W poprzednim roku początek wrocławskiego Jarmarku Kiczu miał swój początek 18 listopada, jeszcze w 2011 był to 25 listopada, tym razem ruszył już 17 dzień miesiąca, a to pokazuje, że pewnie szybciej, niż później, a więc za lat kilka, pojawi się możliwość, aby z Marszu Niepodległości na 11 listopada wyruszyć od razu na Rynek i napić się doskonałego Beaujolais nouveau sikacza w mikołajkowym kubeczku.
Rokrocznie słyszę zachwyty nad naszym eksportowym ponoć towarem, jakim jest Jarmark. Otóż jakieś bliżej niezidentyfikowane media donoszą, że należy do pięciu najpiękniejszych w Europie. na podstawie jakich przesłanek, tego nie wiedzą pewnie nawet tworzący takie zestawienia. Nie chciałbym się powtarzać, rok temu popełniłem tekst, pod którym w chwili obecnej mógłbym się znowu podpisać. Natomiast cholernie boli mnie dziwne przekonanie o promocji, jaką Bożonarodzeniowy Jarmark zapewnia miastu. Jaka to promocja, na jakich podstawach oparta i kto to zbadał? Pewnie nikt nie zna odpowiedzi na tak postawione pytania. Wspominałem już, że miasto zarabia okrągłe 0 zł na organizacji trwającej ponad miesiąc imprezy.
Tutaj i tutaj możecie poczytać więcej. O ile w pewnym sensie byłbym w stanie zrozumieć takie postępowanie, bo podobne imprezy mogą stanowić wizytówkę konkretnego miasta, ale umówmy się – Jarmark Bożonarodzeniowy nie jest wizytówką Wrocławia, choćby nawet 100 000 osób zrobiło sobie selfie z kubeczkiem na wino, dlatego też nie do końca rozumiem z jakiego powodu firma Pianoforte – monopolista na rynku rozkładanych budek – ma zgarniać całość dochodów związanych z imprezą. Choć oczywiście uwzględnić należy, że ponosi pewnie niemałe koszty związane z posiadaniem samych budek. Co ciekawe, docierały do mnie różne głosy, że sytuacja ma ulec zmianie, łudziłem się więc, że ktoś w mieście zauważy, że coś tu nie gra. Niestety, radni chyba nie są zainteresowani wyjaśnieniem tej kwestii, a w archiwach udało mi się odnaleźć tylko jedno pismo na temat Jarmarku z bieżącego roku, będące prośbą… o powiększenie obszaru jarmarku o Plac Solny, co oczywiście natychmiast zyskało aprobatę. Ja naturalnie rozumiem, że jestem w mniejszości i nie każdy myśli podobnie jak ja, a duża część wrocławian uwielbia te świecidełka w listopadzie, ale wydaje mi się, że wypadałoby choćby zbadać sprawę, dlaczego ta sama firma wygrywa przetarg na kolejne trzy lata, dzięki czemu organizacją jarmarku zajmować się będzie przynajmniej do 2019 roku, pomimo braku jakichkolwiek zmian w działalności jarmarku. Domyślam się, że impreza jest sukcesem finansowym, więc nikt zmian specjalnie przeprowadzać nie zamierza, ale jednak…
W ogłoszeniu o konkursie na organizację można wyczytać:
Wyłonienie organizatora Jarmarku, który zapewni:
- prezentację i sprzedaż wyrobów związanych z charakterem Świąt Bożego Narodzenia, produktów regionalnych z kraju i zagranicy,
- promocję Jarmarku – jako miejsca zakupów produktów wyjątkowych oraz miejsca spotkań poprzez prowadzenie działań podnoszących atrakcyjność Jarmarku takich jak np. warsztaty, koncerty, pokazy, degustacje,
- porządek i estetykę na Jarmarku.
Ogólna koncepcja Jarmarku ma oddać niepowtarzalny klimat Świąt Bożego Narodzenia
i przyczynić się do promocji Wrocławia.
Ta teoretyczna atrakcyjność jest ciężka do zmierzenia, bo mocno subiektywna, ale chciałbym gdzieś zobaczyć statystykę, na której opiera się ta pewność, że Jarmark jest tak wspaniałym narzędziem marketingowym. Jeśli tak jest, zwracam honor, choć po pierwsze nie dowierzam, a po drugie, mimo wszystko nie trafia do mnie poziom prezentowany przez wystawców, ale o tym poniżej. Przyznam, że gdybym mieszkał w Warszawie i miał przyjechać specjalnie na Jarmark w takiej formie, już na zawsze wymazałbym stolicę Dolnego Śląska z mapy kolejnych wypraw. Czy koszulki patriotyczne oddają charakter świąt, czy jedzenie z mrożonki dla mas jest produktem wyjątkowym, jakie warsztaty odbędą się podczas tegorocznego jarmarku, bo nie mogę znaleźć w oficjalnym programie? Odpowiedzcie sobie sami. Wydaje mi się jednak, że umów należy dotrzymywać, a tutaj chyba jest z tym ciężko.
