięty ser grana padano. Prawdziwego charakteru nadają jednak delikatne, ale nieco pieprzne kurki i pieczona, aromatyczna i lekko dymna papryka czerwona.
Deser faktycznie zaskakuje. Na pierwszy rzut oka to zwyczajne jajko sadzone na chałce, a tak naprawdę to białko zastąpione jest przez galaretkę kokosową, rolę żółtka gra marakuja, a zupełnie oddzielnie na talerzu znalazło się miejsce dla truskawkowej marmolady. Ciekawa koncepcja, oryginalne wykonanie i odpowiedni balans, bo deser nie był za słodki, w czym duża zasługa m.in. kwaśnej marakui. Jeśli jednak mogę się czepić, to porcja jest za duża, a przez to trochę ciężka po dwóch wcześniejszych daniach. Rozumiem koncepcję takiego deseru, zakończenia lunchu w zabawny sposób, ale to właśnie pozycja pasująca do luźnego konceptu lunchowego, bo w tradycyjnym menu a’la carte mogłaby być trochę na siłę.
Lunch w Food Art Gallery? Jestem zdecydowanie na tak, choć muszę przyznać, że bardziej przekonało mnie menu w OkWineBar, co nie zmienia faktu, że nagromadzenie takiej ilości dobrego jedzenia na niewielkim terenie nie występuję chyba w żadnym innym miejscu we Wrocławiu. Lunch zaliczony, teraz szykuję się na obiad z klasycznego menu. Warto tu wpadać, bo to jeden z tych lokali, które windują wrocławską gastronomię na wyższy poziom i udowadniają, że warto przygotowywać dla Wrocławian jakościowe dania.