Mnóstwo czasu zajęło mi, aby trafić w końcu do food trucka polecanego mi chyba najczęściej w historii. Mówiliście Wy, mówili moi znajomi, a ja – absolutnie bez złych zamiarów – omijałem auto Mo’jo Sandwiches, choć charakterystyczna żółta furgonetka przewijała się gdzieś w pobliżu przez dwa lata. W końcu się udało i od razu z wielkim WOW. Pyszne kanapki, jakościowe, z pomysłem bazującym na doświadczeniach przywiezionych z wielu stron świata przez właściciela Mo’jo. Wszystko się zgadzało, brakowało tylko stałej miejscówki dla osób, które za foodtruckowymi zlotami nie przepadają.
Lokal się pojawił, w dodatku w dość modnej ostatnio gastronomicznie lokalizacji, a więc na Św. Mikołaja, w towarzystwie Orientuj się, Shrimp House i SeaFood Bar&Market. Ekipa mocna, a że gastronomia lubi „konkurencję” w założeniu powinno być dobrze. Tym bardziej zdziwiło mnie, że w lokalu nie zastałem tłumów. W lokalu, malutkim należy zaznaczyć, ograniczającym się do czterech stolików i dwóch miejsc przy ladzie doczepionej do witryny. Streetfood pełną gębą.
W podwieszonym nad barem menu znajdziecie pięć kanapek, z czego cztery to sztandarowe klasyki Mo’jo, a ostatnia łączy w sobie coś ze śniadaniowego i wege sandwicha. Ogólnie jednak rządzi mięso, choć jak udało mi się dowiedzieć, do karty ma wejść niebawem wersja z falafelem, ale nie w bułce, a tortilli.
Podczas dwukrotnych odwiedzin poszedłem w sprawdzone tematy, aby przetestować czy jakość w lokalu nie spadła w stosunku do tej w aucie, o czym często informujecie mnie w nawiązaniu do sytuacji, kiedy streetfoodowe ekipy decydują się na przesiadkę do stacjonarnej gastronomii. Jak wypadło Mo’jo?
Mogę od razu lekko zdradzić, że wypadło bardzo pozytywnie, a smaki zapamiętane z poprzednich degustacji u nich, wydają się być zbieżne z tym obecnymi. Doskonała jest Cubana, czyli kubański klasyk z szarpaną łopatką o niezwykle cytrusowym charakterze, z soczystym mięsem i dodatkową porcja kalorii w postaci sera i szynki. Dobrze to wszystko gra ze sobą, buła trzyma całość, a do tego chrupie, wprowadzając tak potrzebną, inną teksturę. Jeszcze większe wrażenie robi koreańskie żebro (22 zł) z dodatkowymi frytkami za 3 zł. Teoretycznie składników w tym zestawieniu jest niewiele, ale ile tu się dzieje. Jeśli wierzyć wykonawcy, do mięsa trafia w sumie ponad 20 różnych przypraw. Wołowina jest wyrazista, mocna, konkretna, a przy tym mięciutka i zestawiona już nie z kimchi, a sałatką coleslaw, kiełkami oraz grillowaną cukinią. W dalszym ciągu jednak wszystko tu gra, co pokazuje, że Mo’jo dysponuje sporym wachlarzem opcji serwowania poszczególnych kanapek.
Czy można mieć jakieś obawy po rozszerzeniu działalności Mo’jo Sandwiches o lokal stacjonarny? Absolutnie nie, bo to w dalszym ciągu prawdopodobnie najlepsze kanapki we Wrocławiu. Uderzające mnóstwem smaku, aromatów, dobrego pieczywa i doświadczenia ludzi na kuchni. Malutkiej kuchni, z której wyskakują świetne kanapki. Jeśli nie zdążyliście ich jeszcze nawiedzić, lećcie koniecznie!
Mo’jo Sandwiches
Św. Mikołaja 15 b