Skoro mi się nie podoba, to po co chodzisz, zapytacie. Otóż powody są dwa. Pierwszy to praca w obrębie Rynku, więc siłą rzeczy muszę na niego natrafić. Po drugie, czytelnicy WPK w głosowaniu wybrali Jarmark, jako miejsce, z którego chcieliby przeczytać relację. Nie mogłem więc zawieść nadziei i wyruszyłem pierwszego dnia, kiedy na wspomnianym wyżej Placu Solnym trwały jeszcze pośpieszne prace budowlane, dokręcano ostatnie śrubki, a prezydent Dutkiewicz oficjalnie dokonywał przecięcia wstęgi.
Jakieś zmiany względem lat poprzednich? Poza wspomnianym powiększeniem terenu, wielkich różnic nie dostrzegłem. Większość budek umiejscowiło się w tych samych punktach co w latach poprzednich, dlatego przemieszczanie się po Rynku nie powinno stanowić wielkiego kłopotu dla stałych bywalców. Są patriotyczne koszulki, są oscypki, balony, klasyczne mydło i powidło, wszystko i nic oraz gastronomia z wielu zakątków świata – baklawy, hummusy, litewskie wędliny, kołacze, czekoladowy kebab, langosze, flammkuchen oraz niezliczona ilość stoisk z kiełbasami, golonkami i pajdami ze smalcem.
Jak wypadają poszczególne stoiska? Swoją kulinarną podróż alejkami Jarmarku rozpocząłem od… kebabu w wersji czekoladowej. Choco Kebab (15 zł) podbija imprezę już od kilku lat i przy całej jego kiczowatości i fatalnej jakości składników, był chyba najbardziej znośny ze wszystkich rzeczy, których próbowałem tego dnia, co tylko świadczy o ogólnym poziomie. Co mieści się w środku? Skrawki ścinanego mięsa produktu czekoladopodobnego z dużej beli, frużelina, bita śmietana, sos czekoladowy i pokruszone w drobny mak Lentilki, a wszystko to zawinięte w dziwnie żółty placek smażony na bieżąco. Bardzo swoiste przeżycie, nagromadzenie cukru powala, a sama czekolada, teoretycznie najważniejsza w zestawieniu, kompletnie niknie przy ogromie innych składników. Zdecydowanie dla miłośników słodyczy na poziomie hardkorowym. Ja odpadam.
Pajda ze smalcem, kiełbasą, ogórkiem i boczkiem w cenie 20 zł za sztukę. Kwotę przemilczę, sam smalec to jakaś raczej bezwonna masa, która do znanego od babci smalcu nie ma podejścia. Ciekawie robi się jednak na Placu Solnym, gdzie zatrzymuję się przy stanowisku z kuchnią „polską”. Na żywym ogniu pieką się rozmrażają kiełbasy, szaszłyki i zawijane jak ślimak paróweczki, a na płycie wewnątrz budki ostatnie lody puszczają golonki w towarzystwie zręcznie powycinanych papryk. Widząc szron na większości specjałów, postanowiłem pójść w dania jarskie, co już po chwili okazało się niewybaczalnym błędem. Placki ziemniaczane (12 zł) formowane przez prawdziwego szpeca, rzemieślnika zapewne. Równe co do milimetra, okrąglutkie i bez koloru. Z plackami wiąże się ciekawa historia. Otóż po uiszczeniu opłaty za nie, zleżałe w bemarze placki w ilości sztuk trzech trafiają – uwaga – na patelnię z nierozgrzanym olejem, przez co ich kolor nie tylko nie ulega zmianie, ale spija kolejne mililitry tłuszczu. Placki z mrożonki smażone podwójnie. Chyba za dużo jak na jeden raz dla mnie. Pierogi ruskie w tej samej cenie posiadają jedną zaletę lub wadę – pachną fryturą, która skutecznie zabija odbiór innych walorów aromatycznych w takim daniu.
Grzaniec (10 zł) zasługuje na osobny temat. Octowe, kwaśne i zakończone słodką nutą, wino patykiem pisane. Po podgrzaniu występuje absolutnie nieprzyjemny kwaskowaty posmak połączony z odrzucającą alkoholowością. Straszne przeżycie i jeśli uważacie, że ten kubeczek z winem tworzy klimat Jarmarku, to wybaczcie, ale nigdy Was nie zrozumiem.
Prawdziwy smaczek pozostawiam na koniec. Falafel z tureckiego stoiska to jawne nabijanie się z przychodzących i robienie sobie jaj z kuchni arabskiej. Pokrótce opiszę tylko proces przygotowywania falafeli z gotowca, których rozmrażające się paczki leżą na blacie. Po złożeniu zamówienia dwa falafele (7 zł) lądują w zimnej fryturze na jakąś minutę, aplikując litry tłuszczu i zamiast chrupiącej skórki, stają się bliżej niezidentyfikowaną miękką papką. Najlepsze jest jednak to, co dzieje się w smaku. Tfu, czekajcie, powiedziałem smaku? Tutaj nie ma smaku, są bezsmakowe trociny, brak przypraw i zimne wnętrze, które nie zdołało się odmrozić…
Powiem Wam, pomijając już kwestie zarobku miasta, organizacyjne, itd., wychodziłem z terenu Jarmarku tak po ludzku smutny, wyzuty z emocji. Ta cała gastronomia jarmarkowa, odbywająca się w oparach absurdu frytury, to najgorsza twarz kulinarnego światka. Taka brzydka twarz gastronomii, która paradoksalnie, tak pięknie się rozwija w ostatnich latach i dostarcza nam mnóstwo pozytywnych wrażeń. To jest smutek, ale nie zawód, bo mógłbym być zawiedziony, gdybym miał oczekiwania. Jest w Polsce sporo osób, które robią złą gastronomię, bo nie mają świadomości kulinarnej. Jestem przekonany, że właściciele tych budek mają świadomość, ale z premedytacją robią nas w balona, sprzedając absolutnie najniższej jakości produkt w cenie przewyższającej najlepszy. Zastanawia mnie, czy ci ludzie mogą spojrzeć w lustro po cały dniu aplikowania gościom jarmarku takiego shitu. Moja uczciwość chyba by mi na to nie pozwoliła.
Jeśli próbujecie mi wmówić, że tak żenujący produkt stanowi promocję miasta wśród przyjeżdżających Niemców, Hiszpanów czy Włochów, to po raz kolejny robi mi się smutno. Bo nie chciałbym, aby popisowymi produktami dla obcokrajowców były placki z gotowca i koszulki ze „śmiesznymi” nadrukami. I proszę, nie mówcie mi, że tak wygląda każdy jarmark na świecie. Jeśli tak jest, to nie równajmy w dół, tylko zróbmy coś lepszego. Skoro miasto oddaje teren Rynku na miesiąc, zwalniając najemcę z opłat, może niech zagwarantuje sobie 4-5 domków dla siebie, w których można by umieścić polskich rzemieślników z prawdziwego zdarzenia – serowarów, browar, specjalistów od wędlin, a może w jednej z budek umieścić uczniów ze szkoły gastronomicznej, żeby lepili najlepsze pierogi na jarmarku i gotowali świetny żurek? Pomysłów jest sporo, szkoda, że nikogo nie interesuje rozwój, a najważniejsze w całej zabawie jest zadowolić ogół rozrywką i kulinariami na poziomie disco-polo.
Od kilku lat na Jarmark chodzimy dla drobnych upominków, głównie wyrobów jubilerskich i zabawek. Z tym że coraz trudniej o coś ciekawego… A kulinaria ograniczamy do kurtoszkołacza czy innego drobiazgu (jeśli akurat głodek wyskoczy). Niestety impra nie rozwija się, dominuje toSamoCowZełszymRoku, a zatem po co tam iść? Może jako odtrutkę dla tej chały przypomnisz jakieś miejsca/dania które warto odwiedzić w okolicy Rynku, przecież to epicentrum niezłej kulinarnej rewolucji..Nie wszyscy mają czas przez cały rok pojechać na lanczyk czy obiadek w okolice Rynku (o alko nie wspomne). Pomożesz tym zbłąkanym, zgłodniałem i zmarzniętym..czyli dawaj zestawienie z Pasibusem 😉
O Twoim intelekcie nie będą już pisać, a zajmą się, po Januszowsku, portfelem.
Zamiast tego bełta w buciku polecam śliwowicę na jednym ze stoisk – zapewniam że po jednym kielichu zrobi się cieplej :).
Nieczęsto zgadzam się z autorem, tym razem – tak. Jarmark to koszmar, przez który unikam okolic Rynku jak tylko się da.
Natomiast styl wciąż dziwaczny, szalenie irytują w tekście skreślenia i zastępowanie ich (lub nie) innymi wyrazami.
Przepraszam, ale to kompletna bzdura. MIASTO nie zarabia ale Ci co go organizują i współorganizują mogą się podzielić z niektórymi z miasta działeczką, jak to bywa przy innych imprezach. NIKT nie robi nic za darmo, ważne by koszty wyszły na zero. Zapytajcie lepiej kto i jakie usługi świadczy na rzecz organizacji tego jarmarku i ZA ILE to robi…
Ja też nie jestem za jarmarkiem, nic tam nie kupuję i uważam że jest on głównie dla przyjezdnych i turystów. I ten tłum ludzi, który uniemożliwia przejście w jakiekolwiek miejsce na starym mieście.